Anafielas (Kraszewski)/Pieśń druga. Mindows/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń druga

Mindows

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXII.

Pogodne niebo nad Litwą świéciło,
A w Litwie pełno łez i płaczu było,
Bo stare Bogi skruszył miecz krzyżacki,
Bo starą wiarę z serc ich chciał wygonić.
Już świętych gajów, jeziór i strumieni
Czcić zabroniono — I ognie pogasły
W świętem Romnowe, — na Dubissy brzegu,
Kiernowskich świątyń zaparte podwoje,
W Zantir krzyż wbity, ramiony czarnemi,
Panuje zdala spustoszonéj ziemi.
W Rikajoth ołtarz zburzyli Krzyżacy,
Na Świntorozie Znicz pogasł odwieczny,
I pusto, głucho; jak zajrzysz daleko,
Płacz tylko widać, jęki tylko słychać.
A na mogiłach, nocą, syny płaczą
Wspomnienia ojców, których nie zobaczą;

Kobole z chat swych schowali pod strzechy,
Kryjąc się dla nich z ofiarą ubogą.

A w Nowogródku dzień już wielki świta,
Dzień chrztu, dzień sławy; na Mindowsa głowie
Spocznie korona, którą Rzym mu skronie
Ozdobił, miłym nazwawszy go synem.
I pełen zamek rycerzy i gości,
Niemców i Mnichów; z dalekiego kraju
Nieznane szaty, piérwszy raz zdumiały
Lud widzi, słyszy nieznane języki.
A Mindows dumnie wzniósł głowę nad wszystkich,
Z wesołém wrogów powitał obliczem,
I dłoń im podał, którą bił niedawno.
Niemcy, o zgrozo! patrzą jak panowie,
Rozkazy dają, królują na dworze,
Wszyscy posłuszni — bo srogie rozkazy.
— Śmierć nieposłusznym! — rzekł Mindows ponuro.

I Mnisi szydzą z litewskiego ludu,
Palcem, jak bydlę, Litwę pokazują,
Wołają, patrzą, i jak zdechłe zwierzę,
Nogą popchnąwszy, zewsząd opatrują.
Lecz w sercu Litwy jest nienawiść jeszcze,
Jest zapał jeszcze, tleje ogień skryty.
Biada wam, Mnisi, co niosąc krzyż Boży,
Ducha Bożego na sercu nie macie.
Biada wam! Bóg się zaprze sług niewiernych,
I pokalanéj nie przyjmie ofiary.


Mistrz Andrzéj siedzi z Mindowsem w świetlicy,
A podle niego, na ławie, pisarze
Na skórach białych piszą jakieś słowa,
Które im Krzyżak cedzi od niechcenia.
Piszą i piszą — Mindows zamyślony
Słucha, nie słyszy, bo słów nie rozumié.
Patrzą świadkowie, pismu się dziwują —
A co w tém pismie, oni nie pojmują.
Mistrz Andrzéj chytrze, szydersko się śmieje,
Niekiedy spyta Mindowsa nawiasem,
I znowu słowa pisarzóm swym rzuca,
Jak gdyby kości dla psów wygłodniałych.
— Daliście wiele, rzekł nakoniec, Kniaziu:
Żmudź całą, Karszow i Wejzeńskie włości,
Wangę, Szaławją, lecz na cóż to liczyć?
Dzięki wam, Kniaziu! Zakon za twą duszę
Wiecznie się modlić, wspominać cię będzie.
I warta darów królewska korona,
Błogosławieństwo od Ojca Papiéża.
Na domiar darów, jeszcze daj nam jedno —
Macie dwóch synów, Ruklę i Repikę,
Trzeci w Zakonie u Rusi, nie liczę,
Bo umarł światu i oddał się Bogu.
Kto wié co leży w czarném czasu łonie?
Kto wié, jeżeli zamrzecie bez dzieci? —

Mindows się porwał — Co, Mistrzu, mówicie?
Bez dzieci!!! przecie synów dwóch u boku —

Bóg to wié jeden, co wam przyszłość chowa.
Tém bardziéj, niczém obietnica wasza;
A dowód serca ku nam pozostanie —
O serce tylko chodzi nam, o panie!
Powiémy Ojcu naszemu Papiéżu —
Patrz, jak syn młodszy kocha swoich braci —
Patrz, pisze, jeśli bezdzietny dni swoich
Dokona w Bogu — dziedzictwo nam całe
Zostawi swoje, byśmy Bożą chwałę
Mnożyli po nim, i wiarę krzewili.
Mindowsie, Królu! — daj nam dobre słowo. —

Wzgardliwie Mindows twarz swoją odwrócił,
I ręką machnął, jak gdyby się godził.
Wnet Mistrz pisarzu nieznanemi słowy
Jął sypać gęsto, długo, i pod pióry
Sczerniała skóra. Jak ziarna na rolę,
Padały słowa, przyszłością nabrzmiałe. —
A Mindows milczał, na wszystko zezwalał. —
Co mu się stało? Niepojęta zmiana!
Mindows-że to był, wróg Niemców zajadły,
Mindows, co Prusy pustoszył od młodu,
Co Kurów sobie pociągnął od wiary,
I nowe stawiał po zgliszczach ołtarze? —
On-że to teraz kornie schylał głowę,
I rękę, co go cisnęła, całował?? —

Południe było, a niebo pogodne,
Czyste, nad grodem Krywiczan świéciło.

