Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.

Lewin od niejakiego czasu zawiązał ściślejsze stosunki z dawnym swym kolegą uniwersyteckim, profesorem Katawasowem, z którym nie widział się od dnia swego ślubu. Katawasow podobał mu się nadzwyczaj z prostoty i naiwności swych poglądów. Lewinowi zdawało się, że prostota ta jest skutkiem ubóstwa jego natury, Katawasow zaś był zdania, że niekonsekwentność myśli Lewina wynika z powodu niedostatecznego wygimnastykowania umysłu, lecz prostota Katawasowa wywierała na Lewina przyjemne wrażenie, a Katawasow lubił obfitość myśli Lewina, nie ujętych w żadne karby, i obydwaj schodzili się od czasu do czasu z prawdziwą przyjemnością i prowadzili ożywione spory.
Lewin czytał Katawasowi parę ustępów ze swego dzieła, i profesor odzywał się o nich z uznaniem. Wczoraj, widząc się z Lewinem na odczycie, Katawasow powiedział mu, że znany Metrow, którego artykuł podobał się bardzo Lewinowi, bawi w Moskwie i że jest zaciekawiony tem, co mu opowiedział Katawasow o pracy Lewina; Metrow będzie jutro u niego o godzinie jedenastej rano i pragnie bardzo zaznajomić się z Lewinem.
— Stwierdzam z przyjemnością, że pan stanowczo zmienia się na korzyść! — rzekł Katawasow, witając się z Lewinem w małym saloniku — słyszę dzwonek i myślę: nie może być, aby on nie spóźnił się... a cóż Czarnogórcy?
— A co się stało? — zapytał Lewin.
Katawasow krótkiemi słowy podzielił się z nim ostatniemi wiadomościami politycznemi i, wprowadziwszy Lewina do gabinetu, zaznajomił go z siedzącym tam niewysokim, krępym, przystojnym człowiekiem. Był to Metrow. Jakiś czas rozmawiano o polityce i o zapatrywaniach miarodajnych sfer na ostatnie wypadki. Metrow opowiedział o wiadomem sobie, z wiarogodnego bardzo źródła, odezwaniu się cesarza i jednego z ministrów z tego powodu. Katawasow zaś miał również autentyczną wiadomość, że cesarz odezwał się wręcz przeciwnie. Lewin usiłował dowieść, że zaszła zapewne taka okoliczność, że i jedne i drugie słowa mogły być powiedziane, i rozmowa na ten temat urwała się.
— Napisał już prawie całą książkę o przyrodniczych warunkach, istniejących w stosunku między robotnikami wiejskimi a ziemią — rzekł Katawasow — nie jestem pod tym względem specyalistą, ale podoba mi się bardzo, jako przyrodnikowi, że przyjaciel mój nie uważa ludzkości, jako czegoś niezależnego od praw zoologicznych, lecz przeciwnie widzi zależność jej od otoczenia i szuka warunków rozwoju w tej właśnie zależności.
— To ciekawe bardzo — zauważył Metrow.
— Prawdę mówiąc, zacząłem pisać dzieło rolniczo-gospodarskie, pomimowoli jednak, gdym natknął się na główne narzędzie gospodarstwa wiejskiego, na robotnika — rzekł Lewin, rumieniąc się — doszedłem do nieoczekiwanych zgoła rezultatów.
I Lewin począł ostrożnie, jakdyby szukając gruntu, wykładać swoje poglądy; wiedział, że Metrow napisał artykuł, krytykujący ogólnie przyjęte polityczno-ekonomiczne poglądy, ale nie wiedział i nie mógł odgadnąć z rozumnego i spokojnego oblicza uczonego, do jakiego stopnia może liczyć na jego współczucie dla swych, zupełnie nowych poglądów.
— W czem pan jednak upatruje szczególne właściwości rosyjskiego robotnika? — zapytał Metrow — czy w jego, że się tak wyrażę, zoologicznych właściwościach, czy też w tych warunkach, w jakich on znajduje się?
