Anielka pracuje/Życie gaśnie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Życie gaśnie.

Pełna tajemniczego oczekiwania wstąpiła Anielka w płynące powoli dni Nowego Roku, z sercem wierzącem i płonącem nadzieją. Z jakiem rozczarowaniem jednak patrzyła na świat, gdy zamiast radości, Rok Nowy przyniósł jej same zmartwienia.
Było to w pierwszy czwartek po świętach. Uczniom i uczenicom wiejskiej szkoły ukazał się obcy, całkiem nowy nauczyciel, który miał zastępować pana Barwicza. Wyjaśnił, że pozostanie tu aż do lata, bowiem pan Barwicz przewrócił się i złamał nogę. Zupełnie tak, jakby dzieci nic o tem nie wiedziały! Przecież w ostatnich dniach o niczem innem w całej wsi nie mówiono! Nauczyciel chory! Takie nieszczęście! Kto będzie śpiewał teraz z uczniami podczas czwartkowych wieczorów? Kto będzie grał na organach w niedzielę w kościele? A przecież za dwa tygodnie w szkole miało się odbyć przedstawienie amatorskie! Jak się to wszystko ułoży bez nauczyciela? Jedyną nadzieją był dla dzieci ten nowy, który miał zastępować w szkole pana Barwicza. Odrazu jednak zastępca nie spodobał się uczniom, jak zresztą nie spodobał się również dorosłym mieszkańcom wsi. Za firankami we wszystkich oknach stały kobiety, kiwając z niezadowoleniem głowami, gdy nauczyciel szedł przez wieś. Żeby miał tak trochę więcej energji i żeby uśmiechnął się choć na chwilę, może wówczas byłby całkiem nie najgorszy, ale tak...
Najbardziej rozczarowani byli sami uczniowie. Anielka czekała napróżno tych godzin, kiedy pod wpływem opowiadania nauczyciela o całym świecie się zapomina. Ale takich godzin już więcej nie było. Nauczyciel wprawdzie mówił o wielu rzeczach, lecz żaden z uczniów tego wszystkiego nie mógł sobie wyobrazić. Poprostu nauczyciel mówił nieciekawie. To też godziny szkolnych lekcyj, poczęły się dłużyć i wydawały się uczniom wiekiem...
Anielce zostały jeszcze tylko wieczory spędzane u Magdzi. Uczepiła się myśli o tych wieczorach, jakby się chciała upić tą jedyną swoją radością. Ale, gdy raz czytała Magdzi jakąś piękną opowieść, Magdzia nagle tak zaczęła kaszleć, że omal się nie zadusiła. Od tego wieczoru prawie zawsze spała, gdy Anielka stęskniona przybiegała do niej.
— Magdziu, — zwróciła się do niej błagalnie pewnego razu, — otwórz wreszcie oczy, miałam taki piękny sen i chciałabym ci go opowiedzieć.
A gdy Magdzia otworzyła na chwilę oczy błyszczące gorączką, Anielka zwróciła się do niej z zapałem:
— Pomyśl, Magdziu, śniło mi się, że obydwie mogłyśmy fruwać, ty i ja! Spójrz, poruszałyśmy tak ramionami i fruwałyśmy w powietrzu, jedna przy drugiej. Poleciałyśmy razem do pięknej krainy. Powiadam ci, było tam mnóstwo kolorowych ptaków i kwiatów, wszędzie kwiaty dokoła. Leciałyśmy bardzo wolniutko, a było szalenie gorąco i pięknie... Potem znalazłyśmy się na wierzchołku góry i usiadłyśmy na łące. Nagle zjawił się przed nami majster i zaczął krzyczeć, że już najwyższy czas, żebyśmy poszły do fabryki. Myśmy jednak nie poszły, tylko pofrunęłyśmy. Majster szeroko otworzył oczy ze zdziwienia, bo on przecież nie umiał fruwać. Biedak, nie wiedział nawet, jak to się robi. Nie masz pojęcia, Magdziu, jaki to był piękny sen! Pofrunęłyśmy do słońca, coraz wyżej i wyżej... spójrz, o tak... tak...
Anielka wstała i ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni, niby we śnie, poczęła poruszać ramionami.
— Magdziu, — wyszeptała po chwili, — powiedz, czy chciałabyś...
Ale Magdzia milczała. Z bladym uśmieszkiem na wychudłej twarzy leżała na pościeli, a oczy miała zamknięte.
Wówczas Anielkę opanował przemożny strach.
— Magdziu! — zawołała. — Dobrej nocy, Magdziu! — i zwróciła się ku drzwiom, a potem raz jeszcze: — Magdziu... dobranoc... Magdziu...
Zdawało się Anielce, że istotnie ma skrzydła u ramion, ale w ostatniej chwili skrzydła obwisły i nie mogła ich już rozpostrzeć. Gdy wróciła do domu, matka spojrzała na nią z niezadowoleniem. Zabroniła jej surowo tak często odwiedzać Magdzię.
— Przecież Magdzia jest śmiertelnie chora, — mówiła, — a ty musisz być zdrowa.
Wówczas radość i słońce przygasły w duszyczce Anielki. Dopiero dzisiaj zorjentowała się, że matka miała słuszność. Ale wobec tego, co jej więcej w życiu zostało?
Dni i tygodnie, które mijały, były dla Anielki jedną szarą pustką. Szła do fabryki, spełniała swoją pracę i wracała do domu, jak automat. Swoją potężną kromkę chleba przeważnie przynosiła z powrotem do domu. Oczy Anielki przygasły, z policzków zniknął rumieniec. Przez kilka dni dzieci nie mogły przychodzić na obiad do domu, bo coraz większy śnieg padał. Anielka nawet herbaty nie piła, którą sobie z domu zabierała, nie jadła również chleba z konfiturami, którym ją zawsze częstowała Kasia Stelmachówna. Raz nawet, gdy wieczorem wracała do domu, musiała na chwilę usiąść i wkrótce była cała biała od śniegu. Na szczęście Wojtek szedł tą samą drogą i zmusił Anielkę, aby razem z nim poszła. Jakże się jednak zdziwił, gdy ujrzał wyraz jej oczu. Ten bolesny wyraz zapadł głęboko do serca Wojtkowi. Kto mógłby temu dziecku pomóc?
Gdy cała wieś szykowała się do Zapustów, Anielka zupełnie nie brała w tem udziału, spoglądając na wszystkich roześmianych ludzi bez odrobiny zaciekawienia. Tym razem w dniu Zapustów, wywieziono na wózku Kacpra Gałązkę. Stary Tomasz przygrywał na skrzypeczkach, wszyscy śpiewali i wesoło jechał orszak zapustny przez wieś.
Anielka wymknęła się ukradkiem do Magdzi; stanęła pod oknem, zajrzała, a potem weszła do izby.
— Teraz już niedługo ojciec przyjedzie i zabierze mnie z sobą, — szeptała Magdzia z szeroko otwartemi oczami. — Ty musisz też ze mną jechać, Anielciu, bez ciebie nie pojadę. Pytałaś już mamę, czy ci pozwoli?
Żona grubego szewca dała Anielce znak. Anielka skinęła głową potakująco. Na twarzyczce Magdzi odmalowała się radość.
Potem Anielka wracała do domu i przez całą drogę gorzko płakała. Jakże pragnęła wszystko zmienić, cały świat odwrócić do góry nogami! Ze łzami w oczach zasnęła. Śniła o Magdzi, o Magdzi zdrowej i wesołej, a gdy rano wstała, sięgnęła po ołówek i kawałek papieru, długo coś pisała, przekreślała, odczytywała i pisała na nowo.
Od tego dnia co wieczór Anielka kryła się w jakimś ustronnym kącie i pisała, gdy nikt nie widział. A gdy wiersz był już gotowy, przepisała go dużemi literami na arkusz białego czystego papieru i przeczytała samej sobie głośno:

