Ania z Wyspy/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Wyspy
Wydawca A. Francuz
Data wyd. ok. 1930
Druk Drukarnia „Grafia“
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.
Pierwsze oświadczyny.

Stary rok nie zakończył się w zielonym zmierzchu z różowym zachodem słońca. Przyniósł on na zakończenie dziką zawieję i wicher.
— Oto wieczór, gdy ludzie kulą się z lęku pod kołdrami i wyliczają swoje dobre uczynki, — rzekła Ania do Janki Andrews, która przyszła spędzić z nią popołudnie i pozostała na noc. Ale gdy się już znalazły pod kołdrami w małej facjatce Ani, Janka nie myślała o własnym dobrym uczynku.
— Aniu, — rzekła bardzo uroczyście, — muszę ci coś powiedzieć. Czy pozwolisz?
Ania czuła się nieco senna po zabawie, którą Ruby Gillis wydała poprzedniego wieczora. Wolałaby spać, niż słuchać zwierzeń Janki, co do których była przekonana, że będą nudne. Nie miała pojęcia o tem, co miało nastąpić. Prawdopodobnie i Janka była zaręczona; krążyły pogłoski, że Ruby Gillis zaręczyła się z nauczycielem ze Spencervale, w którym durzyły się podobno wszystkie dziewczęta.
„Będę niedługo jedyną niezadurzoną dziewczynką z całej naszej dawnej czwórki“, pomyślała Ania zaspana. Głośno rzekła:
— Oczywiście, naturalnie.
— Aniu, — rzekła Janka jeszcze bardziej uroczyście, — co sądzisz o moim bracie Billu?
Ania otworzyła usta zdumiona niespodzianem pytaniem i wzdrygnęła się w myśli. Boże wielki, co ona sądziła o Billu Andrewsie? Nigdy się nad nim nie zastanawiała — nad tym poczciwym, krągłolicym, głupawym, śmiejącym się nieustannie Billem Andrewsem. Czy ktokolwiek wogóle o nim myślał?
— Nie... nie rozumiem, Janko, — wyjąkała. — Co masz właściwie na myśli?
— Czy lubisz go? — zapytała Janka.
— No... no... owszem, lubię go, oczywiście, — bąknęła Ania, zastanawiając się, czy powiedziała prawdę. Nie mogła powiedzieć, że nie lubi Billa. Ale czy obojętność, z jaką go tolerowała, gdy przypadkowo zjawiał się przed nią, mogła być uważana za dość wyraźną, aby ją nazwać „lubieniem“? Do czego Janka zmierzała?
— Czy chciałabyś go na męża? — zapytała Janka spokojnie.
— Na męża!
Ania usiadła na łóżku, żeby łatwiej przezwyciężyć swoje rzeczywiste zdanie o Billu Andrewsie. Potem opadła zpowrotem na poduszki, gdyż straciła oddech.
Na czyjego męża?
— Oczywiście twego, — odpowiedziała Janka. — Bill chciałby się z tobą ożenić. Zawsze za tobą szalał — a teraz ojciec przepisał na niego górny folwark i nic mu nie stoi na przeszkodzie do małżeństwa. Ale jest taki lękliwy, że nie mógł się sam zapytać, czy go będziesz chciała, poprosił więc mnie, abym to zrobiła. Nie chciałam się na to zgodzić, ale nie dawał mi spokoju, aż mu przyrzekłam, że zrobię to, gdy się nadarzy sposobność. Co sądzisz o tem, Aniu?
Czy to był sen? Nie, ona, Ania Shirley, leżała tu trzeźwa zupełnie w swojem łóżku, a Janka Andrews znajdowała się obok niej, spokojnie oświadczając się w imieniu brata. Ania nie wiedziała, czy ma się śmiać czy płakać. Ale nie wolno jej było urazić uczuć Janki.
— Ja... ja... nie mogłabym poślubić Billa... — wybełkotała. — Nigdy mi to nie przyszło na myśl... nigdy!
— Nie sądzę, aby ci to przyszło na myśl, — przyznała Janka. — Bill był zawsze zbyt lękliwy, aby myśleć o zalotach. Ale możesz się nad tem zastanowić, Aniu. Bill jest poczciwym chłopcem. Muszę to powiedzieć, chociaż jest moim bratem. Nie ma złych narowów i jest pracowity. Można na nim polegać. Lepszy wróbel w ręku, niż gołąb na sęku. Powiedział mi, że chętnie czekałby, aż skończysz uniwersytet, jeżeli będzie ci na tem zależało, chociaż wolałby ożenić się tej wiosny, zanim się zacznie siew. Byłby dla ciebie zawsze bardzo dobry, tego jestem pewna, a wiesz, Aniu, że chciałabym cię mieć za siostrę.
— Nie mogę wyjść za Billa, — rzekła Ania stanowczo.
Odzyskała znowu panowanie nad sobą i czuła się nawet nieco zagniewana. Wszystko to było tak śmieszne.