Lewin spostrzegł, że już w tem pytaniu Metrow wypowiada swój pogląd niezgodny z jego poglądami, rozwijał jednak w dalszym ciągu swe zapatrywania, polegające na tem, że rosyjski robotnik zapatruje się na ziemię wręcz odmiennie, niż robotnicy innych narodowości i, aby dowieść tego twierdzenia, pośpieszył dodać, że zdaniem jego to zapatrywanie rosyjskiego narodu wynika z poczucia, iż jest on powołanym do zaludnienia ogromnych, niezamieszkałych jeszcze, przestrzeni na Wschodzie.
— Łatwo się można omylić, wyprowadzając wnioski z ogólnego powołania narodu — zauważył Metrow, przerywając Lewinowi — stan robotnika zawsze będzie zależnym od stosunku jego do ziemi i kapitału — i nie dając Lewinowi dokończyć mówić, Metrow począł mu wykładać szczegóły swej teoryi.
Na czem ma polegać teorya Metrowa, Lewin nie rozumiał, gdyż nie zadawał sobie nawet pracy zrozumienia jej; widział, że Metrow również jak i inni ekonomiści, pomimo swego artykułu, w którym odrzucał ogólnie przyjętą naukę ekonomiczną, patrzał w każdym razie na stan rosyjskiego robotnika z punktu widzenia kapitału, zarobków i renty. Musiał jednak zgodzić się na to, że we wschodniej, najobszerniejszej części Rosyi, renta równa się zeru; że zarobki dla dziewięciu dziesiątych ośmdziesięciomilionowej ludności rosyjskiej wyrażają się tylko sumą, wystarczającą zaledwie na opędzenie najkonieczniejszych potrzeb i że kapitał, jak dotąd, nie istnieje — chyba tylko pod postacią najprostszych narzędzi; ale Metrow tylko z tego punktu widzenia rozpatrywał każdego robotnika, chociaż pod wieloma innymi względami nie zgadzał się z większością ekonomistów i stworzył swą nową teoryę o zarobkach, z którą też obznajamiał Lewina.
Lewin słuchał go niechętnie i z początku stawiał zarzuty, chciał koniecznie przerwać Metrowowi, aby przytoczyć parę argumentów, jakie zdaniem jego powinny były uczynić zbytecznemi wszelkie dalsze dowodzenia. Lecz potem, przekonawszy się, że obydwaj do tego stopnia mają różne przekonania, że nigdy nie będą w stanie porozumieć się, nie przeczył już, ograniczając się tylko na słuchaniu. Chociaż go już nie zaciekawiało teraz zupełnie, co mówi Metrow, doświadczał jednak, słuchając go, pewnego zadowolenia. Miłość własna Lewina była zadowoloną, że taki uczony człowiek tak chętnie, z taką uwagą i ufnością, iż Lewin jest obznajmionym dokładnie z przedmiotem, wypowiada mu swe myśli, czasami jednem tylko napomknieniem wskazując na pewne strony kwestyi. Lewin przypisywał to swej własnej zasłudze, nie wiedząc o tem, że Metrow, narozmawiawszy się już dosyć ze wszystkimi swymi dawnymi znajomymi, rozmawia wciąż o tem z każdym nowym znajomym, a i wogóle zawsze mówi chętnie o każdej zajmującej go kwestyi, która jemu samemu przedstawia się jeszcze niezupełnie jasno.
— Spóźnimy się jednak — zauważył Katawasow, spoglądając na zegarek, gdy Metrow przestał mówić.
— Prawda, dzisiaj mamy posiedzenie w Towarzystwie z powodu pięćdziesięcioletniego jubileuszu Swiotiesa — odparł Katawasow na pytanie Lewina — wybieramy się na nie z Piotrem Iwanowiczem. Obiecałem, że będę mówił o zasługach jubilata w dziedzinie zoologii. Niech pan pójdzie z nami, warto doprawdy.
— W istocie czas już — rzekł Metrow — niech pan wybierze się z nami, a stamtąd, jeżeli łaska do mnie... posłucham z przyjemnością pańskiej pracy.
