Kto szlakiem leci do Mindowsa grodu?
Jastrząb to leci czy białozor siwy?
Czy krucy lecą, czy kawki i sroki?
Bo czarno, biało i szaro migocą,
Pstremi machając nad sobą skrzydłami.
Nie białozory, jastrzębie i kruki —
W białych to płaszczach Mistrz jedzie z Krzyżaki,
A czarne suknie z białemi płaszczami
Jak skrzydła wieją, wiatrem uniesione.
I Mindows patrzy, a nie wié czy wrogiem,
Czyli mu jadą w goście przyjacielem.
Ludem swym wały obsypał, a wrota
Stoją zaparte drągami przed niemi.
Aż stary Swarno przed Mistrza poskoczy
I skinie swoim, że z drużbą Mistrz jedzie.
Otwarli wrota. Sam Mindows w podwórcu
Kniazia Andrzeja, dając rękę, witał.
Rozkazał sługóm, by ucztę gotować,
I jak rodzonych Krzyżaków przyjmować.
Rzekł, spełnion rozkaz. Wnet ogniska wielkie
Niecą na zamku, beczki miodu niosą,
I całe woły pieką się u ogniów,
Dla knechtów, służby i Niemców drużyny.
Nigdy tak Litwin wroga nie przyjmował.
Dawniéj on mieczem Zakon mniszy witał,
Dawniéj kładł stosy, by palić rycerzy; —
Teraz najstarsze wytoczył im miody,
Teraz im łapy opieka niedźwiedzie,
Jelenią pieczeń przyprawia, szpik żubrzy;
Teraz ich głaszcze, teraz im się kłania.
Wielki Mindowsie! gdzież jest pycha twoja?
Gdzie twa nienawiść, gdzie serce, co wczora
Na widok płaszcza białego tak biło,
Wznosiło ręce, lice czerwieniło?
Gdzie duma twoja? Wróg pod dachem Kniazia,
Mindows go raczy darami i słowy,
Ledwie że przed nim nie uchyla głowy.
Tak mówią starsi, Bajoras, Smerdowie,
Ciężko wzdychają na Litwy niedolę. —
Na to ci przyszło, Litwo ponękana,
By twoje wrogi z tobą się bratali.
My im pokorni nogi umywali!
O Bogi Litwy! gdzie gniewna twarz wasza?
Czy w niebo teraz, czy na inszą ziemię
Patrzysz? Perkunie! Czy gniew twój nas karze
Niewolą, gorszą niewoli sromotą?! —
Tak mówią starsi, Bajoras, Smerdowie,
Ciężko wzdychając na Litwy niedolę.
A Mindows Mistrza uracza i gości;
Na jego twarzy oznaki radości;
Po prawéj Niemca przy sobie posadził,
Bliżéj od ognia, na miękkiém wezgłowiu;
Cóś mu po rusku gada, szepcze w ucho,
I dłoń podaje, i marszczy się groźnie,
I znowu czoło jasno wypogadza.
Patrzają Kruhlcy, dziwią się i smucą.
— Kiedyż to Mindows tak był z Niemcem zgodny? —
On, co gdy dawniéj dotknął obcéj dłoni,
Jak gdyby węża spotkał, rękę ściskał,
Gniew buchał słowy, gniew oczyma tryskał.
I dzień tak cały razem z sobą siedzą,
I drugi mija, jeszcze Niemiec w zamku;
Trzeci się kończy, koni nie siodłają.
A Mindows chodzi po swojéj świetlicy,
Czoło namarszczył, brwi zsunął, wzrok wtopił,
Duma głęboko, co mu Niemiec powié.
W głowie przewraca, za serce się chwyta,
I czasem ręką, jak gdyby odpychał.
Miota od siebie, to znowu spokojny,
Siedzi i duma. — Bajoras, Kniaziowie,
Sami nie wiedzą, co w Mindowsa głowie.
A Mistrz mu mówił, zaraz dnia piérwszego —
— Kunigas! z tobą nie będzie przymierze,
Póki ty w swojéj pozostaniesz wierze.
Myśmy tu przyszli, by pogan nawracać,
I krzyż wbić u was, połączyć was z sobą.