— Niema sensu myśleć o tem, Janko. Pod tym względem nie istnieje on dla mnie, musisz mu to powiedzieć.
— Dobrze, przypuszczałam, że mi tak odpowiesz, — rzekła Janka z westchnieniem rezygnacji, czując, że uczyniła wszystko, co mogła. — Powiedziałam Billowi, że nie sadzę, aby warto było pytać cię, ale on nalegał na to. Więc powzięłaś decyzję, Aniu, a spodziewam się, że nie będziesz jej żałowała.
Janka mówiła nieco chłodno. Była najmocniej przekonana, że zakochany Bill nie miał wogóle szans do zdobycia Ani za żonę. Mimo to odczuwała jednak niechęć, że Ania Shirley, która ostatecznie była tylko adoptowaną sierotą, odtrąciła jej brata — jednego z Andrewsów avonlejskich. Ale pycha bywa często ukarana, pocieszyła się Janka.
Ania uśmiechnęła się w duchu nad myślą, że mogłaby kiedyś żałować, iż nie poślubiła Billa Andrewsa.
— Spodziewam się, że Bill nie będzie się tem czuł bardzo dotknięty, — rzekła pojednawczo.
Janka wykonała ruch, jakby rzuciła głowę na poduszkę.
— O, serce mu od tego nie pęknie. Bill ma na to zbyt wiele zdrowego rozumu. Lubi też Nacię Blewett, a matka wolałaby, aby się ożenił z nią, niż z jakąkolwiek i inną. Taka jest gospodarna i oszczędna. Myślę, że gdy Bill przekona się, że ty go nie chcesz, weźmie Nacię. Proszę cię, nie wspominaj o tem nikomu, dobrze Aniu, przyrzekasz mi to?
— Oczywiście, — rzekła Ania, która nie pragnęła zupełnie rozgłaszać faktu, że Bill Andrews chciał się z nią ożenić, że ostatecznie wolał ją od Naci Blewett. Od Naci Blewett!
— A teraz myślę, że najlepiej zrobimy, jeżeli będziemy spały, — zaproponowała Janka.
Sen przychodził Jance łatwo i szybko. Ale choć nie była podobna do lady Macbeth, postanowiła sobie niewątpliwie zepsuć sen Ani. Ta dziewczyna, której się oświadczono, leżała bezsennie na poduszkach, ale myśli jej dalekie były od romantyzmu. Dopiero następnego ranka mogła się zdobyć na to, aby się nad tem wszystkiem zastanowić z wesołym uśmiechem.
Gdy Janka poszła do domu — ciągle jeszcze z pewnym chłodem w głosie i zachowaniu, gdyż Ania tak niewdzięcznie i stanowczo odrzuciła zaszczyt związku z rodziną Andrewsów — Ania zamknęła drzwi i mogła się nareszcie wyśmiać.
„Gdybym się mogła podzielić z kimś tą historją!“ pomyślała. „Ale nie mogę. Diana jest jedyną, którejbym to chciała powiedzieć, ale gdybym nawet nie przyrzekła Jance dyskrecji, nie mogłabym teraz nic opowiedzieć Dianie. Powtarza ona wszystko Alfredowi — wiem o tem. No, dobrze, złożono mi pierwsze oświadczyny. Wiedziałam, że to kiedyś nastąpi — ale z pewnością nie sądziłam, że stanie się to przez pośrednika. Strasznie to komiczne, a jednak jest w tem także coś przykrego“.
Ania wiedziała doskonale, na czem ta przykra strona polegała, chociaż nie przybrała tego w słowa. Piastowała potajemnie marzenia, że za pierwszym razem przyjdzie ktoś, kto jej zada to wielkie pytanie. Ale w marzeniach było to zawsze bardzo romantyczne i piękne. A ten ktoś musiał być bardzo piękny, ciemnooki, wytworny, wymowny, czy byłby księciem z bajki, który zostałby przyjęty zachwyconem „tak“, czy kimś, kogo musiałaby spotkać pełna ubolewania, ale stanowcza odprawa. W tym wypadku, odmowa musiała być wypowiedziana tak delikatnie, aby była czemś bezpośrednio bliskiem przyjęcia, a on odszedłby, ucałowawszy jej dłoń i zapewniwszy ją o swem wiecznem oddaniu. Byłoby to zawsze pięknem wspomnieniem, z którego możnaby się było czuć dumną, a zarazem nieco zasmuconą.
A oto oświadczyny te stały się prawdziwą groteską. Bill Andrews nakłonił siostrę, aby się oświadczyła za niego, gdyż ojciec dał mu górną farmę, a jeśli Ania nie „zechce“ go, to go zechce Nacia Blewett. Ania roześmiała się i westchnęła potem. Z marzenia dziewczęcego zerwano kwiatek. Czy ten bolesny proces będzie trwał, aż wszystko stanie się prozaiczne i proste?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Marceli Tarnowski.