<<< Dane tekstu >>>
Autor Janusz Korczak
Tytuł Bankructwo małego Dżeka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze
Data wyd. 1924
Druk W. L. Anczyc i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



A z dolarem tak było.
Dżek ma dziadka w innem mieście. Mniejsza o to, jak się nazywa, bo też inaczej się pisze i inaczej czyta. Dość, że ojciec matki, więc dziadek. I dziadek zaprosił go na wakacje do siebie, ale ojciec nie chciał, żeby Dżek jechał. Dżek był bardzo zmartwiony, bo dziadek ma tam sklep, a ojciec ich nie lubi. Dżek nawet wie za co, więc się i nie napierał.
Bo jak jeszcze Dżeka nie było na świecie, i ojciec jeszcze nie był mamusi mężem, bardzo dawno, — więc ojciec chciał się z mamą ożenić, ale dziadek nie dawał. Bo mama była córką kupca i była bogata, a ojciec był zupełnie biednym robotnikiem, jeszcze nawet biedniejszym, niż teraz. Długo dziadek nie pozwalał tatusiowi ożenić się z mamą, więc ojciec martwił się długo. Ale mama też chciała wyjść za mąż za ojca. Dziadek widział, że niema rady, no i pozwolił. Ale dziadek mamę kocha, a ojca tak sobie; a ojciec nie lubi rodziny mamusi, bo są zarozumiali.
Raz ojciec nawet pokłócił się z mamą — wtedy właśnie, kiedy powiedział, że na chleb i mydło zarobi dla rodziny. Wtedy było bezrobocie, — i mama chciała, żeby wyjechać do tego miasta, gdzie mieszkają wszyscy krewni mamy. A ojciec nie i nie. Ojciec ma zdrowe ręce i poradzi sobie, a łaski żadnej nie potrzebuje.
Właśnie wtedy Dżek zaczął chodzić do szkoły, co chciał szanować książki, a pani się na niego gniewała. Ojciec aż pożyczył na książki, chociaż strasznie nie lubił długów.
Dżek wiedział, że wszystko jest tajemnica i o tych rzeczach dzieci nic nie powinny wiedzieć. Ale co zrobić, kiedy wie i słyszał?
List dziadka był taki, — a właściwie nie list, tylko dopisek:
»Pisała mi mama, że jesteś w trzecim oddziele i pilnie się uczysz, więc posyłam ci dolara, żebyś sobie kupił, czego ci będzie potrzeba«.
Tymczasem ojciec nic jeszcze nie wiedział, bo był w fabryce, a Dżek niepokoił się, że może ojciec dolara też od dziadka nie pozwoli przyjąć.
Więc wyszedł na podwórko, usiadł na kamieniu koło parkanu i myśli:
— Jak to jest dziwnie na świecie. Jak się czegoś nie ma, wydaje się, że się wie, co robić, a jak się ma, to się nic nie wie.
Bo Dżek często myślał, coby zrobił, gdyby miał dolara albo sto, albo nawet tysiąc: coby kupił rodzicom, co małej Mary, co sobie. Różnie układał, ale nigdy nie ułożył do końca, bo zawsze zasypiał. Bo najlepiej myśleć w łóżku przed zaśnięciem.
No i teraz nic nie wie, chociaż jasne jest przecie, że jak rodzice pozwolą, Dżek przedewszystkiem kupi, co potrzebne do bibljoteki. Już nie potrzebuje łamać sobie głowy, skąd weźmie pieniądze na obrazki; nawet ordery gotowe może kupić. Cztery centy będzie dla Mary na ciastka i cukierki. Może coś mamie i ojcu. Przecież dolar ma sto centów — straszna kupa pieniędzy: na wszystko starczy.
Niepokój jego wzrastał w miarę tego, jak zbliżała się godzina powrotu ojca. Może wyjść na spotkanie? Ale przypomniał sobie, że pani zadała na jutro wiersze, więc wziął książkę i zaczął się uczyć na schodach; wiersze były bardzo trudne, więc męczyć się musiał.
Mama nie powiedziała odrazu, tylko przy kolacji wspomniała, że trzeba podzelować buty Dżeka i kupić czapkę. Widać było, że boi się ojca rozgniewać.
— Bo widzisz, — mówi mama, — Dżek nawet dostał od dziadka dolara.
I dopiero list pokazuje.
Ojciec wziął list, włożył okulary, a Dżek pochylił się nad miseczką z kartoflami, jakby coś złego zrobił i bał się kary.
— Pokażno tę czapkę — powiedział ojciec.
A potem:
— Może jeszcze przez zimę pochodzić, nowej nie trzeba kupować. Zelówki sam mu sprawię. Jak mnie stać na buty, starczy i na zelówki. Weź sobie tego dolara, kup, co ci się podoba. To twoje.
A potem jeszcze dodał, — i to Dżeka najbardziej ździwiło:
— Tylko nie kupuj z tych pieniędzy scyzoryka. Jutro razem wyjdziemy, więc kupię. Pamiętasz, że ci obiecałem.
Dżek zauważył jeszcze, że ojciec nie zapalił po kolacji cygara i kiedy czytał gazetę, nie dmuchał cygarowym dymem z poza gazety.
Jakoś tak dziwnie wyszło, że Dżek obawiał się ojca, a właśnie mama mogła go pozbawić otrzymanego skarbu. Bo rozumie się przecie, że czapkę może jeszcze ponosić, a z zelówkami też można poczekać, jeżeli chodzić ostrożnie, a nie po błocie i kamieniach.