Porzuć swą wiarę — wyrzecz się swych Bogów,
My twoi, Kniaziu, bracia, sprzymierzeńce. —
Mindows się wzdrygnął i odskoczył zrazu.
— Ja! to uczynić! niech zginę z mym ludem! —
Mistrz umilkł, znowu — Nie będzie przymierza,
Rzekł mu; — z pogany prawa drużyć bronią.
Pójdziemy walczyć. Cóż zyskasz? Mindowe!
Co roku będziem twą Litwę plądrować,
Zwiążem się z Rusią, z wszystkich stron uderzym.
Nie dziś, to jutro na Mindowsa tronie
Siądzie Towciwiłł, naszym chrztem obmyty. —
— Towciwiłł zdrajca — rzekł Kunigas w gniewie;
On po mnie! Nigdy! prędzéj Świętą rzekę
Wróbel wypije; prędzéj dłonią morze
Wyczerpie człowiek, niżli to być może! —
— Sami widzicie, mówił Mistrz powolnie,
Piérwsza wyprawa zbawiła was ludu;
Zajęte miasta, rozbiegli się wszyscy,
Syn twój u wroga; gdyby nie głód z zimą,
Może dziś Daniłł byłby na tym zamku,
Przy tém ognisku grzał się i ucztował! —
Mindows wciąż milczał i brew marszczy! czarną.
— Patrzcie, Mistrz mówił, dokoła was krzyże,
Dokoła wiara wszędzie Chrystusowa
Kraje twe, panie, sciska i oblega.
Wszędzie pogańskie skruszono bałwany;
Kniaziowie złote włożyli korony,
Pan nasz, Papież ich Rzymski błogosławił.
I wszyscy, jedném związani przymierzem,
Razem idziemy. — I cóż wasze Bogi?
Alboż was w chwili nieszczęścia broniły? Bóg nasz jest większy, nasz Bóg, Bóg to świata,
Jeden na wszystkich, a to Jego znamię! —
I wskazał na krzyż, — wszystkie siły złamie.
Nasz Zakon, Kniaziu, dowodem jest temu,
Z czémeśmy przyszli, co dziś jest, co będzie.
Czemuż się wasze Bogi nie broniły,
Gdy w Prusiech końmi targano bałwany,
Gdy święte gaje niszczyła siekiera?
Lepiejby było iść wam z całym światem,
Nie przeciw światu targać się całemu.
Samiście jedni pozostali w błędzie.
Papież nasz, wiarę gdybyście przyjęli,
Ześle obrońców, da wam przyjacieli,
Na waszą głowę da koronę złotą,
Taką, o jaką ruski Daniłł prosi,
Jaką ma polski Król, inni Królowie. Bóg nasz da mądrość, bogactwo i siłę, Bóg nasz, — Bóg wielki, Bóg nasz, — Bóg jedyny! —
— Słuchaj mnie, Niemcze! rzekł Mindows po chwili,
A wiész ty, co to wyrzec się swéj wiary?
Jam się urodził w niéj, wyrósł, wychował,
Wiara z krwią w ciele, po mych żyłach płynie,
Wiara, to dusza, która żyje we mnie. —
Znam Bogi moje; oni życie drugie
Dadzą po śmierci, z ojcy w Wschodniéj ziemi! —
— To nasz Bóg daje, rzekł Mistrz, wieczne życie,
A waszych Bogów kłamliwe są słowa,
Widzieliżeście wracające duchy?
Nieśliż wam ztamtąd nowiny dziadowie?
Nasz Bóg sam zstąpił na ziemię strapioną,
I sam swą wiarę na sercach zaszczepił. —
Mindows go słuchał. — Nigdy! rzekł z rozpaczą.
Lud mój za swoje da się posiec Bogi,
Lud ich nie rzuci, ja ich nie porzucę!
On powié — Bogów opuścił — my jego.
Stanę się nędznym żebrakiem, tułaczem,
A Poklus ducha przez tysiączne wieki,
Za straszną zbrodnię, w Pragaras piec będzie. —
A dnia drugiego Mistrz u ognia znowu
Wczorajszą począł z Kunigasem mowę.
