Cisza. Mistrz w wielkiéj ucztuje świetlicy,
Wokoło niego bracia, biesiadnicy,
Bojary, których swém złotem przekupił,
Komtur, do rady towarzysz i broni,
Bracia zakonni, co u końca stoła,
Milcząc, ostatki uczty spożywają.
Na pierwszém miejscu, w bogatéj zasłonie,
Marti siedziała na wzniesionym tronie.
Ona ku wierze serce swe skłoniła,
I jéj posłańcóm duszą rada była.
Obok niej Rukla z Repiką, synowie,
U nóg na złotém siedzieli wezgłowiu.
Lecz Mindows kędy?? Chmurne Mistrza czoło; —
Kunigas uczcie odmówił przodkować,
Bojaróm kazał swych gości przyjmować;
Nikt nie wié czemu nie ukazał twarzy.
Bez niego smutna biesiada, miód stary
Nie szumi w rogach, głowy nie zawraca.
Napróżno Marti uśmiechem łagodnym,
Słowy słodkiemi pić i jeść zaprasza.
Duszy i głowy biesiadzie brakuje.
Mistrz smutny siedzi, i coraz z pode łba
Spójrzy na swoich, da znak jakiś, milczy,
To na Królowę zwróci wilcze oczy,
To na stół wlepia pochmurne wejrzenie.
O! nie tak dawniéj w nowogródzkim zamku
Ucztował Krzyżak, nie z takiém obliczem,
Kiedy mu Mindows z swéj ręki róg żubrzy
Podawał pełen kowieńskiego miodu.
Nie tak wśród uczty cicho tu bywało.
Teraz, zaledwie szepty się rozminą,
Zaszumią ciche, jak gałęzie w lesie,
Skrzydłami ptaka w przelocie ruszone.
I znowu cisza. Tylko niewolnicy
Stąpają cicho, naléwają czasze,
Które nieraźnie wypróżniają Mnichy.
Zatętniał zamek, Mistrz zapłonął twarzą,
I spytał okiem — Kto nowy przybywa,
Kto o téj porze z zamku się oddala? —
Królowa skinie na swego Bojara,
I niespokojna o wieści go pyta —
— Powiedz co w zamku za tentent i rżenie? —
On zniknął, chwilę w przedsieniu zabawił,
I z upragnioną wieścią nazad wraca —
— Kunigas, rzecze, na Sądu Dolinę,
Jedzie do ludu. — Mistrz dosłyszał słowa,
I róg złocony gruchotał zębami.
— Jechać, rzekł swoją mową do Komtura,
Jechać, gdy gościa powinien przyjmować? —
Ha! tak to? tak już? On mi to zapłaci,
I będzie wiedział co Pruski Mistrz może. —
Czy nim, jak sługą, wolno mu pomiatać.
Chociaż korony królewskiéj na głowie
I berła niema — lecz daje korony
I z głów zdejmuje, które szał obłąka.
Stara się w sercu poganina duma
Ozwała, ludu buntem wywołana. —
I szeptał jeszcze, a trwożliwe oko
Marti, napróżno słów tajne znaczenie,
Z ruchu i oczu wybadywać chciało.
Mistrz usty śmiał się, i jakby rozprawiał
O dawnych sprawach, swobodne miał czoło.
Kończąc się ku niéj obrócił pogodny,
Na dwoje chłopiąt poglądał troskliwie,
I matkę o nich jął się wypytywać.
Ona spokojna, bo nie widzi burzy,
Śmiejąc się, złote głaszcząc synów włosy,
Młodszego bierze na kolana swoje,
Róg mu złocony do ustek przytyka,
Słodkim napojeni piérwszy raz go nęci.
Tak uczta idzie, a Mindows za grodem,
Siadł na koń, w Sądu Dolinę pośpiesza.
Był w niéj dąb stary, pod którym od wieka
Kunigas siadał sądzić ludu sprawy,
Bojary rady otoczony swemi.
Dwónastu starców pod dębu konary
Na mchem obrosłych siadało kamieniach;
Z kolei wszyscy wyroki dawali,
Kunigas słowem sprzeczny sąd rozstrzygał.
Niegdyś w konarach dębu Perkun siedział,
Teraz tam w górze biały krzyż zatknięto,
Ale kamieni starych nie zabrano,
Ale pamięci miejsca nie zniszczono.
Tu Mindows jechał z starszemi Bojary —
Pod dębem sądu miejsce i plac kary.
Winni krwią swoją stary pień broczyli,
Lub na gałęziach drzewa obwieszeni,
Na pastwę krukóm, a na postrach złemu,
Długo sinemi ciałami świécili;
A kości spadłe na zielonéj trawie
Bielały, póki ziemia litościwa,
Co niewinnego i winnych pokrywa,
Nie wzięła reszt ich w macierzyńskie łono.
Przed Kunigasem dzieccy na gród śpieszą
I w rogi trąbią, na Sądy wołając.
Każdy z żałobą niechaj pod dąb śpieszy,
Winnego wlokąc przed pańskie oblicze;
A stanie mu się wedle praw, co z wieka
Z ust do ust idą, od dziadów podane.
