Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Anna szła z pochyloną głową i bawiła się chwastami baszłyka. Oblicze jej promieniało jasnym blaskiem, lecz blask ten nie wydawał się wesołym, przypominał raczej straszny blask pożaru wśród ciemnej nocy. Ujrzawszy męża, Anna podniosła głowę i jakby budząc się ze snu, uśmiechała się.
— Nie spisz jeszcze? Cóż to takiego stało się? — zapytała, poczem zdjęła baszłyk i nie zatrzymując się, przeszła do swego gabinetu. — Czas już, Aleksieju Aleksandrowiczu! — dodała za drzwiami.
— Anno, muszę pomówić z tobą.
— Ze mną? — zapytała Anna ze zdziwieniem, stając na progu i patrząc na męża. — Co takiego stało się? Co masz mi do powiedzenia? — pytała Anna, siadając. — Rozmawiajmy więc, jeśli trzeba, ale, doprawdy, chodźmy lepiej spać.
Anna mówiła, nie zastanawiając się nad tem co mówi, lecz przysłuchując się swym słowom, nie mogła dość nadziwić się łatwości, z jaką kłamała: nie mówiła przecież nic nadzwyczajnego, a było bardzo naturalnem, że chciało jej się spać! Anna czuła się zbrojną w niedający się przeniknąć pancerz kłamstwa i jakaś niewidzialna siła dopomagała jej i podtrzymywała ją.
— Anno, muszę cię przestrzedz! — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz.
— Przestrzedz? — zapytała — przed czem?
Spojrzenie Anny było do tego stopnia szczerem i wesołem, że gdyby kto nie znał jej tak dobrze, jak znał ją mąż, nie mógłby zauważyć nic nienaturalnego ani w jej glosie, ani w jej słowach. Lecz dla Aleksieja Aleksandrowicza, który znał ją, który wiedział, że gdy czasami kładł się o pięć minut później niż zwykle, to żona zaraz zauważyła to i pytała o powód; dla Aleksieja Aleksandrowicza, który wiedział, że żona dzieliła się z nim każdą swą radością, każdem zmartwieniem, dla niego oznaczało to bardzo wiele, że żona nie chce zauważyć stanu, w jakim on się znajduje, i że nie chce powiedzieć ani słówka o sobie. Aleksiej Aleksandrowicz widział, że istota duszy jej, zawsze widoczna dla niego, dzisiaj ukryła się przed nim. Lecz to jeszcze nie wszystko: z tonu Anny Aleksiej Aleksandrowicz zauważył, że żona nic sobie z tego nie robi i zdaje się szczerze i otwarcie mówić mu: „Wistocie, ukryta i zapewne na przyszłość zawsze ukrytą będzie.“ Teraz Aleksiej Aleksandrowicz był pod wrażeniem, pod jakiem znajdowałby się człowiek, który, powróciwszy do domu, zastałby dom swój zamkniętym. „Klucz znajdzie się jeszcze zapewne“ — przypuszczał Aleksiej Aleksandrowicz.
— Pragnę przestrzedz cię — zaczął mówić Aleksiej Aleksandrowicz po cichu — że przez nieostrożność i lekkomyślność możesz dać powód do mówienia o sobie. Twoja dzisiejsza, zanadto ożywiona rozmowa z hrabią Wrońskim, (Aleksiej Aleksandrowicz wyraźnie, dobitnie i spokojnie wymówił to nazwisko) zwróciła na ciebie powszechną uwagę.
Aleksiej Aleksandrowicz mówił i patrzał na jej śmiejące się oczy, przerażające go w tej chwili swym zagadkowym wyrazem, zdawał sobie jednak wyraźnie sprawę, że słowa jego nie wywierają żadnego skutku i że należy je uważać za najzupełniej bezcelowe.
— Z tobą tak zawsze — odparła Anna, jak gdyby nie domyślając się o co mężowi idzie, ani nie rozumiejąc słów jego, oprócz ostatnich wyrazów. — Raz niepodoba ci się, że jestem zbyt poważną, to znów krzywisz się, że jestem wesołą. Dzisiejszego wieczoru nie nudziłam się, czyż sprawia ci to przykrość?
Aleksiej Aleksandrowicz drgnął i załamał ręce, aby trzeszczeć niemi.
— Nie trzeszcz tylko, mój kochany, nie lubię tego bardzo — poprosiła go Anna.
— Anno, co ci się stało? — zapytał Aleksiej Aleksandrowicz, starając się panować nad sobą i nie trzeszczyć palcami.
— Co to ma znaczyć? — zapytała Anna ze szczerym i komicznym podziwem. — Czego ci trzeba ode mnie.
Aleksiej Aleksandrowicz pomilczał czas jakiś i potarł ręką czoło i oczy: spostrzegł, że zamiast tego, co chciał zrobić, to jest zamiast przestrzedz żonę przed postępowaniem, które może narazić ją na złe języki, on, pomimowoli, niepokoił się tem, co dotyczyło jej sumienia i starał się usunąć jakieś urojone przeszkody.
