Bajka o Żelaznym Wilku/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bajka o Żelaznym Wilku |
Podtytuł | z 14 rycinami i winietą okładkowa Jana Rembowskiego |
Wydawca | Spółka Nakładowa „Książka“ |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Kraków |
Ilustrator | Jan Rembowski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dostojnicy i dworzanie nalegali na Króla; panie dworskie straszyły Królową, a wszyscy nieznacznemi półsłówkami, powiedzeniami, spojrzeniami wciąż dawali królewnie do poznania, że jej nierozumny upór wywoła ponownie straszny bunt żołnierzy, grabieże, pożary i mordy...
— Będziesz musiała ulec sile, więc lepiej zrób, czego żąda, dobrowolnie!... Zgódź się, córuś, zgódź! — prosiła z płaczem Królowa-matka.
Król nic nie mówił, ale był bardzo — bardzo przygnębiony. Biedaczysko nie mógł nawet szukać pociechy i wytchnienia wśród gwiazd, gdyż od czasu zdrady Dydka znienawidził jego teleskopy. Siedział więc samotny w swej bibljotece, albo błądził po alejach ogrodu, nasłuchując, czy czasem nie dojdzie go z za murów granie trąb przywiedzionych przez Bączusia stronników. Nic jednak słychać nie było za murami; natomiast tu i tam na dziedzińcach rozbrzmiewał chrapliwy głos Tatury, podobny do grzmotu.
Srogi Strażnik Koronny — czujny i czynny — był wszędzie, we wszystko wglądał, wszystko wiedział i ciążył nad wszystkiemi, jak zmora.
Radość więc była powszechna, gdy nareszcie królewna ustąpiła i zgodziła się na zaręczyny.
— Może złagodnieje... smoczysko!... — szeptali po kątach dworzanie.
Istotnie, Tatura trochę się rozpogodził, mniej krążył po zamku, a częściej przesiadywał w sali bawialnej, gdzie królewna z towarzyszkami zabawiała się nieraz oglądaniem klejnotów i drogich ubiorów, szykowanych na wyprawę oraz zaręczynowe i weselne uroczystości. Tatura nalegał na pośpiech, gdyż mówił, że musi wyruszyć co prędzej z wojskiem na nieprzyjaciela. Ale królewnie nie śpieszyło się wcale, owszem, coraz to znajdowała nowe przeszkody, nowe powody do zwłoki. I za każdym razem Tatura huczał w zamku, rzucał do lochu żołnierzy, karał za byle co dworzan. Co się stało z Czarnolasem, nie mogła się królewna dowiedzieć, gdyż nieporadny królewicz nie umiał się o to wypytać, jej zaś strzeżono teraz pilniej, niż kiedykolwiek. Dopiero w czasie obrzędu zaręczynowego, gdy, pod rękę z narzeczonym, miała przejść pod sklepieniem skrzyżowanych rycerskich mieczy, spostrzegła wśród wojowników Czarnolasa. Stał z ostrzem wzniesionym do góry, cały zakuty w blachy miedziane, jak bronzowy nieruchomy posąg.
— Zdradził, nie poszedł, nie oddał... — pomyślała z bólem królewna. Spojrzała mu w twarz, chcąc, choć wzrokiem, wyrazić swą wzgardę i wyrzut, ale spotkała się z takim pełnym smutku i przywiązania spojrzeniem, że serce jej się ścisnęło ze słodkiej udręki.
— Pewnie nie mógł! — pomyślała. — Biedny!... Cóż robić!... Zginęłam!
Zbielała jej twarzyczka naraz jak ta suknia, którą miała na sobie. Słuchała składanych życzeń, uśmiechała się, odpowiadała i robiła, co wymagały obrzędy, jak przez sen, nawpół nieprzytomna.
A Tatura, ubrany w pyszny, niemal królewski strój, kręcił dumnie wąsa i z góry spoglądał na gromadzących się koło niego i mówiących mu pochlebstwa dworaków. Od czasu do czasu ostrym wzrokiem przeszywał królewnę.
