Anielka pracuje/Na placu targowym
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka pracuje |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Bogu niech będą dzięki! Niby wicher przemknął Julek-Postrach przez wieś, nigdzie po drodze nie zawadzając. Odetchnięto swobodniej. Niebo zajaśniało znowu, znowu zaczęto mówić o zupełnie innych rzeczach.
Na placu targowym pulchniutka Wojciechowa poprawiła czepek na głowie, związała mocniej tasiemki i z zapałem poczęła przestępować z nogi na nogę.
— To napewno prawda, — oświadczyła swym słuchaczkom. — Żona grubego szewca sama mi dała ten list do rąk. Inaczej nie wierzyłabym jej ani słowa. Nie, nie, dobrze jeszcze pamiętamy tę historję z drzewem, co? Ale co to ja chciałam powiedzieć... Więc Henryk Rymarz znowu pisał. Pisał z Ameryki! Pamiętacie go chyba, moje drogie, jak mieszkał z matką na granicy Wólki! Ożenił się z tą małą Helenką z Malej Wsi. Po roku przyszła na świat Magdzia, która teraz jest na mieszkaniu u grubego szewca. O mało nie zwarjował biedny Henryk, jak mu młoda żona nagle umarła. Spakował zawiniątko i ruszył w świat. Tak, tak... — Pulchniutka Wojciechowa poprawiła znowu sobie czepek. — Dwanaście lat od tego czasu upłynęło. Ciężkie życie miała babka z maleństwem. Przecież wszyscyśmy to widzieli! W żadną niedzielę nie mogła przyjść na czas do kościoła, bo musiała dzieciaka pilnować. Jeszcze teraz pamiętam, jak mówiła: „Trudno, praca jest pierwsza nawet, niż modlitwa“. Tak, zawsze tak mówiła! Co jej teraz biedaczce z tego Henrykowego listu? W ziemi leży dawno, a dziecko, ta biedna Magdzia też chora! Nic z niej nie będzie. Z włosów jest podobna do nieboszczki matki. Dopiero zdziwi się Henryk na wiosnę. Dopiero otworzy oczy. Ze swoją młodą żoną chciał odwiedzić wieś rodzinną i zabrać dziecko. Boże! Żeby wiedział u kogo jego córka przebywa, z pewnością pierwszym pociągiem przyjechałby z Ameryki! Kto wie, co było powodem choroby matki, mówiono ogólnie, że gruby szewc jest bardzo skąpy i dziewczynki zbyt dobrze nie odżywia. Ci podli ludzie za dużo chcą na dziecku zarabiać.
Pulchniutka żona Wojciecha niepokoiła się i wymachiwała rękami, a w pewnej chwili zawołała:
— Czy to nie Anielka Lipkówna z Basią Matysiakówną wchodzą tam do domu szewca Roszczyka? Tak, tak, to one. Naturalnie! Czy słyszałyście, panie? To także prawda... — Wojciechowa nagłe urwała, zachwiała się i zawołała ze złością: — Dajcie spokój! Moglibyście się wstydzić! Przestańcie...
Ale Kacper Gałązka śmiał się jeszcze głośniej.
— Myślałem, że trzeba wam stołek przynieść, — mówił, dusząc się od śmiechu. — Przecież wy możecie tak gadać do nocy, a zmęczylibyście się bardzo tem staniem. Wszystko widzicie i wszystko słyszycie! Spocznijcie sobie, co?
Pulchniutka Wojciechowa zatrzepotała rękami, jak ryba wyjęta z wody.
— Mamy i takich we wsi, o których nic się człowiek dowiedzieć nie może, więc nie martwcie się, że kogoś obmówię, panie Gałązka! — syknęła. Odwróciła się z wściekłością na pięcie i opuściła plac targowy, znikając w wąskiej uliczce.
— Że też Julek-Postrach takiej ze sobą nie zabrał! — zaśmiał się stary Mateusz, gładząc swą długą brodę.
— Dopłaciłbym mu chętnie do tego, a na dokładkę dostałby wianek kiełbasy, — dorzucił Kacper Gałązka.
Raz tylko jeden zdecydował się Gałązka wybrać na połów ryb i na nieszczęście spotkał pulchną żonę Wojciecha. Po pół godzinie cała wieś wiedziała, że Kacper łowi ryby! Ale zirytował ją teraz tym stołkiem. Kacper Gałązka był bardzo z siebie zadowolony. Pogwizdując, wszedł do swego ogródka i zapalił fajkę. Udało mu się! Pulchna Wojciechowa przez cały dzień będzie chodzić zagniewana. Kacper Gałązka roześmiał się i zatarł z radością dłonie.