Artur (Sue)/Tom III/Rozdział czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Artur
Wydawca B. Lessman
Data wyd. 1845
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Arthur
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział 4.
BITWA. ―

Powróciłem na pomost.
Wziąłem dubeltówkę i ciężki topór turecki, damaskinowany, niegdyś kupiony jako przedmiot ciekawości, a który w téj okoliczności stawał się przewyborną bronią, bo prócz ciężkiego ostrza, kończył się jeszcze bardzo spiczastą włócznią.
Starałem się odkryć statek, lecz bądź że statek ten pogasił ognie, lub że zbyt daleko się zapuścił, już go więcéj niezobaczyłem.
Osada yachtu wprędce została uzbrojoną.
Przy świetle pochodni, pozatykanych na żelaznych kolcach w wiadra pełne wody, widać było żeglarzy, którym polecona była służba około armat, stojących obok nich; inni majtkowie, uszykowani po obu stronach galioty, nabijali broń swoją; gdy tymczasem stary siwo włosy sternik, przyszedł odebrać stér z rąk daleko młodszego swego towarzysza, a którego doświadczenie nie było zapewne dosyć jeszcze dojrzałe, aby mógł zajmować to ważne miejsce podczas bitwy.
Wszystko to odbywało się w najgłębszym milczeniu, rozlegał się tylko przygłuszony szmer przybijających stąpli, lub uderzenie kolbą od fuzyi o pomost.
Williams, stojąc na tyle statku, wydawał ostatnie rozkazy. Geordy któremu powierzony był zarząd artylleryi, doglądał téj części służby wojennéj...
Falmouth wszedł na pomost. Znowu przywdział swą zwyczajną maską niedbania o nic.
— Milordzie, wszystko gotowe, — rzekł do niego Williams, — czy Wasza Wielmożność chce walczyć z tym rozbójnikiem, walką wdarcia się na statek? czy też walką pod żaglami?
— Co ci się lepiéj podoba, czy walka wdzierania się na statek? czy walka pod żalami? — spytał mnie Falmouth, — jak gdyby chodziło o wybór pomiędzy winem Bordeaux, a winem Maderą.
— To dla mnie najzupełniéj jest obojętne, — rzekłem z uśmiechem; — działajmy bez ceremonii: spuść się pan na gust Williama, to będzie najpewniejszy.
— Co o tém myślisz, Williamsie? — spytał Falmouth.
— Że, zostając pod żaglami, z artyleryą yachtu Waszéj Wielmożności, możemy zgnieść ten mistik nim się do nas zdoła zbliżyć... ani nam wielkiéj zrobi szkody; bo nieprzypuszczam aby miał na sobie artyleryą...
— A wdarcie się gwałtem na niego? — spytał Falmouth.
— Zdaje mi się Milordzie, iż dosyć znam ekwipaż yacht, aby być pewnym, że po dobréj porażce rozbójnicy zostaną odpędzeni, lub nawet może ich statek w naszéj pozostanie mocy. Lecz, — zawołał nagle Williams, wskazując punkt biały końcem swéj perspektywy, — mistik zmienił kierunek, znowu ku nam powraca, milordzie.
Istotnie, postrzegłem niezadługo ukazujące się wśród ciemności białe żagle mistiku, który się szybko zbliżał:
Nabiłem karabin, położyłem przy sobie topór i czekałem...
Pamiętam doskonale to, com widział w moim promieniu działania, gdyż wyznać muszę że niemiałem odwagi odosobniać się, nazbyt od mych zajęć osobistych, aby ogarnąć całość tej zabójczéj sceny.
Stałem na tylnym pomoście yachtu.
O kilka kroków przedemną, u stóp masztu, i tyłem do mnie obrócony, stary majtek kierował sterem Williams, siedząc na bocznej ławce, wydawał jakieś rozkazy jednemu z żeglarzy, który go słuchał, trzymając w ręku kapelusz. Falmouth siedział na armacie, jedną ręką uchwycił się liny, w drugiéj trzymał fuzją, i oczy zwrócone miał na statek sardyński.
Najgłębsze milczenie panowało na jachcie: była to chwila oczekiwania poważna i uroczysta....
Co do mnie to czego doznawałem bardzo mi przypominało, niechaj mi czytelnik wybaczy to płoche porównanie, wzruszenie niespokojne którego doznawałem w dzieciństwie, gdym oczekiwał co minuta, aby wystrzelono z fuzji w ciągu jakiéj teatralnéj sztuki.
Potém, mamże wyznać jeszcze inną nędzotę mego charakteru? nigdy nienarażałem się na niebezpieczeństwo, abym sobie natychmiast niewyobraził wszystkie jego zgubne koleje. I tak, podczas pojedynku o którym mówiłem, pojedynku który był zajadły,... niezmiernie zajadły, myślałem, nie o śmierci, lecz o ochydném kalectwie, jakie nie raz następuje po odniesionéj ranie; w chwili tego napadu, tez same myśli mnie zajmowały... Ze zgrozą widziałem się pozbawiony ręki lub nogi, i tym sposobem stający się dla wszystkich przedmiotem odstrętnéj litości.
