Ania z Wyspy/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Wyspy
Wydawca A. Francuz
Data wyd. ok. 1930
Druk Drukarnia „Grafia“
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Marceli Tarnowski
Tytuł orygin. Anne of the Island
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
Niepożądany adorator i pożądany przyjaciel.

Drugi semestr w Redmondzie przeminął równie szybko, jak pierwszy — „przemknął“ rzeczywiście, jak mówiła Filipa. Ania przeżyła ten okres we wszystkich fazach — bodziec współzawodnictwa, zawierane i wzmacniające się przyjaźni, praca w rozmaitych towarzystwach, których była członkinią, rozszerzanie się horyzontu i zainteresowań. Pracowała gorliwie, gdyż postanowiła zdobyć stypendjum Thorburna. Stypendjum to oznaczało, że mogłaby powrócić w przyszłym roku do Redmondu, nie sięgając do skromnych oszczędności Maryli — a tego postanowiła nie czynić.
Gilbert także polował na stypendjum. Ale miał dość czasu, aby często odwiedzać dom Nr. 38 na ulicy św. Jana. Towarzyszył Ani we wszystkich niemal sprawach uniwersyteckich, a Ania wiedziała, że w plotkach redmondzkich nazwiska ich łączono stale. Była o to zła, ale bezradna. Nie mogła odtrącić tak starego przyjaciela, jak Gilbert, zwłaszcza, że nagle stał się rozumny i oględny, jak przystało w towarzystwie niejednego młodzieńca redmondzkiego, który chętnie zająłby jego miejsce u boku delikatnej, rudowłosej „nowicjuszki“, której szare oczy były kuszące jak gwiazdy wieczorne. Ania nie była nigdy otoczona gromadą powolnych ofiar, które towarzyszyły stale Filipie w jej triumfalnym pochodzie przez rok nowicjuszowski; ale jeden lękliwy, rozsądny „nowicjusz“, jeden wesoły, niski, okrągły „starszy“ i jeden wysmukły, wykształcony słuchacz najwyższego kursu przychodzili chętnie na ulicę św. Jana 38 i rozmawiali z Anią o „logjach“ i „izmach“, jak również o mniej poważnych sprawach. Gilbert żadnego z nich nie lubił, ale dbał usilnie, aby nie dać im nad sobą przewagi przez okazanie jakiegoś nieodpowiedniego rozwoju swoich uczuć w stosunku do Ani. Dla niej stał się znowu kolegą szkolnym z czasów Avonlea i jako taki mógł stawić czoła każdemu sentymentalnemu rycerzowi. Jako towarzysz — Ania przyznawała to uczciwie — nikt nie był tak miły jak Gilbert. Powiadała sobie sama, iż czuje się bardzo zadowolona, że Gilbert porzucił wszystkie bezsensowne pomysły, chociaż wiele czasu traciła, zastanawiając się w duchu nad przyczynami tej zmiany.
Jedno tylko niemiłe zdarzenie zepsuło zimę. Karol Slone, siedząc sztywno na ulubionej poduszeczce panny Ady, zapytał Anię pewnego wieczora, czy chce mu przyrzec, że „kiedyś zostanie panią Karolową Slone“. Ponieważ nastąpiło to po misji pośredniczki Billa Andrewsa, nie zadało tak silnego ciosu romantycznej wrażliwości Ani, jakby się to inaczej stało. Ale w każdym razie było to bezwątpienia drugie bolesne doświadczenie. Ania była o to zła, gdyż czuła, że nigdy w najmniejszym stopniu nie zachęciła Karola Slona, aby podobną rzecz uważał za możliwą. Czegóż jednak można się było spodziewać po jakimkolwiek Slone? jak zapytałaby pani Małgorzata Linde. Całe zachowanie Karola, ton, postawa, słowa były zupełnie slonowskie. Z pewnością okazał jej wielki zaszczyt — to nie ulegało wątpliwości. A gdy Ania, zupełnie niewrażliwa na zaszczyt, odtrąciła go, jak tylko mogła najdelikatniej i najoględniej — gdyż nawet Slone miał uczucia, których nie należało ranić — pierwiastek slonowski nadal się jeszcze przejawiał. Karol nie przyjął odmowy w ten sposób, jak odrzuceni zalotnicy w wyobraźni Ani. Stał się zły i okazał to. Powiedział kilka rzeczy bardzo brzydkich. Temperament Ani zapłonął buntowniczo i odpowiedziała ciętem przemówieniem, którego ostrość przebiła nawet ochronną warstwę slonostwa Karola i dotknęła go do żywego; złapał kapelusz i z czerwoną twarzą wybiegł z domu; Ania wbiegła po schodach, dwa razy potknąwszy się o poduszeczki panny Ady i rzuciła się na łóżko, zalewając się łzami wściekłości. Czy rzeczywiście poniżyła się do tego stopnia, by się kłócić z jakimś tam Slonem? Czyż coś, co mógł powiedzieć Karol Slone, miało moc wprawienia jej w gniew? O, to było poniżenie, istotnie, gorsze jeszcze, niż być rywalką Naci Blewett!
