W komnacie ciemnéj, za stołem pokrytym
Suknem do dołu, xięgami zasłanym,
Pargaminami zawalonym stosy,
Stał krzyż z hebanu, z ozdoby srébrnemi;
Na nim Zbawiciel; u nóg trupia głowa;
A obraz Boga, sześcią skrzydeł strojny[1],
Dwóma ku niebu podnosić się zdawał,
Dwóma ku ziemi spuszczał litościwy,
Dwóma okrywał święte ciało swoje;
Na stole złotych dwoje świec gorzało;
Zegar piaskowy, szemrząc, pokazywał,
Jak czas nieznacznie po ziarnku upływał.
Nad kartą pisma stary człowiek siedział;
Czarną miał suknię, na niéj krzyż wyszyty,
Na głowie czapkę czarną, siwą brodę,
Oczy przygasłe, policzki wychudłe;
Żylastą ręką pargamin uciskał,
Jakby myśl jaką wycisnąć chciał z niego;
Podparł się, dumał; potém rzucił kartę,
I troski z czoła ścierając uparte,
Przechylił, spójrzał, wykrzyknął zdziwiony.
Naprzeciw niego, z drugiéj stołu strony,
Stał niemy człowiek, niewielkiéj postawy;
Włos ciemny czoło wysokie osłaniał;
Broda bez włosa; twarz bez wąsów, biała,
Mimo kobiécych rysów, w sobie miała
Surowość męzką, dumę nieugiętą,
Upor żelazny i wolę zawziętą;
Brwi się na czole schodząc namarszczone,
Dwóma brózdami zaorały skórę;
A usta blade i silnie ściśnione
Śmiały się niby, śmiały niewesoło,
Jakby szydziły, jakby pewne siebie,
Rozkazem, groźbą ciężką zionąć miały.
Starszy był Mistrzem Krzyżaków Zakonu,
A młódszy — Witold, co Krzyżaków zdradził.
Teraz on nazad do Mistrza powraca:
Bo był w Mazowszu, a Jagiełły krewny,
Xiążę Ziemowit odmówił pomocy,
Olgerdowicze powstali na niego,
I niéma w nikim, prócz Mistrza, nadziei.
— Wy tu! — Mistrz z zgrozą i dziwem wykrzyka.
— Jam tu, w twych rękach — Witold mu odpowié. —
Zdrajca! wszak prawda? to powiedzieć chciałeś?
Więc zdrajca w twoje znów przybywa ręce.
Słuchaj! napróżno łudzić się kłamstwami,
Wyście mi synów w Królewcu otruli.
Jam, mszcząc ich śmierci, Jagielle przebaczył.
Jagiełło Wilno Skirgielle oddaje,
Litwę na ręce plugawe powierza,
Mnie kark uginać każe przed tym źwierzem!
Ja znowu do was przychodzę z przymierzem.
Chcecie? nie chcecie? Słowo — rzecz skończona.
Kłamstwa nie cierpię. Mów mi prawdę gorzką,
A mów otwarcie. Jakem wszedł, wychodzę,
I wasze zamki popalę po drodze. —
— Xiążę! — Mistrz rzecze — wy nas dobrze znacie.
My także wrogi Jagiełły i Lachów.
Czy możem rękę, którą wyciągacie,
Odepchnąć, aby pomścić się przeszłości?
Lecz cóż zaręczy, że z Jagiełłą znowu
Wy nie złączycie? nie zerwiecie z nami? —
— Ostróżni bądźcie, miejcie mnie na oku!
Daję wam słowo i pieczęć na karcie.
Zakon wié, komu i kiedy dowierza.
Chcecie? nie chcecie mojego przymierza?
Ja potrzebuję pomocy Zakonu,
I będę waszym, waszym druhem wiernym;
A jeśli Litwy rządami owładnę,
Mistrzu! wszak wielkie nagrody weźmiecie! —
— Starą umowę odnowić więc chcecie? —
— Starą lub nową zawrę, byle z wami
Pomścić się na tym Wileńskim niedźwiedziu,
I na zlaszałym bezmozgim Jagielle,
O, i na braciach, Mazowsza Xiążętach,
Co teraz skomlą w Jagiełłowych pętach,
I że Jagiełło dał Ziemowitowi
Siostrę swą Olgę i Radomską ziemię.
Gdym do nich przyszedł o posiłek prosić,
Zimném wejrzeniem na wrota wskazali! —
Mistrz słucha mowy, a wzrok mu się pali.
— Zgoda — rzekł — zgoda. Zawrzemy przymierze.
Chcecie się pomścić? dopomożem szczérze.
I nam Jagiełło stoi w gardle ością,
I nam Mazowsza dojadły Xiążęta!
Skirgiełł! I Skirgiełł sroższy nad źwierzęta,
Dziki rozpustnik, pijaństwem swém wściekły! —
Witold mu rękę podaje. — Więc zgoda.
Mistrzu! każ pisać, każ wojsko gotować.
Moje mnie czeka na Żmudzkiéj granicy.
Pójdziemy mścić się, polecim plądrować!
Czasu nie traćmy, by Jagiełło z Lachy
Nie ubiegł Wilna, swemi nie obsadził,
By Skirgiełł z Rusi wojska nie sprowadził.
Pójdziem! — — Pójdziemy. Zwołam jutro radę;
Sam na mych braci czele wyjdę w pole. —
— A teraz, Mistrzu, wyznacz zamek który,
Gdziebym bezpieczny mógł przebywać z niemi.
Mnie już nie siedzieć na Litewskiéj ziemi!
Żonę, rodzinę, na zakład ci daję. —
Mistrz w oczy spójrzał. — Sam wybieraj, Xiążę!
Lecz pomnij, kto się raz z Zakonem zwiąże,
Zerwie umowę, Zakon raz przebaczy;
Za drugą zdradę zapłaci swą głową. —