W dolinie tłumy zebrane szemrały —
Litwy Bajoras, Kunigas, Smerdowie,
Prosty lud, gwałtem z starych puszcz przygnany,
Czekał chrztu, którym pokropić go miano.
W godowych szatach nawróceni stali,
Lecz smutne twarze, od wstydu czerwone,
Na ziemię patrząc, posępnie spuszczali.
Wpośród nich Mnisi chodzili, co słowy
Niepojętymi dla tłumu mówili. —
A miecz krzyżacki i krzyżackie zbroje,
Gęsto błyskały nad zwalczonych głowy.

W środku wysoko usłane siedzenie
Dla Króla Litwy i Królowéj stało —
I ołtarz przed niém, nad którym krzyż złoty,
Świécił odbitym słonecznym promieniem.
Ze wrót zamkowych wyszedł szereg długi,
I wił się jak wąż zloty po dolinie,
Aż sparł o stopnie królewskiego tronu.
Na tronie z Martą siadł wielki Mindowe,
Na prawo, Andrzéj Mistrz Krzyżacki staje,
Dokoła w strojach świetnych Marszałkowie,
Starsi Zakonu, i Henryk Chełmiński,
I Arcy-biskup Rygi, i Mnich Christjan.
Powstał nareście Mistrz i czytał zwoje.
Zamorskich krajów językiem pisane,
A wszyscy stojąc w milczeniu słuchali,

I jedni tylko wiedzieli Krzyżacy,
Co ojciec z Rzymu napisał do syna.

Biskup wnet Henryk do chrztu stał ubrany,
Mistrz wiódł Mindowsa i Marti Królowę,
Przed ołtarz święty, do łask Bożych zdroju.
Lecz próżny obrzęd — gdy uchylał głowę,
Sercem niezgięty, stał jeszcze Mindowe
I nie pojmował znaczenia téj wiary,
Któréj wyznawcą zostawał imieniem —
Stał, dziko patrzał, szemrał przysiąg słowa,
A wzrokiem tonął w dalekiéj przestrzeni,
I myślą tonął w przyszłości pochmurnéj.
Lecz nie tak Marti białą wzięła szatę,
Ona i duszę czystą nią okryła,
Ona na krzyż ten z przestrachem patrzyła,
I kiedy głowę schylała przed Bogiem,
Duszą upadła przed Jego obliczem.
Mindows znów wstąpił na tron swój złocisty,
Przed którym teraz tłum się cisnął ludu.
Bajoras i czerń kropiono i chrzczono,
Sześćset głów Chrześcjan z pogan uczyniono.
Lecz chrzest tak padał na zamknięte dusze,
Jako deszcz pada na skały wysokie,
I spływał po nich, nie dawszy im życia.
Posłuszni stali do świętych obrzędów,
Z pogańskiém sercem, z starą pogan duszą,
Milcząc ponuro, poglądając dziko.

Nie jeden oczy gdy podniósł na Mnicha,
Szukał napróżno oręża przy boku,
Procy u pasa macał niecierpliwy.

Nie było w tłumie radości okrzyków,
Gwarów wesołych, rozjaśnionych twarzy —
Długie milczenie wisiało nad niemi,
Tęsknota skrzydły tuliła szaremi. —

Znów do Mindowsa wstąpili Kapłani,
I poświęconą nieśli mu koronę;
Berło błyszczące w prawicę mu dali,
Olejem świętym czoło pomazali,
Błogosławionym mieczem przepasali.
Lud patrzał na to i milczał zdumiony,
On miecz pojmował, nie pojął korony.
Wtém spójrzą w górę, — ujrzeli nad tronem,
Jak kruk się czarny unosił powolnie,
Krakał złowrogo, długo toczył wkoło,
Ozwał się jeszcze i pociągnął w lasy —
I przyleciała kukułka i siadła,
Siedémkroć, siedząc smutnie zakukała,
Jakby za siedém lat śmierć zwiastowała.
I nie widzieli wróżb Mnisi, Rycerze,
Którzy Christjana Biskupem święcili,
Nie widział Mindows, co dumnie piastował
Ciężką koronę na wzniesionéj głowie —
I nie widziała Marti, któréj dusza
Radością nowéj wiary zajaśniała;

Ale lud widział i szemrał pocichu,
I pluł na wróżby i patrzał z pode łba
Na Niemcy, Króla, ołtarz i Biskupa.
Wtém wstrząsł się Mindows, i z czoła korona
Padła na głowę Mistrzu Andrzejowi,
Padła i ciężko skronie mu zraniła,
I wpół rozbita na ziemię stoczyła.
Pobledli wszyscy; — lecz już czas na ucztę,
Znowu sznur długi do zamku się ciągnie;
I idą wszyscy w podwórce, gdzie stoły
Czekają gości, gdzie pod namiotami
Stary miód złotą wyléwa się strugą.

Pusto na tronie i pusto w dolinie,
Tylko kruk znowu krąży po nad niemi
I kraka, skrzydły żeglując czarnemi —
Kukułka kuka, a Peleda z lasu,
Jak dzwon żałobny, wolno się odzywa,
I psy Mindowsa smutnym wyją głosem






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.