— E... nie warto... jeszcze nie zupełnie skończona... ale na posiedzenie udałbym się z przyjemnością.
— Czyście panowie słyszeli? Podał oddzielny memoryał — zapytał Katawasow, przebierając się w drugim pokoju we frak, i zaczęto rozmawiać o sprawie uniwersyteckiej.
Sprawa uniwersytecka należała w ciągu tej zimy do liczby najważniejszych zdarzeń w Moskwie. Na radzie trzech starych profesorów nie zgodziło się ze zdaniem młodszych, i młodsi podali oddzielny memoryał. Memoryał ten, zdaniem jednych był niemożebnym, zdaniem zaś drugich był najbardziej prostem i właściwem rozwiązaniem kwestyi, i profesorowie rozdzielili się na dwa obozy.
Młodsi, do liczby których należał i Katawasow, widzieli w postępku przeciwnej partyi nikczemną denuncyacyę i podłość; starsi zaś, dziecinadę i brak poszanowania dla autorytetów. Lewin, chociaż nie miał nic wspólnego z uniwersytetem, parę razy podczas bytności swej w Moskwie słyszał i rozmawiał o tej sprawie i wyrobił sobie o niej swe własne zdanie, przyjął więc udział w rozmowie, jaka toczyła się w dalszym ciągu na ulicy, zanim wszyscy trzej nie doszli do gmachu starego uniwersytetu.
Posiedzenie już się rozpoczęło. Pod portretem cesarza stał stół zasłany suknem; Katawasow i Metrow zajęli swe miejsca; jeden z członków towarzystwa, pochylając się nisko nad rękopisem, coś czytał. Lewin usiadł na jednem z niezajętych krzeseł i szeptem zapytał swego sąsiada, studenta, co prelegent czyta. Student spojrzał z niezadowoleniem na pytającego i odparł krótko:
— Biografię.
— Chociaż Lewina niewiele obchodził życiorys jubilata, słuchał go jednak z uwagą i pomimowoli dowiedział się paru ciekawych szczegółów z życia znakomitego uczonego.
Gdy czytanie życiorysu skończyło się, prezydujący podziękował prelegentowi, odczytał wiersze poety Meuta, napisane na uczczenie obchodu jubileuszowego, i w paru słowach wyraził swą wdzięczność poecie. Potem Katawasow swym donośnym, krzykliwym głosem, przeczytał referat o naukowych pracach jubilata.
Lewin spojrzał na zegarek, przekonał się, że jest już druga, i pomyślał, że nie zdąży przed koncertem przeczytać Metrowowi swej pracy, a zresztą już mu się odechciało czytać. Przez całe posiedzenie myślał tylko o rozmowie, jaką prowadził niedawno z Metrowem. Teraz umocnił się już w swem przekonaniu, że chociaż Metrow w zapatrywaniach się swych ma trochę słuszności, lecz i jego, Lewina, poglądom nie można również odmówić racyi bytu, i że zapatrywania się każdego z nich mogą wyjaśnić się i doprowadzić do jakiegobądź pozytywnego rezultatu tylko w takim razie, jeżeli każdy z nich kroczyć będzie wytkniętą przez się drogą. Postanowiwszy wymówić się od zaproszenia Metrowa, Lewin w końcu posiedzenia podszedł do niego. Metrow zaznajomił Lewina z prezydującym, z którym rozmawiał właśnie o najświeższych nowinach politycznych. Korzystając ze sposobności, Metrow opowiedział prezydującemu to samo, co opowiedział Lewinowi, a Lewin uczynił znowu tę samą uwagę co i rano, lecz dla rozmaitości dorzucił jeszcze parę słów, które w tej chwili przyszły mu na myśl. Potem rozpoczęła się rozmowa o sprawie uniwersyteckiej. Ponieważ Lewin słyszał już to wszystko parę razy, pośpieszył zatem powiedzieć Metrowowi, że żałuje bardzo, iż nie może korzystać z jego zaproszenia, poczem pożegnał się i pojechał do Lwowa.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.