— Dla czegoś niewesoła, królewno?... Powinnaś cieszyć się, gdyż niebawem szczęście, jakie nas spotkało, siły nasze pomnoży i zwyciężymy napewno nieprzyjaciela!
— Czyżby nie lepiej było już po zwycięstwie sprawić wesele? — ostrożnie zapytała królewna.
Tatura zmarszczył brwi.
— O, nie! Położenie państwa wymaga, abym wyruszył do walki już jako mąż Waszej książęcej Mości!
— W każdym razie wątpię, abym mogła tak rychło zebrać się z siłami i dostojnie wypełnić obrządki, przygotować wyprawę.
— Znajdziemy na to radę, zwołamy lekarzy i znachorów, spędzimy wszystkie szwaczki — odpowiedział Tatura.
Płomienie gniewu zatłiły się w czarnych oczach królewny; już miała obrzucić narzeczonego gradem wyrzutów, że ją traktuje jak niewolnicę, gdy na szczęście podszedł setnik od bramy wjazdowej i cichym głosem jął opowiadać Taturze nowiny. Strażnik Koronny uprowadził go zaraz za sobą, do bocznej sali, a królewnę obstąpiły towarzyszki.
Ciężka była ta noc zaręczynowa dla królewny. Wróciła do swych pokoi zmęczona, rozbita. Źle spała, a we śnie dręczyły ją zmory okropne i jakieś niezwykłe hałasy z zewnątrz. Gdy rano wyszła na ganek, aby oświeżyć cokolwiek ociężałą głowę i rozweselić oczy widokiem zalanych słońcem kwietników oraz ogrodowych alei, straszny widok uderzył ją w oczy: na murach na tymsamym miejscu, gdzie ongi wisiał nieszczęśliwy żołnierz, znowu bielał wisielec, zaczepiony o zębiec ściany. Tknięta straszliwym przeczuciem, zbiegła tylnym zejściem do ogrodu i, nie zważając na nic, skierowała się ku murom.
Tak, to był on, Czarnolas!... Miał ranę w piersiach i ręce związane na plecach!...
— Umarł!... umarł!... — szeptała jak obłąkana.
Ziemia zawirowała pod nią i zdawało się jej, że leci w przepaść. Ale po krótkiej walce ze wzruszeniem otrząsnęła się:
— Nie, nie zobaczy mych łez i mojej słabości!
Wyprostowana, spokojnym krokiem wróciła do zamku, odrzuciwszy z twarzy zasłonę.
Już jej szukano; dworzanie i panny przyboczne rozbiegły się po parku; rychło spotkała ich całą gromadę.
— Król wzywa Waszą książęcą Mość! Czeka już dawno! gadali jeden przez drugiego, patrząc okrągłemi z przerażenia oczami na bladą jak śmierć a wyniosłą jak władczyni dziewczynę.
W przedpokoju Króla spotkała Taturę czarnego od złości, z oczami gorejącemi jak dwie pochodnie. Minęła go, nawet nie raczywszy nań spojrzeć.
— Coś ty, nieszczęśliwa dziewczyno, zrobiła!... — jęknął Król, spostrzegszy córkę.
Siedział w fotelu, chory z przygnębienia, i trzymał w opuszczonej bezwładnie ręce zapisany zwitek pergaminu. Podał go królewnie, poznała go odrazu, nie potrzebowała czytać.
— Chciałam, ojcze, ratować nas!
— Tak, a zamiast tego zgubiłaś nas ostatecznie... Ten niegodziwiec już żadnych sobie z nami ceremonji nie robi. Już nie prosi, a rozkazuje... Żąda, żeby ślub odbył się pojutrze!
— Nie mam wcale zamiaru wychodzić za niego!
— Co?...
Król spróbował wstać, ale siły go opuściły.
— Sama to mu powiedz! — szepnął złamanym głosem, — ja już nic nie mogę!
Klasnął w dłonie na służącego.
— Prosić Koronnego Strażnika!
Wszedł Tatura i stanął naprzeciw królewny.
