Anioł kopalni węgla/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anioł kopalni węgla |
Podtytuł | Powieść dla młodzieży |
Wydawca | Redakcya „Przyjaciela Dzieci“ |
Data wyd. | 1903 |
Druk | Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka tygodni później przyjechała delegacya, w celu rewizyi kopalni i wykonania ulepszeń, przedstawionych przez Franciszka.
Przybywała ta delegacya głównie względem zarządzeń, mających na celu polepszenie bytu górników, ulżenie ich pracy, oraz zabezpieczenie kopalni przed wszelkiemi katastrofami, jak zalanie wodą, pożar lub zawalenie się galeryi, oraz oddalanie gazów wybuchających i trujących, które prawie w każdej kopalni znajdują się w ogromnej ilości, i często powodują wypadki, kończące się nieraz śmiercią kilku lub kilkunastu robotników, a nieraz zupełnem zniszczeniem dawnej kopalni.
Mimo tego wszystkiego, przybycie komisyi obudziło ogólne niezadowolenie i wszyscy szeptali:
— Znowu nowatorstwa i nowe dla nas uciski! Że to też ci panowie książkowi nigdy nie mogą usiedzieć spokojnie na miejscu! Coś się w nich zawsze kręci się i niepokoi. Powiadają: gaz kopalniany udusi was, albo spopieli płomieniem; ściana się jaka przewróci lub opadnie sklepienie — to i cóż z tego? cóż oni na to poradzą, choć tacy mądrzy niby?.. Przecież przypadki takie nie za nas trafiały się, i nigdy ludzi, pracujących pod ziemią, nawiedzać nie przestaną, a umierać dziś, czy jutro lub pojutrze — mała różnica!
W raporcie, złożonym właścicielowi, delegaci oświadczyli, co następuje:
„Jeżeli trud pracy górniczej godny jest najwyższego współczucia, to i ciemnota umysłowa, w jakiej górnicy żyją, zasługuje na większą litość jeszcze.
Biedacy ci, zamiast powitać nas jak najlepszych przyjaciół, przyjęli nas niechętnie, nawet nieżyczliwie, choć doskonale wiedzieli, że nam idzie o ich zdrowie, a nawet życie.
A przecież niebezpieczeństw tu nie brak; czyhają one na każdym kroku na życie nieostrożnego człowieka.
Pragnąc należycie poznać kopalnię we wszystkich jej szczegółach, szliśmy często po tak ciasnych korytarzach, iż musieliśmy się czołgać na rękach i kolanach, co chwila lękając się, aby nie uwięznąć w przejściu, bez możności wydostania się. W niektórych miejscach piersi nasze dotykały ziemi, pełzaliśmy wolno, jak żółwie, i to tak długo, że czuliśmy, jak w nas siły się wyczerpują, jak tracimy oddech i prawie czujemy się blizkimi omdlenia.
Raz uczuliśmy w powietrzu większą ilość nagromadzonych tu gazów palnych; z trwogą spojrzeliśmy na przewodniczącego nam starego górnika, niosącego lampę bezpieczeństwa. Ten, sądząc zapewne, iż dziwimy się, że światło wychodzi cokolwiek przyćmione, chciał koniecznie odrzucić druciany cylinder, ochraniający płomień lampy od zetknięcia się z powietrzem.
Na szczęście, nie dopuściliśmy do tego, bo w takim razie nastąpiłby wybuch gazu, a w jego skutkach nasza śmierć nieunikniona.
Kiedyśmy wreszcie po zbadaniu gruntownem kopalni, wydostali się na powierzchnię ziemi, odetchnęliśmy swobodniej.