Dawniéj mężowie, starcy i kobiéty,
I dzieci biegły na Sądu Dolinę.
Tysiące ludu u dębu stawało:
Jedni z żałobą, a drudzy z obroną,
Inni, o łaskę prosząc, bili czołem,
Inni słuchali, by kiedyś swym dziecióm
O Kunigasa Sądach i o karze
Powiedziéć, ucząc ich sprawiedliwości.
Teraz napróżno dzieccy przez gród jadą
I trąbią w rogi, do domostw stukają;
Nikt nie wychodzi na Sądu Dolinę.
Zasiadł Kunigas, zasiedli Bojary,
Dolina pusta jak zajrzał daleko.
Nikt nie szedł z grodu, nie przybieżał z sioła.
Aż gniew na czoło wystąpił Mindowsa,
I usta zaciął, i miecz ciśnie w dłoni.
Posyła sługi, aby lud zwołali;
I jadą, znowu wracają i stoją,
A nikt nie idzie — i pusto dokoła.
Kunigas powstał, wzrok potoczył krwawy.
— Nikt więc dziś do mnie nie przyjdzie już z ludu?
Nikt nie ma krzywdy, nikt łaski nie żąda? —
Aż starzec siwy pod dąb się przybliża,
Stanął, i głową trzęsąc osrébrzoną,
Sparty na kiju, na Kniazia spoziéra.
Swalgon to niegdyś, weselnym Kapłanem
Był on, a teraz z jałmużn ludzkich żyje,
I śmiało w oczy pogląda Mindowie,
Nie zląkł się czoła, nie zląkł brwi zmarszczonych.
— Nikt tu nie przyjdzie, rzekł w chwilę powolnie;
Po co do ciebie? Tyś tu nie jest panem —
Niemiec nad tobą i nami panuje.
Spójrz na te plecy, — krwawe na nich rany;
Niemiec to pędził do swego kościoła,
Pod twoim zamkiem, Kunigas Mindowe!
Tyś patrzał, śmiał się, nie broniłeś swoich,
Boś lud swój przedał za czapkę złoconą,
Boś Bogi przedał za szczyptę pochlebstwa. —
O! nikt nie przyjdzie — bo czegoż od ciebie,
Łaski czy sądu mają się spodziéwać?
Sprawiedliwości niéma, kto jéj w sercu
Nie ma — i po nią nie idą do ciebie.
Łaski! Tyś łaski oddał Niemcóm wszystkie;
Po cóż do ciebie? Z pokrwawionym grzbietem
Pójdzie z podarkiem Litwa, i przed wrogiem
Uderzy czołem, sądu jego prosić! —
Słuchał Król, milczał, nie wybuchał gniewem,
Patrzał na starca, i siedział oparty,
Dumając o czémś, ręką gniotąc czoło.
Swalgon na kiju zwieszony wciąż mruczał.
— Milcz! rzecze starszy Bojar do Swalgona,
Milcz! Sameś starą przyniósł w stryczek głowę,
Wiész, że śmierć karą za zuchwałą mowę. —
— I po śmierć szedłem, odrzekł Swalgon stary;
Po śmierć! bo ciężkie teraz nasze życie —
I dość już żyłem, i nadto widziałem,
Czego ojcowie nie dumali nasi,
Czegom nie marzył. Od wojny i moru,
Od głodu gorsze, wszystkich kar Perkuna.
Widziałem pana, co przedał poddanych,
Widziałem ludzi, co wiarę przedali,
Wrogów, co z wrogi drużbiąc się, bratali,
W sokolém gniezdzie czarne kruków plemię! —
Coż ujrzę więcéj i czego żyć dłużéj?
Czas umrzéć, każcie zdjąć mi z karku głowę,
I u świętego dębu tu pochować. —
Mindows powstaje, oczy w górę zwrócił;
Usta mu drgały, wstał, podniósł prawicę,
A już siepacze starca pochwycili,
Myśląc, że da znak kary na zuchwalca. —
— Puścić go! krzyknął, niech idzie swobodny. —
I usiadł na koń; zdziwiony dwór cały
Na pana swego poglądał zwątpiały.
— Puścić! powtórzył Mindows niecierpliwie.
Idź, starcze, Litwą, rzekł głosem stłumionym,
Powiedz coś mówił, powiedz jak słuchałem,
I żeś ztąd odszedł swobodnie i cało;
Pojmie lud potém, co się ze mną stało. —
Swalgon przyklęknął i podnosi dłonie.
— Panie! pod konia cisnąc się zawoła,
Prawdaż com słyszał, prawda co widziałem? —
Ale Kunigas już do zamku czwałem
Poleciał z swoich Bojarów orszakiem. —
Wstał starzec, ku wsi pociągnął się szlakiem,
Lecz nieraz jeszcze odwracając głowy,
Stawał i patrzał ku górze zamkowéj,
Nieraz znów w ziemię wzrok topiąc zamglony,
Myślał, podchodził, i stawał, i wracał;
To ręce w górę, to głowę podnosił.
Dziękował Bogóm, czy ich o co prosił?