Ania na uniwersytecie/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania na uniwersytecie
Pochodzenie cykl Ania z Zielonego Wzgórza
Wydawca Wydawnictwo Arcydzieł Literatur Obcych RETOR
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Zrzeszenia Samorządów Powiatowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
Gilbert zaczyna mówić.

— Jakiż to był długi i nudny dzień, — ziewnęła Iza, rozciągając się na kozetce i odganiając natarczywe koty.
Ania podniosła głowę z nad „Klubu Pickwicka“, którym raczyła się po ukończeniu wiosennych egzaminów.
— Dla nas był nudny, a dla niektórych cudowny, — odparła w zadumie. — Niektórzy ludzie dzisiaj właśnie osiągnęli największe szczęście. Gdzieś pewno został napisany jakiś poemat, gdzieindziej znów urodził się wielki człowiek, lub dokonano bohaterskiego czynu. Prawdopodobnie, jednocześnie właśnie dzisiaj niejedno serce zostało złamane.
— Po co tem ostatniem zdaniem psujesz pięknie rozpoczętą myśl? — wyszeptała Iza. — Nie lubię słyszeć o takich niemiłych rzeczach, jak złamane serce.
— A czy sądzisz, że ciebie właśnie te wszystkie niemiłe rzeczy ominą?
— Oczywiście, że nie, bo przecież i teraz ciągle się z niemi stykam. Nawet natarczywość Anatola i Augustyna dręczy mnie już oddawna.
— Bo ty nigdy nie patrzysz na życie poważnie, Izo.
— A po co mam patrzeć poważnie? Niech inni to robią. Tacy ludzie, jak ja, też są na świecie potrzebni. Świat byłby nudny, gdyby się składał tylko z poważnych ludzi. Ja jestem od tego, ażeby się bawić i czarować mężczyzn. Przyznaj, że życie w Ustroniu Patty stało się o wiele milsze, bo ja tu jestem z wami.
— Zupełnie słusznie, — przyznała Ania.
— Wszystkie mnie lubicie, nawet polubiła mnie ciotka Jakóbina, chociaż zawsze mówi, że jestem niezrównoważona. Więc poco mam się zmienić? Och, jakże mi się chce spać! Wczoraj do pierwszej w nocy czytałam jakąś fascynującą historję o duchach. Potem lękałam się wyjść z łóżka, aby zgasić światło. Gdyby nie Stella, na pewno światło paliłoby się do rana. Dopiero usłyszawszy kroki Stelli na korytarzu, zawołałam ją i poprosiłam, żeby zgasiła światło. Sama za nic w świecie bym nie wstała, bo miałam wrażenie, że mnie coś złapie za nogę. Aniu, czy ciotka Jakóbina wie już wreszcie, gdzie się podzieje latem?
— Tak, chce tutaj zostać. Wiem, że robi to tylko przez te przeklęte koty, chociaż usiłuje mi wytłumaczyć, że nie chciałaby zakładać własnego gospodarstwa, a nie lubi siedzieć u kogoś na karku.
— Co czytasz, Aniu?
— „Klub Pickwicka“.
— Zawsze przy tej książce jestem głodna, bo ciągle tam mówią o jedzeniu, — rzekła Iza. — Wszyscy bohaterowie zajadają tam stale szynkę, jajka i popijają ponczem. Zazwyczaj po przeczytaniu jednego rozdziału, muszę się trochę posilić. Ale właśnie przypomniało mi się, że jestem w tej chwili śmiertelnie głodna. Znajdzie się coś do zjedzenia w śpiżarni, Królowo Aniu?
— Przygotowałam dzisiaj rano doskonały pasztet. Może zjesz kawałek?
Iza wybiegła śpiesznie z pokoju, a Ania w towarzystwie Mruczka postanowiła przejść się trochę po sadzie. Mimo wczesnej wiosny, wieczór był prześliczny, choć gdzie niegdzie leżały na ścieżkach całe płaty śniegu. Nagle w otwartej furtce ukazał się Gilbert, trzymając w ręku kilka bladych, wczesnych kwiatków.
Siedząc na murku, okalającym ogród, Ania spoglądała na drzewa pozbawione liści i na chwilę zatonęła w głębokiem zamyśleniu. Ujrzawszy Gilberta, idącego w jej stronę, zmarszczyła brwi niechętnie. Ostatnio unikała wszelkiego sam na sam z dawnym swym przyjacielem. Teraz jednak nie mogła temu zapobiec, bo nawet Mruczek zeskoczył z jej kolan i pobiegł szybko do domu.
Gilbert usiadł na murku tuż przy niej i podał jej trzymane w ręku kwiaty.
— Aniu, czy te kwiaty nie przypominają ci naszych dawnych zabaw, gdyśmy jeszcze chodzili do szkoły?
Ania pochyliła się nad kwiatami.
— W tej chwili przenoszę się myślą na ugory pana Slone, — odparła z zachwytem.
— Za kilka dni będziesz tam już naprawdę.
— Dopiero za dwa tygodnie, bo jadę z Izą do Bolingbroke. Ty będziesz w Avonlea jeszcze przede mną.
