Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część piąta/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Michajłow sprzedał Wrońskiemu swój obraz i zgodził się malować portret Anny; w umówiony dzień malarz stawił się w pałacu Wrońskiego.
Począwszy od piątego posiedzenia portret zaczął uderzać wszystkich, a szczególniej Wrońskiego, nietylko swem podobieństwem, lecz i swą nadzwyczajną pięknością. Zadziwiającem było, w jaki sposób Michajłow mógł odkryć tę nadzwyczajną piękność Anny. „Trzeba znać ją i kochać tak, jak ja ją kocham, aby dostrzedz ten zachwycający duchowy jej wyraz“ — myślał Wroński, chociaż sam dopiero z portretu Michajłowa przekonał się o istnieniu tego zachwycającego duchowego wyrazu, a wyraz ten był do tego stopnia prawdziwym, że i jemu samemu i obcym zdawało się, że znają go już oddawna.
— Ja mozolę się tyle czasu i nic nie zrobiłem — mówił Wroński o swym portrecie — a on popatrzał i namalował... oto co znaczy technika!
— Przyjdzie ona sama przez się — pocieszał go Goleniszczew, zdaniem którego Wroński posiadał talent, a nadewszystko wykształcenie, które daje zawsze wzniosłe poglądy na sztukę. Wiarę Goleniszczewa w talent Wrońskiego podtrzymywała jeszcze ta okoliczność, że współczucie i pochwały Wrońskiego były mu potrzebne, a Wroński nie szczędził ich jego artykułom, i Goleniszczew był zdania, że należy wywzajemniać i pochwały i uznanie.
W obcym domu, a szczególniej w „palazzo“ u Wrońskiego Michajłow był zupełnie innym człowiekiem, niż u siebie w pracowni; zachowywał się z pozornym szacunkiem, lecz nadzwyczaj odpornie, jak gdyby obawiał się zbliżać ku ludziom, których nie szanuje; nazywał Wrońskiego stale „jaśnie panem“ i nigdy, pomimo zapraszań Wrońskiego i Anny, nie chciał zostać u nich na obiedzie, nigdy też nie przychodził w innej porze, tylko na posiedzenia. Anna była dla niego bardziej uprzejmą niż dla kogobądż innego i była mu szczerze wdzięczną za portret. Wroński był względem niego nadzwyczaj uprzedzającym i widocznem było, iż obchodzi go sąd artysty o obrazie, jaki właśnie malował. Goleniszczew nie ominął nigdy sposobności, aby nie wpajać w Michajłowa prawdziwych poglądów na sztukę. Życzliwe to obejście nie działało jednak na Michajłowa; Anna widziała z jego spojrzenia, że Michajłow lubi przypatrywać się jej; lecz artysta unikał wszelkich rozmów z nią. Wrońskiemu, gdy mówił o sztuce, Michajłow odpowiadał uporczywem milczeniem i również nie odezwał się ani słowa, gdy mu pokazano obraz Wrońskiego; widocznem też było, że rozmowy Goleniszczewa ciążą artyście, który nie podtrzymywał ich nigdy.
W ogóle Michajłow swem chłodnem i odstręczającem, jak gdyby wrogiem zachowywaniem się, przy bliższem poznaniu bardzo się wszystkim niepodobał; Anna i Wroński byli więc zadowoleni, gdy posiedzenia skończyły się, gdyż pozostał im w ręku bardzo ładny portret, a Michajłow przestał przychodzić.
Goleniszczew pierwszy wyraził głośno myśl, która już wszystkim przychodziła do głowy, że Michajłow zazdrości Wrońskiemu.
— Przypuśćmy, że nie zazdrości, gdyż ma talent, w każdym razie niepodoba mu się, że arystokrata, człowiek bogaty, w dodatku do tego hrabia (a oni przecież bardzo nie lubią tego), bez żadnych wysiłków robi to samo, a może nawet i lepiej, co i on, który poświęcił na to całe swe życie... Przedewszystkiem wykształcenie, którego mu brak zupełnie...