— Obym już nigdy nie ujrzała tej okropnej istoty! — łkała mściwie w poduszki.
Ale nie mogła tego uniknąć, lecz Karol strzegł się, by się do niej zbytnio nie zbliżyć. Poduszeczki panny Ady były odtąd bezpieczne przed zniszczeniem, a gdy spotykał Anię na ulicy lub w salach Redmondu, ukłon jego był niezwykle lodowaty. Stosunki między nimi były przez cały niemal rok tak naprężone! Wreszcie Karol przeniósł swoje płomienne uczucia na okrąglutką, różową, płaskonosą, niebieskooką, małą „nowicjuszkę“, która potrafiła je ocenić, jak na to zasługiwały. Wówczas przebaczył Ani i zdobył się znowu na uprzejmość wobec niej.
Pewnego dnia Ania wpadła podniecona do pokoju Priscilli.
— Przeczytaj to! — zawołała, rzucając przyjaciółce list. — To od Stelli — przyjeżdża w przyszłym roku do Redmondu — co sądzisz o jej pomyśle? Ja myślę, że jest to projekt wspaniały, jeżeli tylko zdołamy go wykonać. Czy jednak zdołamy, Prissy?
— Na to będę ci mogła odpowiedzieć dopiero gdy się dowiem, o co idzie, — rzekła Priscilla, odkładając słownik grecki i biorąc do ręki list Stelli. Stella Maynard była jedną z jej koleżanek w Seminarjum, a obecnie nauczycielką.
„Ale mam zamiar zrezygnować z tego, droga Aniu“, — pisała, — „i przyjechać w przyszłym roku na uniwersytet. Ponieważ mam za sobą trzeci rok Seminarjum, mogę wstąpić odrazu na drugi kurs. Znużyło mnie nauczycielstwo na głuchej wsi. Napiszę kiedyś książkę o „przeżyciach nauczycielki wiejskiej“. Będzie to szczera prawda. Powszechnie panuje przekonanie, że wiedziemy zbytkowne życie i nie mamy nic innego do roboty, jak pobierać pensję kwartalną. Moja książka powie prawdę o nas. Mam w swojej szkole dziewięć oddziałów i w każdym muszę trochę uczyć, od badania wnętrzności glisty do studjów systemu słonecznego. Mój najmłodszy wychowanek ma cztery lata — matka posyła go do szkoły, żeby się go w ten sposób „pozbyć“ — najstarszy liczy lat dwadzieścia — nagle strzeliło mu do głowy, że łatwiej jest uczęszczać do szkoły i kształcić się, niżeli chodzić za pługiem.
A listy, jakie otrzymuję, Aniu! Matka Tomka pisze mi, że synek jej nie robi w rachunkach takich postępów, jakby ona pragnęła. Doszedł dopiero do zwykłego dodawania, gdy Janek Jackson uczy się już ułamków. A Janek nie jest przecież taki sprytny jak jej Tomek, więc ona tego nie może zrozumieć. Zaś ojciec Zuzi ciekaw jest, dlaczego jego córka nie potrafi napisać listu, w którymby przynajmniej połowa słów nie była napisana nieprawidłowo. Ciotka Rysia domaga się, abym mu zmieniła miejsce, gdyż niegodziwy chłopiec Brownów, który z nim siedzi, uczy go brzydkich słów.
Co do strony finansowej — ale o tem nie będę mówiła. Kogo bogowie chcą pognębić, czynią go pierw nauczycielem wiejskim!
Kiedy się już tak wymruczałam, czuję się teraz lepiej. Ale mimo wszystko przetrwałam te ostatnie dwa lata. Ale przyjadę do Redmondu.
A teraz, Aniu, mam cały plan. Wiesz, jak nienawidzę życia w pensjonacie. Przez wiele lat mieszkałam w pensjonatach i znudziło mi się to już. Czuję, że nie wytrzymałabym dalszych trzech lat. Czy nie mogłybyśmy więc Ty, Priscilla i ja połączyć się, aby wynająć jakiś mały domek w Kingsporcie i prowadzić własne gospodarstwo? Wypadłoby to nam napewno taniej. Oczywiście musiałybyśmy mieć gospodynię — już sobie jedną upatrzyłam. Czy słyszałaś kiedy o ciotce Jakóbinie? Jest to najmłodsza ciotka, jaka kiedykolwiek żyła na świecie — mimo swego imienia. Przeciwko temu jest bezbronna, nazwano ją tak, ponieważ ojciec jej, któremu było na imię Jakób, utonął miesiąc przed jej urodzeniem. Nazywam ja zawsze „ciotką Jasią“. Jedyna jej córka wyszła niedawno zamąż i wyjechała. Jakóbina została więc sama w wielkim domu i czuje się okropnie samotna. Przyjedzie ona chętnie do Kingsportu, aby nam prowadzić gospodarstwo, a jestem pewna, że obie ją polubicie. Miałybyśmy wspaniałe czasy swobody!
