Barani kożuszek (Wójcicki, 1922)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wóycicki
Tytuł Barani kożuszek
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydawca Zakłady Graficzne Wiktora Kulerskiego (Gazeta Grudziądzka)
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Grudziądz
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Barani kożuszek.

Piękna królewna miała srogiego i przykrego ojca. Nie mogąc wytrzymać w domu, wdziała na się kożuch brudny i poszła wyszukać służby.
Z państwem ojca graniczyła królowa wdowa, mająca jedynaka syna, co, naglony ażeby pojął żonę, długo nie mógł dobrać małżonki. Do niej się to w służbę do kuchni królewna udała. Nadeszło święto. Biedna pomywaczka chciała pójść do kościoła; ale pani wyniósłszy garniec maku, zmieszanego z popiołem, rozkazała, by mak osobno wybrać, bo prędzej nie pójdzie do kościoła, dopóki roboty zadanej nie skończy.
Usiadła więc na podwórzu i gorzko zapłakała sobie. Aż w tem nadlatują dwa siwe gołąbki: »Nie płacz, królewno!« wyrzekną słowami z cicha: »połóż się na murawie i śpij spokojnie: my ci mak wybierzem i zbudzimy rychło, a jeszcze będziesz w kościele.«
I sen jej skleił powieki. Zbudzona patrzy i widzi z dziwem, że mak przebrany. Niesie do pani i spieszy do lasu.
Na drodze spotkała młodego królewicza, któremu bicz upadł; podnosi mu i oddaje; a młodzieniec rozgniewany, uderza ją po kożuchu. Spłakana poszła do boru. Tam w zarośli stał dąb wielki, z którego wszystko co zapragnęła, mieć mogła. Uderzy weń ręką i rzeknie:
— „Otwórz się, otwórz, złoty dębie! niech mam bogate suknie, kolaskę i dworzan.“
I wnet złociste błysnęły na niej szaty, wsiadła w bogatą kolasę, a otoczona licznym dworem, pojechała do kościoła.
Zaledwie weszła, wszystkich oczy się na nią zwróciły. Był obecny i królewicz młody. Ujęty wdziękiem i jej urodą, śle do niej marszałka swego, by się dowiedział, zkąd ładna pani?
— „Z podniesionego biczyska!“ odrzekła zapytana.
A młody królewicz napróżno szukał grodu lub wioski z takową nazwą.
I znowu kilka upłynęło niedziel, nadeszło święto, a pomywaczka znowu prosiła pani, aby jej pozwoliła do kościoła. A pani znowu wynosi dwa garnce maku z popiołem, by osobno mak wybrała, bo prędzej nie pójdzie do kościoła.
Usiadła więc znowu na podwórzu i gorzko zapłakała sobie; aż w tem nadleciały dwa siwe gołąbki.
— „Nie płacz, królewno!“ wyrzekną z cicha; „połóż się na murawie i śpij spokojnie; my ci mak wybierzem, zbudzimy rychło, a jeszcze będziesz w kościele.“
I sen jej skleił powieki. Zbudzona patrzy i widzi, że mak przebrany. Niesie do pani, spieszy do lasu. Aż na dziedzińcu spotyka królewicza, co szukał pierścienia złotego. Znajduje królewna pierścień i oddaje młodzieńcowi; a ten gniewny, odbiera pierścień, samą z gniewem odpycha, by bogatych szat sobie nie pobrudził.
Spłakana, poszła do lasu: tam w zarośli stał dąb wielki, z którego wszystko, co zapragnęła, mieć mogła. Uderzyła weń ręką i rzeknie:
— „Otwórz się, otwórz, mój dębie złoty! niechaj mam szaty, pojazd i dworzan.“
I wnet bogate na niej jaśnieją szaty, złocisty pojazd zajeżdża, a orszak liczny z barwą dworzanów w około panią otacza.
Zaledwie weszła do cerkwi bożej, wszystkich

Gdy już gotowa do ślubu stała, ziemia się rozstąpiła.


oczy się na nią zwróciły Był obecny i królewicz młody. Ujęty wdziękiem i jej urodą, śle do niej marszałka swego, by się dowiedział, zkąd ładna pani?
— „Ze złotego pierścienia!“ odrzekła słudze. Młody królewicz napróżno szukał grodu lub sioła z takową nazwą.
I wraca nazad z dworem do lasu, dąb ukrył pojazd i orszak dworzan, zamknął się znowu; młoda królewna okryta brudnym kożuchem, poszła do zamku królowej, kędy mieszkała.
I znowu upłynęło kilka niedziel, nadeszło święto, znowu prosi do kościoła. Już jej pani nie zadała żadnej roboty, a młoda królewna spieszy do boru, uderza w dąb ręką i rzeknie:
— »Otwórz się, otwórz, mój dębie złoty! daj mi szaty najbogatsze, daj mi powóz najpiękniejszy, orszak dworzan najstrojniejszy.« Zajaśniały na niej szaty, całe od złota i srebra, zaświecił pojazd ozdobny i orszak dworzan przy barwie. Zaledwie weszła do cerkwi bożej, wszystkich oczy się na nią zwróciły Był obecny i królewicz młody.
A gdy ją wszędzie napróżno szukał, umyślił zdradą domacać prawdy. I skoro weszła, już beczki smoły, co w pogotowiu ukryte stały, rozlał przed kościół i cały cmentarz oblał powodzią smoły.
Młoda królewna wychodzi z cerkwi, przylepia jej się leciuchna stopa. Ucieka prędzej, lecz jeden trzewik w zdobyczy zostawić musi. I wraca nazad z dworem do lasu, pełna obawy i

Spłakana poszła do boru.


trwogi; dąb ukrył pojazd i orszak dworzan; zamknął się znowu; młoda królewna okryta brudnym kożuchem, poszła na zamek, kędy służyła.
Królewicz młody cały w radości, porywa trzewik zdobyty i szuka wszędzie, by odkryć piękność nieznaną. Napróżno szukał, obsyłał wszędzie; na żadną nogę trzewik się nie zdał, nie było nogi tak składnej, małej.
Dręczony smutkiem i zadumany, chodzi przed zamkiem z głową schyloną; aż nadlatuje para gołąbków, obi dwa białe jak mleko.
— »Nie dumaj próżno, młody paniczu! rzekły słowami i głośno: „wiemy, co myślisz i pragniesz. Przypomnij sobie, kto ci niedawno na drodze biczyk podniósł, a kto ci potem zgubiony złoty pierścień wyszukał i oddał. Znajdziesz tam nogę na trzewik złoty.“
I odleciały. Królewicz prędzej wołać na zamek rozkazał, by pomywaczka w brudnym kożuchu przyszła do komnat złocistych.
Próżno płakała, daremne żale, na rękach prędko ją wnieśli; aż z pod brudnego kożucha błyśnie bogata szata i trzewik jeden. Poznano wonczas, że ta, co serce rozmiłowała królewicza, była wzgardzona w kuchni służebnica.
Wkrótce brzmiał zamek muzyką, pieśnią; z beczek lały się miód i wino, bo obchodzono huczne wesele królewicza z baranim, jak nazywano, kożuszkiem.
A blizko dębu owego co dawał szaty, pojazd i dworzan, królewna stawiła kaplicę na cześć, chwałę i podziękowanie Bogu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.