O! gdyby nie Ruś, gdyby nie strach wroga,
Mindowsby mieczem usta mu na wieki
Zamknął, i przerwał nienawistne słowa.
Teraz zwalczony milczał, słuchał Niemca,
Choć jego słowa na duszę padały,
Jako grad pada na pola złocone.
Lecz wieczór, kiedy z rogiem miodu w ręku,
Weselszy, śmielszy, o swoich wyprawach
Jął mówić dawnych, o Ryngoldzie ojcu,
Mistrz nie śmiał słowa wtrącić do rozmowy.
Mindowsby jego nie poszczędził głowy.
Z Mistrzem był czarny mnich jego Zakonu;
Mowę litewską dobrze on rozumiał;
Christjan mu imię, był Mindowsa wieku,
Ale go więcéj życie w murach zjadło,
Niż boje Kniazia; bo lice miał blade,
Twarz chudą, oczy głęboko zapadłe,
I włos już siwy srébrzył się na skroni.
Mnich był pokorny, cichy i łagodny,
Nie znał on gniewu, nie namarszczył twarzy,
Obelgi równo z łagodnemi słowy
Przyjmował milcząc i schylając głowy.
Już dnia drugiego on za Mistrza mówił,
Często Mindowsa zaczepiał o wiarę,
Jéj tajemnice, pochodnią wymowy,
Objaśniał ciemnym oczóm poganina.
A Xiężna Marti słuchając, wejrzenia
Zwrócić nie mogła, ani ust otworzyć,
Bo słowa jego szły prosto do duszy,
I w niéj jak pieśni najmilsze dźwięczały.
Kiedy Chrystusa malował im Boga,
I śmierć męczeńską, i życia ofiarę,
Ona płakała, przeklinając zbójców,
Gdy Mindows dziko uśmiéchał się tylko.
Nieraz on mowę przerwał Christjanowi,
I Chrześcjańskiemu urągał się Bogu;
Naówczas Marti, w dół spuściwszy oczy,
Jakby za męża swego się wstydziła.
A Christjan, jakby nie słyszał słów jego,
Znowu spokojny nawracać poczynał;
Znów Marti oczy ku niemu się wzniosły,
I podziwieniem, ciekąwościąciekawością tlały.
Już dnia trzeciego Mistrz żegnał Mindowsa;
Kunigas jeszcze nie puszczał od siebie.
— Powiedz mi, rzecze, co będzie z przymierza? —
— Przyjm naszą wiarę, Mistrz mu odpowiedział,
Lud twój na wieki wybawisz i siebiesiebie.
Patrz, wszyscy wkoło już się w krwi obmyli,
Ty jeden jeszcze sam zostałeś z sobą.
Przyjm wiarę naszą — ona daje siłę,
Człowieka wznosi, niepożytym czyni,
Uczy odwrócić i znosić niedolę —
Wrogóm przebaczać. — Co? Mindows zakrzyczał,
Wrogóm przebaczać?! O, zła wiara wasza;
Przebaczyć! żeby z słabego się śmieli! —
— Tak, przerwał Christjan; Bóg nasz, — Bóg dobroci,
Krwawéj ofiary nie pragnie od dzieci,
Chce szczęścia wszystkich, zgody i pokoju. —
Bogi twe złe są, im z ludzi ofiary,
Im krwi potrzeba — Perkun wasz najwyższy
Jedną ma rękę zawsze w piorun zbrojną —
Nasz ręce łaski, przebaczeń ma pełne,
Nasz sam za lud swój na krzyżu umiérał,
I w chwili zgonu zabójcóm przebaczył.
Kto wasze Bogi? — bezduszne bałwany,
Ręki ludzkiemi, przez was samych kute;
Nasz Bóg i wody, i te drzewa stworzył,
Które wy czcicie. — O, nawróć się, panie!
Tysiące ludu wyrwiesz z szpon złych duchów! —
— A gdy się ochrzczę, wy mnie wspomożecie?
I wrogów moich wygnacie ode mnie? —
— Tyś nasz naówczas, rzekł Mistrz, my swą siłą
Zasłonim ciebie, a ojciec nasz z Rzymu,
Wszystkim swym synóm dotknąć cię zabroni. —
I Mindows zamilkł, dumał niespokojny.
