Anielka pracuje/Wyzwolenie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka pracuje |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Gdy pierwsze wiosenne kwiaty zakwitły, biedną Magdzię złożono na cmentarzu. Ci, którzy ją po śmierci widzieli, dziwili się, że na twarzyczce Magdzi jaśniał wciąż jeszcze pełen szczęśliwości uśmiech. Skąd to pochodziło? Przecież Magdzi w życiu nie działo się tak dobrze! Może uśmiechała się do białych kwiatków, które jej w zaciśnięte ręce wetknięto? Nikomu na te pytania Magdzia nie dała odpowiedzi, a jednak uśmiechu tego ludzie przez dłuższy czas zapomnieć nie mogli. Ciągle o tem myśleli i ciągle mówili. Wspaniały miała pogrzeb Magdzia. Wszyscy koledzy i koleżanki z fabryki pragnęli odprowadzić ją na miejsce wiecznego spoczynku, przyszli więc wszyscy, popłakali i odeszli. Anielka również była, jednakże od śmierci Magdzi dom grubego szewca wydał jej się nagle obcy i pusty.
Po tym dniu, Anielka chodziła do fabryki i wracała z niej, jakby senna i nieprzytomna. Gdy spotykała kogoś podrodze, szeptała coś niewyraźnie i szybko oddalała się. Zaraz pierwszej niedzieli urwała świeżych kwiatów na łące, aby je zanieść na mogiłę Magdzi. Gdzież miała zanosić kwiaty, skoro jedyna istota, którą naprawdę kochała, właśnie tutaj, w tej mogile spoczywała. Siadywała więc Anielka godzinami całemi na cmentarzu, słuchała śpiewu ptasząt, spoglądała na mknące po niebie chmurki, a serduszko jej przepełniało się coraz bardziej niewypowiedzianym bólem. I zdarzało się, że sięgała znowu po ołówek, pisała, przekreślała, przymykała oczy i znowu pisała. Często wyciągała przed siebie ramiona, jakby chciała cały świat chwycić w objęcia, ale wkrótce ramiona opadały ku dołowi, a w duszy zrodzona na chwilę nadzieja, przygasała.
Często godzinami całemi stała Anielka przy parkanie, za którym pasły się stada owiec pana ze dworu. Wkrótce owce się ostrzyże, a potem owczarze zawiozą wełnę daleko w świat, daleko, daleko do wielkiego miasta. Stary Hieronim też teraz był owczarzem, to też Anielka przyglądała mu się zazdrośnie, później wzdychała i szła znowu do domu. Była śmiertelnie zmęczona.
Lecz stało się coś, co niby błyskawica oświetliło utajony ból Anielki. Od pewnego czasu babcia domyślała się, że Anielka po nocach spać nie może i słyszała wyraźnie, jak dziewczynka w nocy schodziła po schodach. Dwa, czy trzy razy babcia wstała nawet, wyjrzała do sieni, lecz nikogo nie widziała. Wreszcie pewnego razu, a było to podczas gwieździstej wiosennej nocy, babcia zdecydowała się zejść nadół. Czyżby zapomnieli drzwi wejściowe zamknąć? Jakto? Przecież były otwarte naoścież. Babcia stanęła w progu i wyjrzała. Przed domem w blasku księżyca dostrzegła nagle Anielkę, ubraną zupełnie, wznoszącą ramiona ku niebu i szepczącą jakieś niewyraźne słowa. Twarzyczka dziewczynki była blada, a ręce jej drżały. W piersi babci serce zamarło z przerażenia.
— Anielciu! Anielciu! — zawołała. Potem obudziła matkę i obydwie zabrały przerażoną dziewczynkę na górę.
Mała lampeczka w izbie babci płonęła tej nocy aż do rana. Na krawędzi łóżka staruszki siedziała matka Anielki, słuchając tego, co babcia mówiła i nie mogąc pojąć, dlaczego Anielka tak źle się czuje w fabryce. To wszystko było zbyt trudne do zrozumienia. Ale tym razem babcia się upierała.
— Nie pójdzie tam więcej, — mówiła, — tęsknota ją na węgiel spali. Musimy dziecku pomóc. To byłby grzech, Basiu, śmiertelny grzech.
Z bolesnym wyrazem twarzy wstała babcia nazajutrz, ubrała się odświętnie i poszła do właściciela fabryki. Długo trwała ta rozmowa. Najprzód słychać było podniesiony głos męski, a potem już tylko cichszy, drżący nieco głos babci, wyrzucający z siebie potok wyraźnych słów. I przyszło zrozumienie na starego srogiego pana, zrozumiał, że Anielka jest inna, niż wszystkie dziewczynki i przyznał babci słuszność. Jeżeli Anielka nie chce dalej pracować w fabryce, to on, właściciel fabryki nie ma zamiaru w niczem jej przeszkadzać. Niech sobie Anielka szuka innego zajęcia.
Triumfująca, lecz zmęczona wróciła babcia po tej rozmowie do domu. Parę kwiatków zerwała po drodze, lecz kolana uginały się pod nią... Była to jej ostatnia wyprawa.
Tego samego wieczoru, kiedy ojciec Magdzi wraz ze swą żoną przyjechał do wsi, babcia przywołała Anielkę do swego łóżka.
— Anielciu, — rzekła, ściskając w swych pomarszczonych dłoniach drobne ręce dziewczynki, — od przyszłego miesiąca nie będziesz już chodzić do fabryki. Matka się zgodziła i właściciel fabryki również. Teraz trzeba coś poszukać dla ciebie.
Policzki Anielki poczęły się powoli rumienić, a oczy jej zabłysły.
— Babciu! — zawołała z głębi serca radośnie, ukryła twarz w kołdrze staruszki, i śmiała się, i płakała, i głaskała ręce babki, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko było prawdą.
Od tego wieczoru w sercu starej kobiety pozostał jasny płomień radości. Płomień ten przyświecał jej podczas ostatnich przedśmiertnych godzin. Nikt nie widział, jak umierała, ale gdy matka Anielki pewnego ranka weszła do izby, dostrzegła spłoszoną jaskółkę, która na jej widok prędziutko wyfrunęła przez okno. Babcia leżała cicho i spokojnie na swojem łóżku. Oczy jej były zamknięte nazawsze.