Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część pierwsza/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

Wroński nie zaznał nigdy rodzinnego życia. Matka jego była za swych młodych lat światową lwicą i miała jeszcze za życia męża, a szczególniej po jego śmierci, parę romansów, znanych powszechnie całemu światu. Ojca swego Wroński prawie że nie pamiętał; wychowanie odebrał w korpusie paziów.
Skończywszy szkołę jako młody, elegancki oficer, Wroński odrazu zaczął pędzić życie zwykłym trybem bogatych peterburskich wojskowych; chociaż bywał w petersburskich salonach, wszystkie jednak jego miłosne sprawy miały miejsce po za ich obrębem.
W Moskwie po raz pierwszy odczuł po hulaszczem i pełnem uciech petersburskiem życiu cały urok miłej, niewinnej, należącej do świata, młodej dziewczyny, która pokochała go. Na myśl mu nawet nie przyszło, aby mogło być co złego w stosunku jego do Kiti; na balach przeważnie z nią tańczył i często bywał w domu Szczerbackich. Rozmawiał z nią o tem, o czem zwykle rozmawia się z pannami w salonie, to jest o niczem, lecz temu nic mimowoli nadawał szczególny dla niej wyraz. Pomimo to, że nie powiedział jej nic takiego, czego nie mógłby powiedzieć jej przy wszystkich, spostrzegał, że Kiti coraz bardziej i bardziej staje się zależną od niego, i czem więcej się o tem przekonywał, tem mu było przyjemniej i tem bardziej Kiti podobała się mu. Wroński nie wiedział, że postępowanie jego względem Kiti ma określoną nazwę, że nazywa się rozkochiwaniem w sobie panien, bez zamiaru żenienia się z niemi, i że postępowanie takie jest jednym ze złych uczynków, które młodzież w jego rodzaju, zwykle pozwala sobie popełniać. Wroński miał się za wynalazcę tej przyjemności i był zachwycony swym wynalazkiem; zdziwiłby się bardzo, gdyby był dzisiejszego wieczoru świadkiem rozmowy jej rodziców, gdyby zapatrywał się na to z punktu widzenia jej rodziny, i gdyby dowiedział się, że unieszczęśliwi Kiti, jeśli nie ożeni się z nią, zdziwiłoby go to bardzo i nie chciałby dać temu wszystkiemu wiary. Nie uwierzyłby, że to, co jemu i bardziej jeszcze jej sprawia taką ogromną przyjemność, może być nieuczciwem z jego strony; żadną zaś miarą nie mógłby uwierzyć, że powinien ożenić się z nią.
Ożenienie nie przedstawiało mu się nigdy jako możebność, gdyż nietylko nie lubiał rodzinnego życia, lecz, stosownie do poglądów kawalerskiego kółka, wśród którego obracał się, w rodzinie, a szczególniej w mężu, wyobrażał sobie zawsze coś nudnego, wrogiego, a szczególniej śmiesznego. Choć Wrońskiemu i przez myśl nie przeszło, o czem rozmawiał książę z księżną, wyszedłszy jednak tego wieczoru od Szczerbackich, poczuł, że ten duchowy, tajemniczy związek, istniejący między nim a Kiti, utrwalił się dzisiejszego wieczoru do tego stopnia, że należy coś przedsięwziąć; lecz co należało i co można było przedsięwziąć, Wroński nie mógł domyślić się.
„To i dobrze“ — myślał, wracając od Szczerbackich, czując się, jak zawsze, po spędzonym u nich wieczorze rzeźkim i wesołym, do czego przyczyniło się, że w ciągu całego wieczoru nie palił — „to i dobrze, że ani ja, ani ona nie powiedzieliśmy nic, lecz tak rozumieliśmy się nawzajem w tej nieuchwytnej rozmowie spojrzeń, że dzisiaj wyraźniej niż kiedykolwiek powiedziała mi, że mnie kocha. I jak szczerze, i przedewszystkiem z jakiem zaufaniem! Sam siebie zaczynam uważać za lepszego. Czuję, że mam serce i że we mnie jest dużo dobrego. Te śliczne, rozkochane oczy! Gdy powiedziała: i bardzo!“... „To i cóż? I nic. Dobrze mi jest i jej również“ — i Wroński zaczął myśleć, gdzie najlepiej przepędzić resztę wieczoru.
Przebiegł myślą miejsca, dokąd mógłby pojechać. — „Klub? partya bezika, szampańskie z Ignatowym? Nie, nie pojadę; Chateau des fleurs, zastanę tam Obłońskiego, kuplety, kankana? Nie, już mi się to wszystko sprzykrzyło. Za to właśnie lubię Szczerbackich, że w ich domu sam lepszym się staję. Pojadę wprost do siebie.“ Przyjechawszy do hotelu u Dussô, poszedł od razu do swego numeru, kazał podać sobie kolacyę i po chwili, rozebrawszy się, zaledwie zdążył położyć głowę do poduszki, zasnął mocno.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.