Strasznie dużo miał Dżek tego wieczora do myślenia:
— Więc ojciec pamiętał o scyzoryku? A zapomniał zapalić cygaro? Może ojcu bardzo przykro, może naprawdę lepiej dolara dziadkowi odesłać? Jak można nie pozwolić się komuś ożenić, jeżeli chce? I coby wtedy było z Dżekiem? Miałby jakiegoś innego ojca, a nie tatusia, jakiegoś zupełnie obcego, czy jak? Przecież Dżek bardzo kocha ojca swojego. Nawet dobrze się stało, że nie pojechał do dziadka.
Później Dżek już miał aż do zaśnięcia same tylko finansowe myśli.
A ojciec nie zapomniał o scyzoryku, tylko wyszedł z nim razem. Właściwie nic w tem dziwnego, bo fabryka i szkoła razem się zaczynały. Ale dziwne było, że ojciec nie wstąpił do sklepu po cygara, tylko do księgarni i składu materjałów piśmiennych mister Tafta.
— No, wybieraj scyzoryk.
Rozumie się, Dżek wybrał mały, najtańszy, z jednem ostrzem za cztery centy.
— Cóż to, kawalerze — powiedział mister Taft. — Przecież nie ten scyzoryk oglądałeś?
— Tak, — zaczerwienił się Dżek zawstydzony, — ale tamte są niedobre, bo się łatwo gubią.
Dżek czuł, że niemądrze powiedział, ale musiał przecież coś powiedzieć, żeby ojciec się nie domyślił, a nic mu do głowy lepszego nie przyszło.
Szczęście, że ojciec nie zauważył. A Dżek już się nawet domyślił.
Ale dopiero wieczorem napewno wiedział. Bo ojciec znów nie zapalił cygara, i mama powiedziała:
— Nie rób tego. Wszyscy mówią, że jak się ktoś przyzwyczai do palenia i odrazu przestaje, to szkodzi na nerwy.
A ojciec odpowiedział, i Dżek zapamiętał te słowa i często je potem powtarzał:
— Trudno; jak człowiek ma obowiązki, na wiele rzeczy nie może sobie pozwalać. Zresztą jutro już kupię.
I naprawdę nazajutrz ojciec wstąpił, jak zwykle, do dystrybucji po cygara.
A Dżek schował dolara na samo dno skrzynki i dla pewności przypomniał Mary, żeby sama do skrzynki nie dochodziła, bo nigdyby z nią nigdzie nie poszedł, ani nigdy jej nic nie kupi.
I już. Jakby się nic nie stało.
Dopiero w niedzielę ojciec dał Dżekowi arkusz listowego papieru i powiedział:
— Musisz napisać do dziadka list z podziękowaniem.
— A co mam pisać?
Dżek nigdy jeszcze listu nie wysyłał.
— Napisz, że otrzymałeś i że dziękujesz, a jak chcesz, napisz, co z temi pieniędzmi zrobiłeś.
— Jeszcze nic nie zrobiłem: leżą.
— No to napisz, co chcesz.
Dżek napisał.
»Kochany Dziadku, otrzymałem przysłany mi w podarunku dolar. Mama chciała kupić czapkę i podzelować buty, ale ojciec nie pozwolił, więc kupię książki i różne rzeczy, bo jestem w szkole bibljotekarzem i będę miał duże wydatki«.
Ojciec przeczytał list Dżeka, ale mu się nie podobał.
— Niepotrzebnie pisałeś o czapce i o zelówkach. Powinno się zawsze pisać tylko o tem, co się zrobiło, a nie, czego się nie robi.
— Więc mogę przepisać, — powiedział zmartwiony Dżek.
Dżek dobrze rozumiał, dlaczego ojciec nie chce, żeby pisać o czapce. Bo wygląda tak, że niby Dżek nie ma czapki na zimę. Dziadek może myśleć, że chcą, żeby jeszcze coś przysłał.
— Niech już tak zostanie, — powiedział ojciec.
Dżek sam zaadresował kopertę i sam wrzucił list do skrzynki. Bardzo przyjemnie pierwszy raz w życiu własny list wysyłać. I żeby w kopercie już nic innego nie było.
Ale Dżek nie był wesoły. Bo właściwie tak się coś pokręciło, że przez niego i ojciec i mama mają zmartwienie, chociaż on nic nie winien. Bo dlaczego ojciec kazał napisać do dziadka list, chociaż go nie lubi? I mama jakoś tak ostrożnie z ojcem rozmawia. Bo jeżeli już dziadek pozwolił się ojcu ożenić, dlaczego ojciec się ciągle jeszcze gniewa? Przecie dziadek nie może być takim znów złym człowiekiem. Nie zna Dżeka, a przysłał w zeszłym roku ciepłe rękawiczki i »Kota w butach«, a teraz — pieniądze. I Dżek nie wie, czy ma kochać dziadka, bo to ojciec mamy, czy go nie lubieć i za co właściwie.
No, tak: jeżeli kto zrobi coś złego, to trudno przebaczyć. Dżek już dwa lata nie lubi Doris — i tylko przez książkę. A coby było, gdyby mu kazali ożenić się z Doris. Fu, za żadne skarby świata: żeby ciągle być z nią razem, żeby ona nalewała mu zupę i ruszała jego książki, kajety i wszystko.
Szkoda, że dzieci muszą udawać, że o tylu rzeczach nie wiedzą i nie rozumieją, — i dlatego nie mogą się o nic rodziców zapytać. Bo gdyby Dżekowi pozwolili, napewnoby pogodził ojca z dziadkiem.
Biedny ojciec: przez dwa wieczory nie palił cygar, żeby na swojem postawić. Ojciec jest dumny. I Dżek jest dumny, jak ojciec. Żeby mieć zdrowe ręce i tylko sobie zawdzięczać wszystko, i od nikogo nic nie brać. Dżek chce tak samo.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Goldszmit.