— Cóż, rzekł, gdy wiarę mych ojców porzucę,
Co lud mój powié, co rzekną sąsiedzi?! —
Że Mindows zdrajca, odstąpił swych Bogów,
I szyję poddał pod stryczek Zakonu. —
— Nie! Mistrz mu Andrzéj, ty większy niż kiedy,
Sławniejszy będziesz od swych przodków, panie!
Wstyd prawdę rzucić, by się fałszu chwytać,
Lecz nie wstyd błędy dla prawdy porzucać.
Pomyśl o wielki, o mądry Mindowe,
Jak na twém czole królewska korona
Pięknieby, jasno nad Litwą świéciła —
Jakbyś był wielkim Monarchą i Królem,
Gdybyś szedł z nami, ze światem szedł całym.
Cóżeś ty teraz? — Jak wyspa wśród morza,
Sam we swych błędach, od ludów zachodu,
Wiarą jak tamą i murem się grodzisz. —
Na was, na pogan, jak na zwierzę dzikie,
Z całego świata na wojny zwołują,
A nikt wam ręki, przymierza nie poda!
Ty zechcesz — skiniesz, i Litwa za tobą
Pójdzie, jak poszła Buś za Włodzimiérzem,
Jak Lachy poszli z Królem Mieczysławem.
I tamtych Królów naród błogosławi,
Świat czci ich cały, kości ich wielbione
W świątyniach leżą, przed Boga obliczem;
Dusze ich stoją u Boga na niebie —
W koronie światła, szczęśliwości, sławy!
Tobie, Mindowsie, przystało być Litwie,
Czém byli Rusi Olga z Włodzimiérzem,
Polsce Dąbrówka z Mieczysławem Królem. —
Mówił Mistrz, Marti z siedzenia powstała,
I nieruchoma pojąc się słuchała,
A rękę męża podejmując zwolna,
Mistrzowi z swoją w milczeniu podała.
Mindows nie cofnął podanéj prawicy,
A Mistrzu w oczach radość zabłysnęła.
— Przyjmiesz więc wiarę? o litewski Królu! —
Spytał raz jeszcze. Marti powiedziała —
— Przyjmiem ją, panie, przyjmiemy ją z ludem. —
— Przyjmę, tak! przyjmę, rzekł Mindows Mistrzowi,
By wrogi pożyć, położyć pod nogi,
I zdeptać, zniszczyć, stratować, jak podłe
Robaki, co mi duszę wyjadają. —
Mnich Christjan klęczał, modlił się za pogan,
Modlił się płacząc, by ich Bóg oświecił,
I chęć im dawszy, dał władzę pojęcia
Tajemnic wielkich, dał cnoty téj wiary.
Wiedział jak ciężko rozstawać się z wiarą,
Co głaszcząc wszystkie zwierzęce popędy,
Dogadza zemście, rozkoszy nie broni;
Wiedział, jak ciężko zwlec skórę, co wrosła
Na duszy, w latach siły i młodości. —
Modlił się, wiedząc, że cudu potrzeba,
Ufając, że Bóg da cud jego modłóm.
A gdy wstał, twarz mu świéciła radością,
Siły uczuciem, niebieską nadzieją.
Jął im tłómaczyć wiary tajemnice,
A Bóg go natchnął, że słowy jasnemi,
Jak słońce w pół dnia, szedł prosto w ich dusze. —
Sam Mindows często ponury wzrok zwracał,
I zadziwiony słuchał Mnicha długo,
A Marti w duchu już wiarę Chrystusa
Przyjęła była — Jéj Christjana mowa,
Nigdy się ciemną i długą nie zdała,
Zawsze pragnęła; gdzie rozumu siły
Słów nie dognały, serce zbiegło z niemi.
I święte słowa przyjęły się w duszy,
Jak ziarno w płodną rolę wyrzucone;
Ledwie jéj łono obejmie nasienie,
Krzew już zielony wybił się nad ziemię,
Rośnie, rozrasta, ku niebu podnosi,
I kwitnie barwy oczóm rozkosznemi,
I owoc słodki ustóm ludzkim daje.