„Do Magdzi!
Gdy pomyślę o kwiecie twoich lat,
Które mijają w chorobie i bólu,
Jakżebym chętnie sama ból ten zniosła,
Choć jestem zdrowa, silna i wesoła.
Ale, gdy wszyscy cię opuszczą,
To ja o tobie nigdy nie zapomnę.
Pamiętaj, że w największem cierpieniu,

Jest przy tobie Bóg, który cie kocha i samej nie zostawi.
Westchnij do Boga, aby zamieszkał w twem sercu,
Westchnij, aby cię zabrał jak najprędzej do siebie.
Ja grób twój będę stroiła kwiatami,
Zasadzę na nim śnieżne róże i bławatki,
I podlewać je będę codzień własnemi łzami”.

Jak wielką świętość, nosiła Anielka ten wiersz zawsze przy sobie. Gdy w mrokach nocy wracała do domu, powtarzała słowa wiersza, aż wreszcie łzy nabiegały jej do oczu i swobodnie mogła się wypłakać.
Pewnego wieczoru Anielka wracała z fabryki z Romkiem Zawadą i deklamowała mu swój wiersz.
— Z pewnością tego sama nie napisałaś, musiałaś skądś przepisać, — zaśmiał się Romek i w żaden sposób nie dał się przekonać. Wówczas Anielka uklękła na białym śniegu i z ręką wzniesioną w górę, przysięgła, że wiersz ten napisała sama. Romek dopiero teraz uwierzył. I już w zupełnem milczeniu obydwoje wrócili do domu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.