<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka pracuje
Podtytuł Powieść dla dorastających panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Magdzia.

Maszyny warczały. Anielka pochyliła się nad swemi walcami. Czyściła je i uważała na szpulki, aby nie obracały się napróżno, od czasu do czasu jednak zerkała w stronę Magdzi. Magdzia pracowała o trzy maszyny dalej, była również nakładaczką, jak Basia. Pracowała u bardzo niedobrego majstra. Nie pozwalał dzieciom odpocząć ani na chwilę, a przez cały dzień tylko wymyślał, naganiając swych małych robotników do pracy. Dzięki temu wieczorem mógł zdać największą ilość szpulek i dlatego zarabiał więcej, niż inni majstrowie. Magdzia odczuwała przed nim lęk. Ustawicznie się śpieszyła. Przychodziła do fabryki również boso. Zresztą prawie wszystkie dzieci, pracujące w sali, nie nosiły bucików.
— Ach, jak boli! — jęczała Basia od czasu do czasu.
— Co ci się stało? — zapytała Anielka, gdy Basia przez chwilę stała tuż przy niej.
— Drzazga mi weszła wczoraj w piętę i nie można jej było wyjąć. Oj! — Basia zagryzła wargi, podnosząc nogę do góry.
Anielka spojrzała na zaplamioną oliwą podłogę. I ją wczoraj wieczorem strasznie bolały nogi. Pokaleczone były od ciągłego stania na nierównej drewnianej podłodze! Mimo to jednak, podczas powrotnej drogi przez las zapomniała zupełnie o bólu. Czy dzisiaj ptaszki taksamo pięknie śpiewają? Czy słońce taksamo świeci? Wzrok Anielki powędrował w stronę okien, błądząc od jednego do drugiego. Nic przez te szyby nie widać, są strasznie zakurzone. Czyż nikt z robotników nie pragnąłby wyjrzeć przez okno? Wszystkie okna były szczelnie zamknięte. Dlaczego sali nigdy się nie przewietrza? Oczy Anielki zawisły pytająco na przeciwległej ścianie. Nagle usłyszała tuż za sobą głos majstra:
— Cóżto, liczysz muchy na ścianie! I naturalnie dlatego puste szpulki się obracają! Ale ciebie to nie obchodzi!
— Czy... nie możnaby okna otworzyć? — wyjąkała Anielka przerażona.
— Żebyście jeszcze mniej pracowali! — majster Anielki miał teraz twarz jeszcze bardziej żółtą. — Tego tylko brakowało! Patrzcie państwo! Nie, okna są zabite gwoździami, dzięki Bogu! Nie wolno ich otwierać!... Znowu pusta szpulka się obraca! — Majster zzieleniał ze złości. Usiadł na swojem miejscu, a po chwili znowu się podniósł. Sięgnął po splątane nici i przycisnął mocno dźwignię.
Anielka skryła się za swą maszyną, śliniąc wciąż językiem cuchnące oliwą palce. Pośpiesznie czyściła aksamit walców i odpychała ciężki wagonik, jeżdżący tam i napowrót. Całe szczęście, że szpulki były pełne.
Zaciekawiony promień słoneczny spoczął na chwilę na jej główce. Anielka powitała ów promień, jak serdecznego przyjaciela. Więc okien nie można otworzyć! Nigdy się ich nie otwiera!
Anielka sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej lękliwie kawałek chleba. Ach, żeby nie ta oliwa! Cuchnęły nią ręce i ubranie, poprostu tego zapachu nie można się było pozbyć.
— Nie znoszę zapachu oliwy, — szepnęła Anielka do Basi.
Tamta wzruszyła ramionami.
— Ja już się przyzwyczaiłam, — odparła i odwróciła się pośpiesznie.
Z piersi Anielki dobył się nagle okrzyk przerażenia, a chleb wypadł jej z ręki.
Przy trzeciej maszynie, w głębi leżała na podłodze Magdzia, blada, jak śmierć. Silna dziewczynka, pracująca z nią razem, usunęła pośpiesznie zemdloną z pod pędzącego wagonika. Do oczu Anielki nabiegły łzy. Chciała już biec do Magdzi.
— Nie ruszać się z miejsca! — zawołał majster. — To zaraz przejdzie!
— Ona tylko zemdlała, — szepnęła Basia. — Już nieraz to się zdarzało.
Dwie dziewczynki wyniosły Magdzię na powietrze. Wkrótce wróciła uśmiechnięta i zabrała się znowu do czyszczenia walców. Jaką sympatyczną twarzyczkę miała Magdzia! Anielka kochała ją już całem sercem.
Nie mogła się doczekać chwili, kiedy zegar wybije dwunastą. W szkole nie trzeba było jednak tak długo siedzieć! Przed bramą fabryczną objęła Magdzię za szyję. Były prawie jednego wzrostu.
— Czy mogę kiedyś przyjść do ciebie? — zapytała Anielka.
Magdzia skinęła głową radośnie.
— Przyjdź, to ci coś pokażę.
Uśmiechnęły się do siebie i pożegnały, gdy znalazły się na rozstajnych drogach. Czasu miały niewiele. O pierwszej praca rozpoczynała się na nowo. Anielka w podskokach biegła wąską polną miedzą. Tańczyła prawie, znowu przepojona radością. Pod starą gruszą zerwała dwa fiołki.
— Zaniosę je Magdzi, — pomyślała i zaśmiała się, spoglądając ku błękitnemu niebu.
Przed stajnią Styków siedział Wojtek.
— Tak, tak, — pokiwał głową, — czy i teraz jeszcze tak chętnie chodzisz do fabryki?
Z błyszczącemi oczami Anielka skinęła głową i zniknęła za drzwiami matczynej chaty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.