— Nie przepędzę w tym roku lata w Avonlea. Zaproponowano mi posadę w redakcji Nowin Codziennych i mam zamiar ją przyjąć.
— O, — zawołała Ania, jakby z żalem, bo przyszło jej na myśl, że smutno będzie latem bez Gilberta. — Bardzo słusznie, — rzekła głośno.
— Specjalnie się o to starałem, bo będę mógł zebrać sobie trochę pieniędzy na przyszły rok.
— Nie powinieneś się zbytnio przemęczać, — szepnęła Ania, uczuwając w tej chwili pragnienie, aby Iza jaknajprędzej przyszła do ogrodu. — Przez całą zimę i tak dużo się uczyłeś. Jaki dzisiaj śliczny wieczór, prawda? Wyobraź sobie, że rano znalazłam kilka fiołków pod tamtem drzewem. Zdawało mi się, że odkryłam kopalnię złota.
— Ty stale odkrywasz kopalnie złota, — szepnął Gilbert, jakby w tej chwili zajęty był innemi myślami.
— Może poszukamy jeszcze fiołków, — zaproponowała Ania porywczo. — Zawołam Izę, żeby nam pomogła.
— Zostaw w spokoju Izę i fiołki, — przerwał Gilbert, ujmując jej dłoń, która drżała nieco. — Aniu, muszę ci coś powiedzieć.
— O, proszę cię, nie mów, — zawołała Ania błagalnie.
— Muszę. Dłużej już nie wytrzymam. Aniu, przecież ja cię kocham! Chyba wiesz o tem. Nie umiem ci nawet powiedzieć, jak bardzo cię kocham. Przyrzeknij mi, że zostaniesz moją żoną.
— Nie mogę... — szepnęła Ania. — Gilbercie, przecież ty sam wszystko popsułeś.
— Czy wogóle ja cię choć trochę obchodzę? — zapytał Gilbert po chwili, wpatrzony w nią ustawicznie.
— Tak, ale całkiem inaczej. Obchodzisz mnie, jak przyjaciel, ale ja cię nie kocham.
— Jednak może się to kiedyś zmieni?
— Nie, nie wiem, — zawołała Ania, tłumiąc łzy. — Chyba cię nigdy nie pokocham w ten sposób. Lepiej nie mówmy o tem.
Nastała chwila przykrego milczenia i Ania odważyła się wreszcie podnieść w górę głowę. Twarz Gilberta była śmiertelnie blada, a w oczach... Ania zadrżała i odwróciła się w inną stronę. Nigdy chyba nie zdoła zapomnieć wyrazu tych oczu.
— Może kochasz innego? — rzucił Gilbert przytłumionym szeptem.
— Nie, nie, — odparła Ania szybko. — Ciebie lubię najbardziej ze wszystkich, ale musimy na zawsze zostać tylko przyjaciółmi.
Gilbert roześmiał się z goryczą.
— Przyjaciółmi! Niestety, twoja przyjaźń mi nie wystarcza. Ja pragnę twojej miłości, ty jednak twierdzisz, że nigdy jej nie zdobędę.
— Bardzo mi przykro, Gilbercie. Przebacz mi.
Na więcej Ania zdobyć się nie mogła. Zapomniała nawet o tych wszystkich wspaniałych przemowach, które stosowała w dawnych swych dziewczęcych marzeniach do odtrąconych konkurentów. Gilbert wypuścił jej dłoń z gorącego swego uścisku.
— Nie żądaj przebaczenia. Widocznie myliłem się, sądząc, że masz dla mnie trochę więcej uczucia. Bądź zdrowa, Aniu.
Ania wbiegła do swego pokoju i zaszywszy się w głęboki fotel, wybuchnęła płaczem. Czuła, że utraciła coś bardzo drogiego, a tem czemś była oczywiście przyjaźń Gilberta. Dlaczego Opatrzność ukarała ją tak srodze?
— Co ci się stało, Aniu? — zawołała Iza, wbiegając do pokoju.
Ania nie mogła się zdobyć na odpowiedź. Pragnęła tylko, aby Iza jak najszybciej wyszła i zostawiła ją w zupełnej samotności.
— Zdaje się, że dałaś kosza Gilbertowi. Muszę ci powiedzieć, że jesteś bardzo głupiutka, moja Królowo Aniu.
— Czyż głupotą jest odrzucić propozycję człowieka, którego się nie kocha? — rzuciła Ania chłodno.
— Bo nie znasz miłości. Wyimaginowałaś sobie coś nieziemskiego i jesteś pewna, że właśnie to jest miłością. Po raz pierwszy w życiu wypowiedziałam takie mądre zdanie. Dziwi mnie tylko to, że zdołałam się na nie zdobyć.
— Izo, — szepnęła Ania, — proszę cię, zostaw mnie teraz samą. Całe moje dotychczasowe życie stało się ruiną. Muszę je na nowo odbudować.
— Bez Gilberta? — uśmiechnęła się Iza, wychodząc z pokoju.
Życie bez Gilberta! pomyślała Ania ze smutkiem. Czyż nie będzie ono ponure i monotonne? Ale to przecież była tylko jego wina. To on zrujnował ich piękną przyjaźń. Należało przezwyciężyć się i żyć bez niego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.