Lekkie uderzenie po ramieniu wyrwało mnie z tych myśli.
Odwróciłem się: Falmouth nieprzerywając sobie Rulle Britania które świstał przez zęby, wskazał mi końcem swéj strzelby cóś białego na widno-kręgu, które się coraz bardziéj ku nam zbliżało...
Zaczynałem rozpoznawać najdoskonaléj statek sardyński.
Nagle oślepiony zostałem niezmierną światłością, która na chwilę rozjaśniała widno-krąg, morze, i to co mogłem z yachtu dostrzedz...
W tymże samym czasie usłyszałem wystrzały następujące po sobie, z ręcznéj broni, i świst kul, które około mnie przeleciały.
Na suchy łoskot, i na pewien rodzaj ogniowego trzaskania, które nastąpiło po wystrzale, po kilku odłupach drzewa, które u nóg moich padły postrzegłem, że kule zagrzęzły. bądź w masztach, bądź w ścianach okrętowych. Pierszém mojém poruszeniem było cofnąć się, drugiém wycelować i wystrzelić w kierunku statku... lecz zastanowienie się wstrzymało mnie.
Moja niecierpliwość, moja ciekawość, doszły wtenczas do najwyższego stopnia: mówię ciekawość, bo to słowo jedynie zdaje mi się wyrażać chciwą niecierpliwość która mną miotała.
Czułem jak artery moje biły gwałtownie, jak krew napływała mi do serca i zapłonienie czoło powlekało.
Zaledwie wystrzał rozległ się w przedłużonym huku... mistik wypłynął z gęstéj chmury dymu, mając jeden z swych żagli na wpółrozwinięty.
Dziwny to był widok.
Przy bladawém świetle księżyca, korpus tego statku i liny jego zakreślały się czarno na białawym obłoku, który wiatr ku nam pędził.
Za chwilę mistik opłynął galiotę tak, że jéj prawie dotykał.
Oświecony latarnią, człowiek w czarnym kapturze, zawsze sterem kierował; jedną ręką obracał rudel, a drugą wskazywał na yacht, i słyszałem jak wołał po włosku na rozbójników, którzy toczyli się tłumnie na jego statku: — Przestańcie strzelać.... daléj! wdzierać się! wdzierać!
Wedle obrotu, jaki rozbójnicy nadali swemu statkowi wdzieranie się miało zapewne nastąpić z prawéj strony, cała osada yachtu poskoczyła ku téj stronie.
Kanonierowie pochwycili sznury, odpowiadające bateryom armat....
Wycelowałem do człowieka w czarnym kapturze który znajdował się właśnie wprost lufy mego karabinu.
W chwili gdym przyciskał kurek, Williams zawołał: — Ognia wszędzie!
Wystrzeliłem lecz niemogłem widzieć gdzie ugodziła moja kula.
Mocny wystrzał zatrząsł yachtem. Cztery to armaty, nabito kartaczami, dały ognia, prawie jak do celu, w statek rozbójnika, w chwili zapewne gdy już przybijał do yachtu, gdyż ten tak potężnie został wstrząśniemy, żem się prawie obalił.
Kilka kul świstnęło na około méj głowy.
Ciężkie jakieś ciało opadło za mną, i usłyszałem Falmoutha odzywającego się do mnie osłabionym głosem:
— Miéj się na baczności...
Obróciłem się ku niemu z niespokojnością... gdy człowiek, mający na głowie czapkę katalańską, wskoczył na pomost, pochwycił mnie jedną ręką za chustkę na szyi, a drugą wystrzelił do mnie z pistoletu tak blisko, iż chubka opaliła mi włosy i brodę....
Nagłe poruszenie które uczyniłem rzucając się w tył, było powodem chybienia strzału, który przeleciał po nad mojeém ramieniem.
Trzymałem karabin w ręku, jeszcze jednym nabojem nabity; lecz w chwili gdy rozbójnik widząc że mnie chybił, uderzał mnie w głowę kolbą swego pistoletu, przyłożyłem mu lufę mego karabinu do samego środka piersi.... i wystrzeliłem.
Wstrząśnienie było tak silne że ręka mi aż zdrętwiała.
Rozbójnik wykręcił się gwałtownie sam w około siebie, połknął się na mnie, potém upadł na plecy i kilka razy podrzucił się konwulsyjnie.
Cofnąłem się, nastąpiłem na kogoś; nastąpiłem to na Falmoutha, który leżał u stóp wielkiego masztu.
— Jesteś raniony? — zawołałem rzucając się na niego.
— Zdaje mi się że mam cóś nakształt złamanego uda; lecz niezajmuj się mną!... — zawołał. Strzeż się! oto drugi z tych zbójów wdziera się, widzę jego głowę... Obróć się ku niemu, staw mu się śmiało, lub jesteś zginiony!
