{{JustowanieStart2}
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Antonina |
Data wyd. | 1871 |
Druk | F. Krokoszyńska |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stanisław Bełza |
Tytuł orygin. | Antonina |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przybywszy na ulicę Lille, zaanonsował się u pana Devaux.
— Powiedz pannie Devaux, rzekł służącemu, który mu drzwi otworzył, że proszą ją na chwilkę rozmowy do salonu.
Powiedział to tonem tak stanowczym, iż służący nie śmiał mu nie być posłusznym.
Gustaw wszedł do znanego już nam salonu, a nie upłynęło i pięciu minut ukazała mu się Antonina.
— To pan masz do mnie interes? spytała zdziwiona.
— Tak pani, odpowiedział Gustaw i prosiłbym ją nadto o zamknięcie drzwi od jéj pokoju, ponieważ to z czem przychodzę nie może, nie powinno być przez nikogo obcego słyszane.
Słowa podobne mogłyby przestraszać najędważniéjszą dziewczynę; ale osoba, która do niéj przemawiała, przemawiała tonem tak błagalnym, iż, nie wahając się ani chwili, Antonina przymknęła drzwii siądając rzekła:
— Słucham pana.
— Pani, rozpoczął Gustaw, jesteś piękną, młodą, jesteś córką uczciwego człowieka; serce twoje musi być dobre, ufające, litościwe. Wiedz pani jednak, iż bezwiednie może, stałaś się przyczyną wielkiego nieszczęścia.
— Przestraszasz mnie pan, zawołała Antonina, nierozumniéjąc wzruszenia Gustawa, którego nie poznała, choć widziała go, bardzo niedokładnie zresztą, przy boku Edmunda.
— Wczoraj była tu młoda dziewczyna, z czepeczkami, z haftami.
— W istocie.
— Rozmawiała z panią o panu de Pereux?
— Tak jest, panie, odpowiedziała Antonina rumieniąc się.
— O, mów pani bez obawy, albowiem jedną tylko posiadam próżność, tj. sądzę iż nie ma szczerszego serca nad moje. Powiedziałaś pani téj młodej dziewczynie to, co pan Devaux powiedział ci o panu Pereux, tj: iż jest on dotknięty tą samą chorobą co i jego ojciec. Ta młoda dziewczyna napisała mi to wszystko, albowiem ona wie, iż kocham Edmunda jak brata, a list wpadł przypadkiem w jego ręce.
— Nieszczęśliwy! zawołała Antonina.
— Tak pani, nieszczęśliwy, w istocie bardzo nieszczęśliwy, albowiem to proroctwo śmierci, to ruina wszystkich naszych nadziei, wszystkich uczuć, całego wyśnionego szczęścia; Edmund cię kochał pani; on cię jeszcze kocha, z tem wszystkiem będzie musiał nakazać milczenie swojemu sercu, — sercu, które nie umilknie, ale rozpęknie się w jego piersi, zabijając go wcześniéj niżby powinien umrzeć. Otóż pani przyszedłem do ciebie otwarcie, uczciwie, poprostu i mówię. Jest pewien młody człowiek, który cię kocha, a który umrze młody; ten człowiek ma matkę, która jego życiem żyje. Czujesz pani dość siły w sobie, aby zostać jego aniołem opiekuńczym, aby mu towarzyszyć swoją miłością aż do chwili jego śmierci, aby naprawić to złe, któreś mimowoli popełniła? albo téż, czy niezbędną koniecznością jest, aby wyjeżdżał on, szedł umrzeć gdzie w kąt daleki, nie mając innéj pociechy, jak wspomnienie twojego pani imienia? albowiem jestem tego pewny, miłość matki już mu dziś nie wystarcza. Są myśli, które nie potrzebują komentarzy.
Wyrzekamy się opisywać wrażenia, jakie to oświadczenie, tak proste i dziwne zarazem, wywarło na Antoninę; w jednéj chwili stała się ona kobietą, poczuwszy wszystkie węzły miłości, poświęcenia, wspaniałomyślności, poruszające się w jéj duszy i nakłaniające ją niejako do spełnienia uczynku, którego wymagał Gustaw.
— Panie, rzekła do Daumonta, głosem poważnym — powstając, — przysięgasz mi pan, że wszystko coś powiedział jest prawdą?
— Przysięgam ci to pani!
— Jest-żeś pan pewny, iż zostając żoną p. Pereux, zrobię to wszystko co jest w ludzkiéj mocy, aby go uczynić szczęśliwym przez tak długi przeciąg czasu, jaki mu pozostaje do przeżycia?
— Tak, — jestem tego pewny.
— A więc, panie, kocham p. Pereux; póki żyć będzie niczyją prócz jego nie będę; zanieś mu pan ten pierścionek, który mam po mojéj ciotce, jako zakład przysięgi, jaką teraz daje.
Gustaw rzucił się do kolan Antoniny; całował jéj ręce zalewając się łzami.
— źId pan, rzekła do Gustawa, idź i zobacz się z panem Pereux; ja będę modliła się o szczęście mojego męża. Mówiąc to, Antonina blada, szlachetna, piękna, opromieniona młodością, miłością i wdziękami, otworzyła drzwi i powróciła do swego pokoju.
Gustaw powracając zeskakiwał po cztery na raz schody.
— Szlachetne serce! powtarzał ustawicznie. Biedny Edmund zawdzięczać mi przynajmnièj będzie jedną, wielką radość!
Przy bramie spotkał swojego przyjaciela, który, jakeśmy to powiedzieli szedł do p. Devaux.
— Ona cię kocha, zawołał Gustaw... Nie zaślubi nigdy innego. Oto jej pierścionek. Poczynając od dziś dnia, jesteście zaręczeni. Miej nadzieję mój przyjacielu, miej nadzieję!...
I rzucił się w objęcia Edmunda.
Młody człowiek został prawie, z radości, przykuty do miejsca.
— Widziałeś się z nią? zapytał.
— Widziałem.
— I ona mnie kocha?
— Tak.
— I zgadza się na nasze małżeństwo?
— Tak, tak, powtarzam ci.
— Ah! Gustawie — niemyślałem że może być człowiek tak szczęśliwy i tak nieszczęśliwy naraz, jak ja dziś jestem.
I mówiąc to, Edmund ściskał znowu Gustawa.
— Co u djabła! ci panowie muszą mieć pomięszanie zmysłów, mówił jakiś otyły jegomość, który był niemym świadkiem téj sceny, a który nie mógł pojąć, że można tak bez ceremonji ściskać się na ulicy i zmuszać porządnych ludzi do schodzenia z trotuarów.