[119]XIX.
Smutno na Wilnie! Olgerd zwołał braci
Ze syny swemi, żeby ich pożegnać,
I róg Alusu ostatni wychylić,
Dłonią ich wyschłą ścisnąć raz ostatni.
Olgerda oczy sen już wieczny mruży.
Dosyć mu boju; żyć już nie chce dłużéj;
Synóm dorosłym i bracióm zostawi
Litwę na rękach, a starszemu swemu
Wilno stolicę i nad braćmi władzę.
Na Turzéj górze Olgerd stary siedzi,
Po Świętéj patrzy grobowéj dolinie,
Stos nakłaść kazał i braci wygląda.
Na Swintorozie bierwiona sosnowe
I dęby walą ze świętego gaju.
[120]
Stoi stos, na nim łoże Olgerdowe.
On patrzy na stos, na łoże pogląda,
Wiliję żegna i gród Gedymina,
Dymy Zniczowe i swych ojców groby.
Aż żona, Xiężna Juljanna, do niego
Idzie i mnicha za sobą przywodzi.
— Mężu mój! Panie! — rzecze — życie całe
Tyś wiódł pogańsko! umrzyj Chrześcianinem!
Syny twe wiarę swéj matki przyjęli,
Po Rusi poszli chrztem świętym omyci.
Dokoła krzyże Chrystusowe stoją,
Patrzą ci w serce i okna zamkowe.
Wszak tyś sam nieraz starą schylił głowę
Bogu twéj żony. Umrzyj w mojéj wierze! —
Olgerd się podniósł, siwą trzęsie głową.
— Dajcie mi skonać, jak marli ojcowie,
Wśród swoich, w uczcie, z rogiem miodu w dłoni.
Nie chcę téj wiary, dla któréj od braci,
Od dziadów moich oddalić się trzeba,
I nie chcę bez nich chrześciańskiego nieba. —
Mnich mu cóś szepce, on mnicha nie słucha.
— Żyłem z mym ludem, umrę z moim ludem!
Wpuścić Kiejstuta, Lubarta, Jerzego,
I syny moje, i Jagiełłę mego.
Niechaj do uczty nakrywają stoły,
[121]
Niech Alus niosą, niech Bojary moje
Przyjdą, Kniaziowie i dworzanie wierni.
Ty rękę podaj i wiedź mnie do braci —
Rzecze do sługi. Otwarli podwoje,
I stary Olgerd wita rodnię swoję.
A oni smutni pospuszczali głowy,
I nic nie słychać, tylko starca piersi
Ciężkim oddechem głośno się kołyszą.
On usiadł, wzrokiem po zebranych toczy,
A już mrok śmierci okrywa mu oczy,
Już ledwie swoich poznaje po głosie;
Sam za róg bierze, napełniać go każe.
— Do was, o bracia, do was, syny moje,
Ostatnia czara i ostatnie słowa!
Olgerd za ojcem pójdzie Gedyminem,
Syn już za ojcem; on tęskni za synem;
Olgerd się dosyć nażył, nawojował,
Młódszym ustąpi i miecza i życia;
Tobie, Jagiełło, Wileńskiéj stolicy.
Prawda? Kiejstucie! ty synu mojemu
Nie będziesz bronił po ojcu puścizny?
My z tobą stary, długi wiek przeżyli,
Sercem na sercu. Zostawiam ci dzieci;
Bądź ty im ojcem, a wy mu synami,
A jego dziecióm braćmi rodzonemi.
Na waszéj zgodzie los Litewskiéj ziemi.
Patrzcie, z Kiejstutem, z Lubartem my zgodni,
[122]
Iluśmy wrogóm nastawiali głowy!
Naprzeciw wielu kraj nasz obronili!
Bogi tam wiedzą, co za los was czeka,
Lecz Bogi zgodzie bratniéj błogosławią.
Do was, Kiejstucie! — I rękę wyciągnął,
Podał róg bratu. — Bądź mi zdrowy, bracie!
Już nam aż w Wschodniéj zobaczyć się ziemi
Z tobą! ale już nie z braćmi wszystkiemi!
We Wschodniéj ziemi na Wieczności górze
Nie stanie wielu! W chrześciańskim raju
Poszli, dziadowskiéj wyrzekając wiary.
Z tobą, Lubarcie, nie widzieć nam więcéj —
Tyś Chrzcścianin — i z tobą, Jawnucie!