Na widok Falmoutha, rozciągnionego na pomoście, serce mi się rozdarło.
Ani na chwilę niepomyślałem o niebezpieczeństwie na jakie się mogłem narazić; chciałem przedewszystkiem wyrwać Henryka od nieuchronnéj śmierci, gdyż, znajdując się tak bezbronny miał być niezawodnie zamordowany.
Szczęściem, postrzegłem tylną klapę niezamkniętą, (był to otwór, trzymający trzy kwadratowe stopy, który miał kommunikacyą ze wspólnym salonem). Wziąłem natychmiast Falmoutha pod ręce, i zawlokłem go aż do tego otworu, pomimo oporu jaki mi stawiał, krzycząc:
— Oto już zbójca, wdrapał się na statek... Rzuci się na ciebie!
Nieodpowiadając Falmouthowi, i zażywając wyższości méj siły, posadziłem go na brzegu otworu, nogami do środka, i rzekłem mu: — Teraz ześlizgnij się, będziesz przynajmniéj bezpieczny.
— Otóż i on! już zapóźno. Gubisz się ocalając mnie! — krzyknął Falmouth rozdzierającym głosem.
Gdy to mówił, ostatniem wysileniem zsunąłem go w głąb izby, gdzie już niczego nie miał się obawiać.
Wszystko to stało się w krótszym daleko czasie, niżeli potrzeba do opisania.
Jeszcze byłem pochylony, klęcząc jedném kolanem, gdy żelazna ręka pochwyciła mnie za kołnierz, silne kolano oparło się na moich biodrach, i zadano mi gwałtowne uderzenie w ramie... Po uderzeniu tém nastąpiło przenikliwe zimno.
Topór mój leżał na pomoście, tak, że mogłem po niego sięgnąć ręką; pochwyciłem go, i, czyniąc rozpocznę wysilenie aby się podnieść, wymierzyłem po za siebie, na oślep, raz potężny, który dosięgnął zapewne mego przeciwnika, gdyż topór mój zatrzymał się na twardém ciele, i ręka co mnie dławiła, puściła mnie nagle. Mogłem się wtenczas wyprostować.
Zaledwie stanąłem na nogach, człowiek w czarnym kapturze, który mnie napadł, podczas gdym spuszczał Henryka do izby jachtowéj, rzucił się na mnie.
Byłem bez broni... Upuściwszy topór, porwaliśmy się oba w pół.
Rozpoczęło się zawzięte passowanie się.
Kapota z czarnym kapturem obwijała go prawie zupełnie, i zakrywała twarz jego.
Okręcił jednę z swych nóg żylastych wokoło nóg moich, abym stracił równowagę, potem ściskając mnie aż do zaduszenia, chciał mnie zerwać z pomostu, i przerzucić przez brzeg galioty.
Jeśli był silny, i ja nie mniej silny byłem.
Gorejąca żądza pomszczenia Falmoutha, gniew, i mamże wyznać tę drobnostkę, odraza jakiéj doznawałem, czując oddech tego zbójcy ziejący na mój policzek, wszystko to nowych mi sił udzieliło.
Wyrwawszy jednę z mych rąk, z rąk jego żylastych, mogłem szczęściem pochwycić rozbójnika za gardło... Poczułem na niém sznurek od skaplerza, okręciłem go w koło mojéj pięści, i nagle dwa lub trzy razy zakręciłem nim młynka...
Zaczynałem zapewne dusić mego przeciwnika, gdyż postrzegłem, że jego uścisk coraz to stawał się słabszy....
Szczęśliwym przypadkiem, poruszenie statku zmusiło nas obydwóch potknąć się.
Już wycieńczony na siłach, rozbójnik upadł z przegiętym grzbietem na poręcz jachtu... jeszcze jedno wysilenie, a wrzucałem go w może... Miałem tego dokazać rzucając się na niego całym moim ciężarem, gdy mnie ugryzł w twarz wściekle.
Chociaż kilka wystrzałów rozlało w téj chwili żywe światło, i kaptur rozbójnika na w pół był uchylony, niemogłem rozpoznać jego rysów; gdyż cała twarz jego była krwią, zalana.
Tylko, rzuciwszy się w tył, postrzegłem, ze zęby jego były nadzwyczaj białe, ostre i rzadkie...
Znowu, rzuciwszy się na niego, dokazałem unieść go z pomostu, położyć go prawie wzdłuż na poręczy, i nakoniec zrzucić go przez galeryę yachtu...
Lecz skoro się tak postrzegł zawieszony po nad morzem, rozbójnik uczynił ostatnie wysilenie, przyczepił się jedną ręką do mego kołnierza, drugą do moich włosów, i tak mnie trzymał pochwyconego, on po za statkiem, ja wewnątrz...
Usiłowałem odczepić się od niego, gdym nagle odebrał gwałtowny raz w głowę...
Ręce człowieka w kapturze roztworzyły się, i zemdlałem...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.