Wroński bronił Michajłowa, lecz w głębi duszy wierzył temu, gdyż zgodnie z jego pojęciami człowiek należący do innego, niższego świata, nie mógł nie zazdrościć mu.
Portret Anny, tak samo malowany z natury i przez niego i przez Michajłowa, powinien był wykazać Wrońskiemu różnicę, jaka istniała między nim i Michajłowem, lecz Wroński nie dostrzegał jej; tylko, gdy Michajłow skończył malować portret Anny, Wroński również zaprzestał dalszej pracy, tłómacząc się, że drugi portret jest już zbytecznym; obraz zaś swój z czasów średniowiecznych malował w dalszym ciągu. I on sam i Goleniszczew, a szczególnie Anna byli przekonani, że obraz udał się, ponieważ był daleko bardziej podobnym do znakomitych obrazów, niż obraz Michajłowa.
A Michajłow tymczasem, pomimo że portret Anny zajął go bardzo, jeszcze więcej od nich był rad, że posiedzenia już się skończyły, że nie będzie musiał słuchać już dłużej rozpraw Goleniszczewa o sztuce, i że będzie mógł zapomnieć o malarstwie Wrońskiego. Michajłow wiedział, że nie sposób zabronić Wrońskiemu zabijać czas malowaniem obrazów, wiedział, że Wroński na równi ze wszystkimi dyletantami ma najzupełniejsze prawo malować co mu się tylko żywnie podoba, malowanie to jednak sprawiało artyście pewnego rodzaju nieprzyjemność. Nie można zabronić nikomu ulepić ogromną lalkę z wosku i całować tę lalkę; ale gdyby ten człowiek z lalką przyszedł i siadł naprzeciwko pary zakochanych i począł pieścić swą lalkę, jak kochanek pieści swą kochankę, to zakochanemu byłoby nieprzyjemnie patrzeć na taką profanacyę swych uczuć. Takiego samego mniej więcej nieprzyjemnego wrażenia doświadczał Michajłow na widok malarstwa, uprawianego przez Wrońskiego; chciało mu się i śmiać i gniewać, przykro mu było i czuł się urażonym.
Zapał Wrońskiego ku wiekom średnim i malarstwu nie trwał zbyt długo; Wroński miał w sobie na tyle smaku artystycznego, na tyle znał się na malarstwie, że nie był w stanie dokończyć swego obrazu. Obraz nie posuwał się dalej. Wroński przeczuwał, że braki obrazu, z początku nie dające się dostrzegać, będą uderzać w oczy, gdy cały obraz zostanie ukończonym. Z Wrońskim zaszło to samo co i z Goleniszczewem, który przekonał się już, że niema nic do powiedzenia, lecz który wciąż oszukiwał samego siebie, że idea jego nie dojrzała jeszcze, że wciąż nosi ją w sobie, i że tak jak dotychczas, musi się ograniczać tylko na zbieraniu materyałów; a jednak między nimi obydwoma była ogromna różnica; Goleniszczew martwił się i gniewał, Wroński zaś nie był w stanie łudzić się i martwić, a szczególnie gniewać, tylko ze zwykłą sobie stanowczością, nic nie mówiąc nikomu i nie usprawiedliwiając się ani przed sobą, ani przed nikim, przestał zajmować się malarstwem.
Lecz gdy nie stało tego zajęcia i dla niego i dla Anny, która nie mogła nadziwić się dość jego zniechęceniu, życie we włoskiem mieście stało się strasznie nudnem; pałac począł się nagle wydawać im nadzwyczaj brudnym i starym, plamy na portyerach, szpary w podłogach, poodrywane gzymsy zbrzydły im, i do tego stopnia poczęli ich nudzić wciąż jedni i ci sami znajomi: Goleniszczew, włoski profesor i turysta Niemiec, że powzięli oboje zamiar wjazdu; postanowili wyjechać do Rosyi na wieś. W Petersburgu Wroński chciał załatwić z bratem sprawy majątkowe, a Anna zobaczyć się z synem, lato zaś chcieli spędzić w dużym, dziedzicznym majątku Wrońskiego.