— O czem mam z tobą mówić i czego mi trzeba od ciebie, dowiesz się zaraz — począł znów mówić Aleksiej Aleksandrowicz poważnie i z rozwagą — proszę cię tylko, chciej mnie wysłuchać. Wiesz dobrze, że na zazdrość zapatruję się jako na rzecz, która krzywdzi i poniża, i nigdy nie pozwolę, aby ona powodowała mną; lecz są pewne wymagania przyzwoitości, przeciwko którym wykraczać nie można. Dzisiaj nie ja zauważyłem, ale sądząc z ogólnego wrażenia, wszyscy zauważyli, że postępowanie twoje nie było wolnem od zarzutów.
— Stanowczo nic nie rozumiem — rzekła Anna, ruszając ramionami. „Jemu osobiście jest wszystko jedno, lecz ponieważ całe towarzystwo spostrzegło, więc się niepokoi“ — pomyślała Anna. — Jesteś niezdrów, mój kochany — dodała po chwili, poczem wstała i chciała wyjść z pokoju, lecz Aleksiej Aleksandrowicz postąpił parę kroków naprzód, jak gdyby miał zamiar zagrodzić jej drogę.
Twarz jego stała się brzydką i ponurą i Anna nigdy jeszcze nie widziała męża takim, zatrzymała się jednak i pochyliwszy głowę, zaczęła prędko wyjmować szpilki z włosów.
— Słucham, co masz mi do powiedzenia — odezwała się spokojnie i z ironią w głosie — słuchać będę nawet z zajęciem, gdyż ciekawam bardzo, o co ci chodzi.
Annę dziwił ten naturalny, spokojny i pewny siebie ton, jakim mówiła i dobór wyrazów, którymi odzywała się do męża.
— Wnikać we wszystkie szczegóły twych uczuć, nie mam prawa i wogóle uważam to za zbyteczne, a nawet nieodpowiednie — począł mówić Aleksiej Aleksandrowicz. — Badając głębię swej duszy, możemy w nich odnaleźć często coś takiego, co leżałoby tam niespostrzeżenie. Uczucia twe, to rzecz twego sumienia, lecz moim obowiązkiem względem ciebie, względem siebie i względem Boga, przypomnieć ci o twych obowiązkach. Nie ludzie nas połączyli, ale Bóg i tylko występek może rozerwać nasz związek, każdy zaś występek tego rodzaju pociąga za sobą karę...
— Nie rozumiem ani słówka, a jak na złość chce mi się spać! — przerwała mu Anna, szukając we włosach pozostałych w nich szpilek.
— Anno, na miłość Boską, nie odzywaj się w ten sposób! — łagodnie odezwał się Aleksiej Aleksandrowicz. — Może ja się mylę, lecz wierz mi, że mówię ci to wszystko dlatego, że chodzi mi o ciebie, również jak i o siebie: jestem twym mężem i kocham cię.
Anna na chwilę spochmurniała i iskra ironii zagasła w jej spojrzeniu; lecz wyraz kocham znów poruszył ją. — „Kocha?“ — przyszło jej na myśl — „Czyż on jest w stanie kochać? Gdyby nie zdarzało mu się słyszeć, że miłość istnieje, usta jego nie wymawiałyby nigdy tego wyrazu, gdyż on nie wie nawet, na czem miłość polega.“
— Aleksieju Aleksandrowiczu, doprawdy nic nie rozumiem! Powiedz mi wyraźnie co takiego zauważyłeś?...
— Pozwól mi skończyć. Kocham cię, lecz obecnie mówię nie o sobie, gdyż idzie tu przedewszystkiem o dwie osoby: o naszego syna i o ciebie. Bardzo być może, raz jeszcze powtarzam, że słowa me wydadzą ci się niewłaściwemi i bezpodstawnemi; być może, że powodem ich jest moje fałszywe zapatrywanie się, w takim razie proszę cię o przebaczenie. Lecz jeżeli sama uważasz, że mam jakąbądź podstawę przemawiać do ciebie temi słowy, to proszę cię na wszystko zastanów się i jeśli sumienie wyrzuca ci cobądź, powiedz mnie...
Aleksiej Aleksandrowicz nie spostrzegł się, że mówił zupełnie co innego, niż miał zamiar mówić.
— Nie mam ci nic do powiedzenia. A zresztą... — i nagle prędko odezwała się, z trudnością powstrzymując uśmiech — czas już iść spać.
Aleksiej Aleksandrowicz westchnął i udał się do sypialnego pokoju, nie mówiąc już ani słowa do żony.
Gdy Anna weszła do sypialni, Aleksiej Aleksandrowicz położył się już: wargi miał zaciśnięte, oczy nie spoglądały w jej stronę. Anna położyła się również i czekała, kiedy mąż zacznie znów rozmawiać z nią: lękała się tej rozmowy, lecz zarazem i pragnęła jej. Ale Aleksiej Aleksandrowicz milczał. Anna długo leżała nie poruszając się zupełnie i zapomniała już o mężu: zaczęła myśleć o kim innym, widziała go, i czuła, jak niepokój i występna radość rozpierają jej serce, gdy myśli o nim; raptem usłyszała równy i spokojny świst nosem. Aleksiej Aleksandrowicz zdawał się w pierwszej chwili być przerażonym tym świstem i starał się zapanować nad nim, lecz wkrótce złowieszczy świst rozległ się znowu ze zwykłą mu spokojną jednostajnością.
— Późno już, późno — szepnęła Anna z uśmiechem i długo jeszcze leżała nieruchomo z otwartemi oczyma i blask ich, jak jej się zdawało, widziała w otaczających ją ciemnościach.