— Dostojniku, córka nasza powiedziała nam przed chwilą, że nie ma wcale zamiaru wstępować obecnie w związki małżeńskie!
Tatura podniósł głowę i wyprostował się.
— Aha, coś nowego! Niech królewna sama raczy to powtórzyć!
— Tak, Wielki Strażniku królewski, nigdy nie zostanę twoją żoną!...
Przez mgnienie oka mierzyli się oczyma, królewna nie ustępowała.
— Nie mam zamiaru ani obowiązku zrzekać się swych praw, Wasza Królewska Mość! Wola narodu, a co ważniejsza, wola wojska chce tego związku, który wczoraj wszak został już publicznie ogłoszony i zatwierdzony... Może mię królewna nie kochać, ale pójść za mnie musi, choćby siłą przyszło mi dobijać się tego...
Królewna z lekka odwróciła się od niego i, szepcąc, nachyliła do ojca.
— Więc to...taka, więc to taka nagroda!... Nietylko, że tutaj spiskują z memi wrogami, że ślą buntownicze wieści przez moich podkupionych żołnierzy... — wybuchnął wtedy rycerz.
— Milczeć! Jak śmiesz, oprawco, kalać imię swych ofiar!... — krzyknęła królewna.
Tatura nasępił się jak zwierz, z pod nastroszonych wąsów błysnęły mu białe zęby.
— Dobrze!... Proszę się gotować do ślubu... za dwa dni... Za dwa dni! Niech Wasza Królewska Mość zabroni do tego czasu wychodzić królewnie ze swoich pokoi; inaczej nie odpowiadam za spokój w zamku! Będę zmuszony postawić przy drzwiach warty!
Skłonił się nizko i wyszedł.
Królewna spojrzała pytająco na ojca. Siedział na fotelu blady, z głową bezwładnie odrzuconą wtył, z rękami spływającemi wzdłuż ciała.
— Wilk... Wilk żelazny!... — szepnął przez zaciśnięte zęby.
— Co za wilk?
— Żelazny Wilk, któremu sprzedałem cię jeszcze w niemowlęctwie. Już raz omało nas nie zgubił, potym nas zbawił, a teraz okazał się... Taturą! Pół człowiek — pół zwierz!... Nic nie rozumiem!
— Więc jemu zaprzedałeś mię, ojcze? — spytała z bolesną ciekawością.
— Tak, zaprzedałem was oboje...
— I brata?
— I brata!...
Zaczął cichym głosem opowiadać całą historję. Wsparta główką o poręcz fotelu słuchała uważnie królewna, a gdy głos Królowi rwał się, gładziła pieszczotliwie dłonią jego wychudłe ręce.
— Nic z tego! — rzekła wkońcu stanowczo. — Nie będzie mię miał!...
— Cóż poczniesz? Jesteśmy zupełnie w jego mocy... Oplątał nas zdradliwie... chyba cud!...
Król patrzał na nią z zachwytem i bólem zarazem. Wtym zastukano do drzwi. Król zmarszczył brwi, ale zapytał:
— Kto tam?
— Ochmistrzyni... Głos-Puszczalska!
— Proszę wejść! Cóż znowu za sprawy tak ważne... Z dzieckiem spokojnie pogadać nie mogę!
— Przychodzę z rozkazu Waszej Królewskiej Mości, aby towarzyszyć Królewnie do jej pokojów... Tak mi powiedział Jaśnie Wielmożny Wielki Strażnik Koronny.
Łuna przeszła po królewskiej twarzy, próbował się podnieść i odpowiedzieć, ale królewna kiwnęła mu znacząco głową, poczym objęła serdecznie za szyję, przycisnęła się do piersi i wyszła dumnie, dawszy ręką znak zacnej damie, że może iść za nią.
Król patrzał, jak nikła w ciemnych podwojach, wysmukła, biała i wiotka, jak gałązka rozkwitłego bzu; strugi srebrnych łez potoczyły się nagle po jego policzkach i wsiąkły w zwichrzoną, siwą brodę.