Żegnajcie, bracia! Nad Olgerda dziećmi
Bądźcie opieką, zastąpcie im ojca!
Jeszcze raz, stary Kiejstucie, dłoń ściśnij.
Już cię nie widzę, niech usta uczuję,
Niech głos posłyszę. Patelo koło mnie
Leci z skrzydłami czarno okrytemi.
Żegnajcie, dzieci! duch mój będzie z wami;
Żegnajcie, słudzy, i wierne psy moje!
Ty, mój sokole! ty, mój mieczu biały!
I ty, Juljanno! ty jeszcze, Kiejstucie!
Podajcie miecza, niechaj z mieczem w dłoni
Skonam, gdy Bogi mi nie dozwoliły
Gedyminową śmiercią umrzeć w boju!
Niech w rogi dzwonią, w Lietaury uderzą,
Niechaj mi nócą pieśń moję bojową! —
[123]
Mówił, i zwolna starą kłonił głowę;
Broda mu siwa na piersi spływała;
Miecz cisnął jeszcze, lecz ręka spadała;
I ani żony płacz, ani łzy dzieci,
Ani wojenne drużyny okrzyki,
Już go na ziemię odwołać nie mogły;
Ani dźwięk rogów nie odwrócił ducha,
Co śpieszył dziadów w Wschodniéj witać ziemi.
Mówił, a płacz się rozległ po świetlicy.
Jeden był Kiejstut, co łzy nie miał w oku,
Bo jego boleść duszę ucisnęła
I łzóm zaparła na powieki drogę.
Tak skonał Olgerd. Stu płaczek się głosy
Ozwały nagle z jękiem i krzykami.
Ciało starego myli, ubierali,
Białą mu szatę, złote Wiżos kładli,
Białym go mieczem na śmierć przepasali,
Rąbkiem mu białym przewiązano szyję,
W nim złoty pieniądz na wieczności drogę,
U pasa proca rzemienna wisiała,
A szłyk na głowie, giętki łuk u boku.
I siedział starzec, jak gdyby żył jeszcze,
Tylko nie patrzał zamkniętemi oczy,
Tylko nie dyszał piersiami wyschłemi,
Zda się, odpoczął po życiu, po boju.
Naprzeciw niego bracia, towarzysze,
[124]
Synowie, słudzy stali i kapłani;
Wszyscy do niego róg Alusu pili,
Wszyscy żegnali Olgerda ze łzami,
I na dobranoc pieśni mu nócili;
A płaczki, wkoło usiadłszy na ziemi,
Łzy spadające do naczyń zbierały;
I w czarnéj sukni, we wdowiéj zasłonie,
Xiężna Juljanna u nóg męża swego
Płakała, szaty rozdarłszy napoły.
Już czas pogrzebu — na Świętéj dolinie
Od Znicza iskrę przynieśli kapłani,
Raudę zanócą, na Kniazia czekając,
Miękkie mu łoże ścielą z wonnych kwiatów.
Porwali słudzy zimne starca ciało.
Żegnaj, zamczysko! żegnajcie, komnaty!
Olgerd w was więcéj nie będzie ucztował,
Nie złoży łupu, powróciwszy z wojny,
Nie złoży głowy utrudzonéj bojem,
Olgerd na wieczne śpieszy już posłanie,
Przez stos gorący do zimnéj mogiły.
Przed ciałem jego odpędzają duchy;
Idą Bojary, mieczami machają;
Juljanna idzie do stóp tylko góry;
Tu z płaczki swemi na ziemię upadła,
Chciała iść daléj, nie puszczą kapłani.
Tam krzyk i wrzawa dokoła doliny,
Słupy rozstawne — do słupów młodź goni,
[125]
Zdobywa pieniądz i zbroje, i leci,
Na duchy wrzeszcząc, aby je odegnać,
Olgerda ciała by skrzydłem nie tknęły.
Na stosie starzec z mieczem w skrzepłym ręku.
Z siwą mu brodą wschodni wiatr powiewa.
Dokoła bracia, synowie, kapłani,
I słudzy na stos dla Xięcia wybrani.
Oni nie płaczą, bo idą za panem
Na lepsze życie, kędy ich niewolę
Sto nowych zmysłów, roskoszy, osłodzi;
Oni nie płaczą — wszystkim oschły oczy;
Pieśń tylko wielka przez usta kapłanóm
W niebo za duchem Olgerda się toczy.
|