Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część ósma/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pożegnawszy się z księżną, Siergiej Iwanowicz razem z Katawasowem wszedł na chwilę przed odejściem pociągu do przepełnionego wagonu.
Na następnej stacyi chór, składający się z młodych ludzi, głośnym śpiewem przywitał zbliżający się pociąg; ochotnicy znowu kłaniali się i wysuwali z okna, ale Siergiej Iwanowicz nie zwracał na nich najmniejszej uwagi; miewał tyle do czynienia z ochotnikami, iż znał już ogólny ich typ i przestali go już zajmować. Katawasow zaś, zajęty ciągle nauką, nie miał sposobności poznać ich bliżej, zaciekawiali go więc bardzo i profesor wypytywał o nich nieustannie Siergieja Iwanowicza, który też poradził mu, by na następnej stacyi przesiadł się do wagonu drugiej klasy i porozmawiał z nimi.
Idąc za tą radą, Katawasow na pierwszym przestanku przesiadł się i zawarł znajomość z ochotnikami. Siedzieli w rogu wagonu, rozmawiając na cały głos, i wiedząc widocznie, że uwaga pasażerów i Katawasowa, który wszedł właśnie przed chwilą, zwróconą jest wyłącznie na nich.
Najgłośniej mówił wysoki młodzieniec z zapadłemi piersiami: widać było po nim, że był dobrze podchmielonym, opowiadał z zapałem jakąś zabawną historyę, która miała miejsce w zakładzie naukowym, gdzie się kształcił. Naprzeciwko niego siedział niemłody już oficer w austryackiem kepi; ten z uśmiechem słuchał opowiadającego i do czasu do czasu drażnił go zadawanemi pytaniami. Trzeci ochotnik w artyleryjskim mundurze siedział koło nich na kuferku; czwarty spał.
Katawasow zaczął rozmawiać z młodym człowiekiem i dowiedział się, że był to bogaty moskiewski kupiec, który przed dwudziestym drugim rokiem życia zdołał zmarnować dość ładny majątek. Niepodobał się Katawasowi, gdyż wydał mu się zanadto rozpieszczonym i słabowitym, i był widocznie przeświadczonym, szczególnie teraz, gdy wypił za dużo, że zdobył się na czyn bohaterski i chełpił się nim w niemożebny sposób.
Drugi, dymisyonowany oficer gwardyi, również wywarł na Katawasowie nieprzyjemne wrażenie; znać było po nim, że człowiek ten nie z jednego pieca chleb jadał: był kiedyś urzędnikiem kolejowym, rządcą, potem zakładał różne fabryki, opowiadał o wszystkiem niepytany o to zgoła i najniestosowniej używał ciągle wyrazów, których znaczenia wcale nie rozumiał.
Za to trzeci, artylerzysta, podobał się bardzo Katawasowi; był to skromny, cichy człowiek, który nic nie mówił o sobie, a któremu imponował widocznie rozum i doświadczenie oficera gwardyi, oraz wzniosłe bohaterstwo kupca. Gdy Katawasow zapytał go dlaczego jedzie do Serbii, odpowiedział z prostotą:
— A cóż... wszyscy jadą... wypada też przyjść z pomocą i Serbom. Żal mi ich...
— Tak... tam brak szczególnie artylerzystów — zauważył Katawasow.
— Ja bardzo krótko służyłem w artyleryi... może przeznaczą mnie do kawaleryi lub do piechoty.
— Dlaczego do piechoty, kiedy najbardziej potrzeba im artylerzystów? — zapytał Katawasow, sądząc z wieku artylerzysty, że ten posiada już zapewne wyższy stopień.
— Nie długo służyłem w artyleryi i wyszedłem do dymisyi w stopniu junkra — i zaczął opowiadać dlaczego nie zdał egzaminu.
Ogólne wrażenie, jakie na Katawasowa wywarły rozmowy z ochotnikami, było nieszczególne, i gdy ci udali się na stacyi do bufetu na wódkę, profesor chciał podzielić się z kim bądź swemi wrażeniami i przekonać czy się nie myli.
Jeden z pasażerów, staruszek w wojskowym szynelu, przysłuchiwał się bacznie przez cały czas rozmowie Katawasowa z ochotnikami, Katawasow więc zwrócił się wprost do niego.
— W rzeczy samej dość burzliwą przeszłość mają ci wszyscy panowie, co tam jadą — odezwał się dyplomatycznie, chcąc widocznie wypowiedzieć swe zdanie i zarazem zapoznać się z poglądami staruszka.
Stary służył ongi w wojsku i brał udział w dwóch kampaniach, wiedział więc dobrze jakim warunkom powinien odpowiadać wojskowy, a ze słów tych panów i z wprawy, z jaką zaglądali ciągle po drodze do butelki, doszedł do przekonania, że będą oni marnymi żołnierzami. Prócz tego chciał jeszcze opowiedzieć, jak z powiatowego miasta, gdzie stale mieszkał, poszedł na ochotnika dymisyonowany żołnierz, znany pijak i złodziej, którego nikt nie chciał już najmować za robotnika; wiedząc jednak z doświadczenia, że przy obecnym nastroju niebezpiecznie jest wyrywać się ze zdaniem sprzecznem z poglądem ogółu, przedewszystkiem zaś krytykować ochotników, również zdawał się niedowierzać Katawasowi i badać go.
— Cóż... potrzeba tam ludzi — odparł, śmiejąc się oczyma i zaczął natychmiast rozmawiać — o ostatnich wiadomościach z teatru wojny.
Żaden z nich, ani Katawasow, ani stary oficer nie mieli odwagi przyznać się, iż nie wiedzą dobrze, z kim jutro ma być stoczoną bitwa, gdyż, jak brzmią ostatnie wiadomości, Turcy są zupełnie pobici i wyparci ze wszystkich pozycyj; rozeszli się więc, nie wiele dowiedziawszy się ze wspólnej rozmowy.
Katawasow, wróciwszy do swego wagonu, pomimowoli mijał się z prawdą, dzieląc się z Siergiejem Iwanowiczem swemi wrażeniami, wyniesionemi z rozmowy z ochotnikami, gdyż dowodził, że ochotnicy wyglądają na bardzo sympatycznych ludzi i doskonałych żołnierzy.
Na głównej stacyi w gubernialnem mieście przywitały pociąg znowu śpiewy i okrzyki, znowu ukazali się kwestarze i kwestarki z tacami, a panie gubernialne ofiarowały ochotnikom wspaniałe bukiety i poszły za nimi do sali bufetowej; wszystko to jednak odbyło się mniej uroczyście i nie z takim zapałem, jak w Moskwie.