Anielka w szkole/Powódź
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w szkole |
Podtytuł | Powieść dla panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Deszcz leje, jak z cebra. Ludzie jęczą i narzekają, a pewnego dnia trwożliwie zaczynają bić dzwony w kościele. Wieśniacy spieszą nad rzekę. Brzeg się podobno urywa i woda zalała już łąki. Taka brudna, mętna woda spływa kałużami z pobliskich pagórków, dosięgając pierwszych domów wioski. Gospodarze sypią tamy. Chcą powstrzymać wodę, chcą podwyższyć brzeg. Pracują w pocie czoła, ale woda silniejsza jest od nich i zalewa wieś coraz bardziej. Po jednej stronie wioski nie sposób już przejść suchą nogą. Kałuże stają się strumieniami, a strumienie przeobrażają się powoli w rwące potoki, które płyną wartko z szumem, zabierając po drodze nawet drzewa z korzeniami. Ludzie pragną uratować swój dobytek. Wzięli się do pracy i walczą z szalejącym żywiołem, walczą dniem i nocą. Coraz wyższe budują tamy, lecz wszystko woda z sobą zabiera.
— Nie można dłużej czekać, — mówi matka Anielki. Przyprowadziła z obórki dwie kozy i stoi nad niemi, kiwając boleśnie głową. — Anielciu, zaprowadź kozy na pagórek, do kościoła, bo tam woda nic złego im nie zrobi.
Anielka pośpiesznie wychodzi. Deszcz pada z nieba strumieniami. Przy kościele Anielka przywiązuje kozy do płotka. Cesia jest już tam także. Przyprowadziła dwie owce i ma jeszcze zagnać kury. Pełno tu kobiet i dzieci, pełno kóz, prosiąt, owiec, kur, kaczek i gęsi. Każdy chce ratować swój dobytek, jak może. Anielka z przestrachem, jeszcze raz biegnie do domu. We wsi panuje niepokój, słychać coraz głośniejsze nawoływania:
— Powódź! Powódź!
Dzielni wieśniacy nie mogą zatrzymać napływającej wody. Biegają po wsi w popłochu, a za nimi płynie mętna, brunatna woda. Wkrótce cała wieś jest już niemal zalana. Anielka i jej rodzeństwo z blademi twarzami drżąc z przestrachu, stoją na środku izby. Matka modli się głośno. Woda wtargnęła już przez drzwi do sieni i drugiemi drzwiami na ogród wypływa. Zalana już jest kuchnia, a nawet izba, w której dzieci stoją, brnąc po kostki w wodzie. W panicznym strachu wybiegają wszyscy na podwórze. Widok tu jest okropny. Pola, łąki, ogrody i ulice, wszystko tonie w wodzie. Przez główną ulicę wioski płyną jakieś urwane gałęzie, nieżywe kury i małe prosięta. Ludzie płaczą i narzekają. Zwierzęta w oborach ryczą. Od strony kościoła rozlega się znowu trwożny dźwięk dzwonów. Zdają się te dzwony bezradnie wzywać pomocy. A gdy wieczór poczyna zapadać, ojciec Anielki podjeżdża na podwórze drabiniastym wozem. Zabiera babcię, matkę i dzieci i zawozi wszystkich do sąsiedniej wioski, położonej nieco wyżej, tam, gdzie woda nic złego uczynić nie może.
— Bóg jeden wie, jak długo potrwa ta powódź, — mówi.
Na serduszku Anielki leży dziwny ciężar. Dziewczynka siedzi cichutko, spoglądając na wodę, w której konie niemal pływają. Dzieci będą spały dzisiaj w obcej chacie. Ojciec, matka i babcia wcale się nie kładą. Będą czuwać.
Nazajutrz rano niebo się jakoś przejaśnia.
— Deszcz przestał padać koło północy, — oświadcza ojciec, — teraz woda zacznie trochę opadać.
Do wszystkich serc wstępuje iskierka nadziei. Woda istotnie opada i rzeka wraca do swego dawnego koryta.
— Niech Bogu będą dzięki, — wzdycha babcia.
I pod wieczór wszyscy wracają do opuszczonej zagrody. Ale jakież tu spustoszenie! Po bladych policzkach wieśniaków spływają łzy. Tam, gdzie jeszcze przed kilku dniami zieleniły się łąki, widać tylko brudny muł, kamienie i piasek. Z pól także niewiele zostało. Na nic się nie zdały trud i praca lat całych. Matka Anielki uprząta izby, wyniosła już dziesięć kubłów błota. Dzieci przez parę dni muszą zbierać z pola kamienie i odłamki drzewa. Anielka przysłuchuje się rozmowom sąsiadów i dowiaduje się, że wioska otrzyma od rządu odszkodowanie. Jednak twarze ludzi nie stają się weselsze. Anielka to dobrze rozumie. I jej się smutno robi na serduszku, gdy spogląda na zamulone łąki, na pokryte błotem pola.