Jeżeli więc Ty i Priscilla godzicie się na to, rozejrzyjcie się zaraz, czy nie znajdzie się jakiegoś odpowiedniego domu. Lepiej nie odkładać tego do jesieni. Gdybyście dostały dom umeblowany, byłoby jeszcze lepiej, ale jeżeli się to nie uda, możemy się wystarać o trochę mebli. W każdym razie zdecydujcie się jak najszybciej i napiszcie mi, żeby ciotka Jakóbina wiedziała, jakie plany ma robić na przyszły rok“.
— Myślę, że to dobry pomysł, — rzekła Priscilia.
— I ja, — zgodziła się Ania zachwycona. — Mamy rzeczywiście świetny pensjonat, ale ostatecznie pensjonat to nie dom. Poszukajmy więc natychmiast jakiegoś domu do wynajęcia, zanim się zaczną egzaminy.
— Obawiam się, że będzie bardzo trudno znaleźć rzeczywiście odpowiedni dom. Nie spodziewaj się za wiele, Aniu. Piękne domy w pięknych okolicach z pewnością będą o wiele za drogie dla nas. Będziemy się prawdopodobnie musiały zadowolić jakimś brudnym, małym domkiem, na jakiejś uliczce, gdzie mieszkają ludzie z innej niż nasza sfery.
Ania i Priscilla wybrały się więc na poszukiwanie domu, ale znaleźć to, czego pragnęły, wydawało się jeszcze trudniejszem, niż się Priscilia obawiała. Domów było wiele, umeblowanych i nieumeblowanych. Jeden był za duży, drugi za mały, ten za drogi, ów za daleko położony od Redmondu. Egzaminy nadeszły i minęły. Nadszedł i ostatni tydzień semestru, a ciągle jeszcze ich „Dom Marzeń“, jak go nazywała Ania, był zamkiem na lodzie.
— Będziemy musiały zrezygnować i zaczekać chyba do jesieni, — rzekła Priscilia, gdy pewnego miłego dnia kwietniowego włóczyły się po parku. — Znajdziemy z pewnością jakiś chlewik, gdzie się schronimy, a w najgorszym razie pensjonat znajdzie się zawsze.
— W tej chwili nie chcę sobie nad tem łamać głowy i psuć sobie tego miłego popołudnia, — rzekła Ania, rozglądając się dokoła z zachwytem.
— Więc egzaminy skończyły się, — rzekła Priscilia, — od dziś za tydzień będziemy w domu.
— Cieszę się na myśl o tem, — odpowiedziała Ania rozmarzona. — Ale pokochałam też Kingsport i cieszę się, że przyszłej jesieni znowu tu będę.
— Żebyśmy tylko znalazły jakiś dom! — westchnęła Priscilla. — Spójrz na Kingsport, Aniu! Domy, domy, wszędzie domy, a ani jednego dla nas.
— Czekaj, Priscillo, nie rezygnujmy jeszcze. Znajdziemy dom, albo zbudujemy go sobie. W taki dzień jak dzisiejszy w słowniku moim niema słowa „porażka“.
Aż do zachodu słońca wałęsały się po parku i jak zwykle skierowały się do domu przez aleję Spofforda, aby się przyjrzeć miłemu „Ustroniu Patty“.
— Mam wrażenie, jakby coś tajemniczego miało się zaraz stać, — rzekła Ania, gdy schodziły po stoku. — Jest to uczucie jak w powieści. Ach, ach, ach, Priscillo Grant, spójrz tam i powiedz mi, czy to prawda, czy też mam halucynację?
Priscilla spojrzała we wskazanym kierunku. Oczy Ani nie oszukały jej. Nad łukiem bramy „Ustronia Patty“ wisiała mała tabliczka, na której było napisane:

DOM Z UMEBLOWANIEM DO WYNAJĘCIA.
Wiadomość na miejscu.

— Priscillo, — szepnęła Ania, — jak sądzisz, czy to możliwe, abyśmy wynajęły „Ustronie Patty“?
— Nie, nie sądzę, — odpowiedziała Priscilla. — Byłoby to o wiele za piękne, aby być prawdziwe. Bajki nie spełniają się dzisiaj. Nie chcę się tego spodziewać, Aniu, rozczarowanie byłoby zbyt okropne. Z pewnością za ten dom żądali więcej, niż my możemy zapłacić. Pamiętaj, że to aleja Spofforda.
— Musimy się jednak przekonać, — rzekła Ania rezolutnie. — Za późno już, żeby wejść tam dzisiaj, ale jutro przyjdziemy znowu. O, Prissy, gdybyśmy zdołały zdobyć ten piękny dom! Czułam zawsze, że szczęście moje związane jest z „Ustroniem Patty“, czułam to, odkąd ujrzałam ten dom po raz pierwszy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Marceli Tarnowski.