Anielka pracuje/Zdumienie Anielki
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka pracuje |
Podtytuł | Powieść dla dorastających panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Znalazła się w samym środku obszernej fabrycznej sali, w której było mnóstwo zamkniętych okien. Maszyny warczały. Szpulki tańczyły. Bawełniane nici ciągnęły się w nieskończoność. Rozpędowe koła huczały. Szerokie brunatne pasy przesuwały się od podłogi do sufitu. A wśród tego huku, warkotu i szumu uwijały się dzieci i dorośli. Ze skrzyneczką pełną bawełny przeszedł Jakób Brzózka obok Anielki. Uśmiechnął się i coś powiedział. Anielka nie zrozumiała. Z pałającemi policzkami stała wśród tego warkotu, patrzyła i ogarniało ją zdumienie. Majstrzy, niby królowie, siedzieli na wysokich stołkach, pochyleni nad dźwigniami, panujący nad ludźmi przy maszynach. Z otwartemi ustami przyglądała się Anielka swemu majstrowi. Tylko na samym środku łysej głowy sterczała mu kępka włosów do góry, ale na samiutkim środku. Twarz miał żółtą, maleńką i pomarszczoną, jak pomarszczone były jabłka Anielki zeszłej jesieni. Trzeba je było powiesić na powietrzu, przebiegło Anielce przez głowę i nagle przeraziła się. Woskowy człowieczek podniósł powieki, jakby jej myśli dokładnie zrozumiał. Anielka zarumieniła się z zawstydzeniem i przysunęła się pośpiesznie do Basi.
— Patrz, teraz trzeba puścić, — tłumaczyła Basia, stojąc przy maszynie.
Basia poprostu niknęła co chwilę pod lawiną nici, które wypadały z wielkiej szpuli. Podniosła maleńki zielony aksamitny walec, pośliniła palce i zaczęła zdejmować bawełniane nici. Zawiesiła je na następnym walcu, znowu pośliniła palce i oczyściła aksamit. Anielka nagle wydała okrzyk przerażenia:
— Baśka! Baśka!
W następnej chwili znów lawina nici spadła na Basię. Szeroki, ciężki wagonik maszyny pośpiesznie odjechał. Basia zaśmiała się pobłażliwie:
— Przyzwyczaiłam się już do tego. Ale ty musisz z początku bardzo uważać, Anielciu. Ten wagonik mógłby cię przygnieść.
Raz i drugi Basia znikała pod lawiną pajęczych nitek, śliniła palce, czyściła aksamit, szeptała coś i śmiała się. Anielka spoglądała na nią z biciem serca. Tymczasem nici opadały w dużych lokach, przeobrażały się w maleńkie śnieżne rureczki, przechodziły między aksamitnemi walcami, które Basia ciągle musiała czyścić. Potem walce były znowu wolne, czyste i piękne. Anielka uspokajała się z każdą chwilą. Ale przecież po sekundzie wagonik znów wracał. Kółka jego obracały się i wciągały do wnętrza wagonika długie bawełniane nici. Anielka poczęła się temu wszystkiemu przyglądać z wesołością. Nitki tańczyły, wirowały, dookoła, dookoła i znów wracały. Spoglądając na to wszystko, Anielka poprostu zapomniała, że znajduje się w fabryce. Nagle usłyszała jakiś głos za plecami.
— He, he, nie widzisz, że pusta szpulka się obraca!
Jasne oczy majstra stały się nagle szmaragdowe, niby świeża zielona trawa, a nos jego pochylił się nadół, jak dziób rozgniewanego ptaka. Anielka ocknęła się i bojaźliwie przysunęła się do Basi. Przez cały tydzień będzie musiała spełniać tę pracę. Basia była nakładaczką i musiała potargane nici wrzucać do wagonika.
— Nie wolno nam o niczem innem myśleć, — ostrzegała surowo Anielkę, — bo mogłoby się stać nieszczęście, słyszysz?
W pierwszej chwili Anielka bardzo się tem przejęła, ale potem przypomniała sobie swój chleb w kieszeni. Jak będzie przerwa, usiądzie sobie w jakimś kącie i spokojnie zje śniadanie. Przecież przez cały rok cieszyła się myślą o takiej dużej kromce chleba! Cały, długi rok! Cierpliwie czekała teraz na przerwę. Nagle dostrzegła, jak Basia sięgnęła do kieszeni, ułamała kawałek chleba i włożyła go do ust. Nie odrywała się jednak ani na chwilę od maszyny.
— Ja wolę zaczekać do przerwy, — rzekła Anielka.
Basia zaśmiała się wesoło.
— Myślisz, że dla naszego śniadania maszyny zatrzymują? Przecież my żadnej przerwy nie mamy, nie jesteśmy już w szkole!
Z oczu Anielki znikł dotychczasowy błysk radości.
— Możesz jeść podczas pracy, — zapewniła ją Basia. — Patrz, inni też to robią.
Anielka przerażona obejrzała się. Prawda, dookoła dzieci jadły z apetytem chleb przyniesiony z domu. Jakób Brzózka wyjął nawet swą butelkę z mlekiem, przyłożył ją do ust i pociągnął śpiesznie jeden łyk. Anielka ułamała kawałek chleba i poczęła go jeść chciwie. Szkoda, że niema przerwy! Szkoda! Za każdym kęsem chleb wydawał się Anielce smaczniejszy. A przecież ciągle kromka się jeszcze nie kończyła! Jeszcze ciągle zostawał kawałek! Żeby tak nie było tych bawełnianych nici i żeby ręce nie miały smaku oliwy! Ale Anielka już się też nauczyła czyścić walce. O tem wszystkiem opowie wieczorem Wojtkowi. Z pewnością Wojtek nie uwierzy. Czy już prędko będzie można pójść do domu?
Anielka jadła i jadła swój chleb, z trudem go przełykając. Jutro znowu dostanie taką wielką kromkę! Jutro znowu! Słoneczne błyski zapaliły się w oczach dziewczynki i spowiły wszystko dokoła jasnym blaskiem. Nawet długie godziny, które trzeba było przetrwać w fabryce, nie zdołały przygasić tych błysków. Tylko maszyny warkotały wciąż sucho i głośno. Koła rozpędowe tak dziko huczały. Anielka z tęsknotą myślała o powrocie do domu.
Gdy zegar dozorcy wskazał wreszcie godzinę ósmą, żelazne ramiona maszyn przestały się poruszać. Szpulki przestały wirować. Koła zapadły w głęboki sen. Robotnicy i robotnice wielkiej bawełnianej przędzalni wylegli na dziedziniec. Anielka odetchnęła głęboko. Rozejrzała się dokoła, jakby już dawno, bardzo dawno nie widziała drzew, trawy i kwiatów.
— Patrzcie, Anielka Lipkówna też już chodzi do fabryki! — usłyszała za sobą zdziwiony głos jakiejś dziewczyny.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Tak, ona też już chodzi do fabryki i nawet zarabia! Pobiegła szybko przed siebie, jakby miała skrzydła u ramion, pobiegła przez łąki pełne kwiatów i woni, najkrótszą drogą do domu.