Anielka w szkole/Sianokos
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anielka w szkole |
Podtytuł | Powieść dla panienek |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Drukarnia „Rekord” |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Po kilu dniach ustawicznego deszczu mamy wreszcie pogodny wieczór.
— Jutro będzie napewno ładnie, — mówią wieśniacy, — będziemy mogli nareszcie zebrać siano.
Gospodarz zadowolony zwraca się do parobka Wojtka i pyta:
— Możebyśmy kosili w nocy, przy księżycu, bo jutro i tak będziemy mieli pełne ręce roboty.
Wojtek nie jest leniwy, chętnie wybierze się w nocy na łąkę. Obydwaj zarzucają wyostrzone kosy na ramiona i wychodzą. Trawa jest wysoka. W wielu miejscach pochyliła się od deszczu i tutaj właśnie najtrudniej jest kosić. Ricz, racz, śpiewają kosy, ricz, racz, ricz, racz — i ostrza ich połyskują w promieniach księżyca.
Wojtek ociera pot z czoła. Ze wszystkich stron dobiegają głośne rozmowy, wszędzie ludzie pochyleni pracują.
— Może wam pomóc? — woła ktoś, przechodząc wąską miedzą. To stary Tomasz, cieśla.
— Doskonale, prosimy, — odpowiada gospodarz, — podczas sianokosu rąk nigdy nie jest za wiele.
We trójkę teraz pracują dalej. Pracują do pierwszej w nocy, a potem wracają do domu i kładą się spać na dwie godziny.
Gdy słońce wschodzi i pierwsze jego promienie wnikają do doliny, ludzie są już znowu przy pracy. Na obszernej łące trawa jest już skoszona. Słońce ze zdziwieniem spogląda na pochylone plecy pracujących i wstydzi się trochę, że samo tak długo spało. Chce odwdzięczyć się pracowitym wieśniakom i coraz gorętsze promienie wysyła na łąkę, aby skoszona trawa wyschła jak najśpieszniej. Nastaje upalny dzień. Kobiety i dzieci wychodzą również na łąkę; wszyscy pragną pomagać, wszyscy coś robić muszą. Trzeba przecież zgrabić skoszoną trawę, trzeba ją przewrócić. Anielka też jest na łące. Policzki jej pałają, drobne kropelki potu występują na czoło. Z jaką radością powitali wszyscy wołanie gospodyni:
— Chodźcie na obiad! — Anielka odłożyła grabie i wraz z innymi wolnym krokiem przeszła pod rozłożystą przydrożną jabłoń. Kto żyw, już tam odpoczywał, wszystkie kobiety i dzieci, Wojtek, gospodyni i gospodarz, wszyscy rozsiedli się na wąskiej miedzy.
— Teraz człowiek się posili, — uśmiecha się gospodarz, — siadajcie.
Na trawie rozpostarto wielki kolorowy fartuch. Znalazł się świeżo upieczony chleb i połać słoniny, pokrojona na duże kawałki. Gospodyni zaczęła krajać chleb.
— Trzebaby się naprzód czegoś napić, — zaproponował gospodarz. — Hej, Anielciu, podaj tu ten dzbanek, tam jest mleko. I przynieś szklanki!
— Ten drugi dzbanek też możesz przynieść, — dorzuciła gospodyni, — przyniosłam w nim zimną kawę.
Przy Anielce, siedzącej pod jabłonią leży, spory kawałek chleba i kawał słoniny. Matka podaje dziewczynce kubek zimnej kawy. Ach, z jaką przyjemnością wypija to Anielka! A potem zaczyna jeść z prawdziwym apetytem.
— Dobra słonina, co? — szepcze wesoło starszy brat Anielki, Stasiek.
Anielka kiwa tylko głową. Jeszcze nigdy obiad jej tak nie smakował.
A upał zmaga się z każdą chwilą. Wojtek zjadł już i położył się na trawie, to samo zresztą uczynił gospodarz. Anielka postanawia pójść za ich przykładem. Przygląda się teraz chrząszczykowi, który z wysiłkiem ciągnie okruszynkę chleba po trawie. Też się biedak musi napocić.
Po niebie wędrują duże, szare obłoki.
— Może jeszcze dzisiaj burza będzie, — odzywa się gospodyni zatroskanym głosem, trącając śpiącego gospodarza. — Wracajmy do roboty, żeby zdążyć jeszcze dzisiaj zwieść to siano.
Wszyscy wstają. Trawa już prawie zupełnie wyschła, trzeba ją tylko jeszcze raz przewrócić. Później Wojtek biegnie szybko do domu i wraca na łąkę z drabiniastym wozem. Zaczyna się ładowanie siana na wóz. Dzieci pospiesznie grabią, a gospodarz z Wojtkiem wielkiemi widłami rzucają siano w drabiny. Matka Anielki pilnuje, aby wszystko dokładnie było zgrabione. Na wozie stoi gospodyni, udeptując siano nogami. Wreszcie wóz jest gotowy. Tu dużo naładowano siana, że trzeba je przywiązać mocnym powrozem, aby po drodze nie spadło. Anielka i rodzeństwo jej wdrapują się na sam wierzch fury: Kładą się na sianie wygodnie i wóz rusza z miejsca. Po kilku minutach znajdują się już w stodole.
— Złazić mi tam! — woła gospodarz.
Dzieci zeskakują z wozu, a gospodarz z Wojtkiem znowu temi samemi widłami zrzucają siano do lewego sąsieka. Anielka w pewnej chwili jest tak zagrzebana w sianie, że nie może się na wierzch wydostać. Z zaróżowioną twarzyczką udeptuje siano przy pomocy rodzeństwa. Teraz nie wolno próżnować, trzeba się spieszyć, chmury nadciągają coraz czarniejsze. Wreszcie wóz zostaje opróżniony. Gospodarz wyjeżdża ponownie na łąkę. Dzieciaki gonią wóz, siadają na pustych deskach i przesuwają bose nożyny między szczeble drabin.
— Hop, hop! — wołają wesoło.
Wojtek po pół godzinie przywozi drugą furę do stodoły. Słońce powoli kryje się za chmurami. W oddali słychać przytłumiony grzmot. Druga fura zostaje wyładowana. Gotowe! Gospodyni siada na pustym wozie. Tym razem na łące już i matka Anielki pomaga, ładując wielkiemi widłami siano na furę. Wojtek zacina konie. Wreszcie ostatni wóz wraca do stodoły. Konie niecierpliwią się, bo grzmoty stają się coraz wyraźniejsze. Ludzie pracują wytrwale, nie mówiąc do siebie ani słowa. Gospodarz uspokaja zaniepokojone zwierzęta. Udało się jednak. Bez kropli deszczu siano zostało zwiezione do stodoły. Ludzie wyprostowują plecy, oddychają z ulgą. Pierwsze ciężkie krople deszczu spadają na ziemię. Niebo rozdziera oślepiająca błyskawica. Gdzieś w oddali uderzył piorun. Wszyscy śpiesznie biegną ze stodoły do chaty.
— Dzięki Bogu, zdążyliśmy; — mówi gospodyni do matki Anielki i obydwie zadowolone wchodzą do izby.