<<< Dane tekstu >>>
Autor Homer
Tytuł Batrachomyomachia
Podtytuł czyli wojna żab z myszami
Pochodzenie Poezye Brunona hrabi Kicińskiego
Data wyd. 1841
Druk Drukarnia przy ul. Rymarskiej 743
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bruno Kiciński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst poematu
Cały tekst tomu V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BATRACHOMYOMACHIA.



O córo Helikonu! natchnij rymy moje,
Gdy dla ludzkiéj pamięci krwawe nucę boje,
Które wzniecił na ziemi Mars, niesyty chwały,
Gdy śpiewam jak się myszy z żabami ścierały,
Olbrzymów, synów ziemi, naśladując dzieła.
Z téj przyczyny, jak mówią, wojna się zaczęła:

Mysz, czyli to przed kotem uciekając skoro,
Czy znaglona pragnieniem, przyszła nad jezioro,
A gdy już odchodziła, smacznéj wody syta,
Zbliża się do niéj żaba — i tak się jéj pyta:

Powiedz gościu! kto jesteś? zkąd twój ród wywodzisz?
I dlaczego tak spiesznie do brzegu przychodzisz?
Gdy uznam, żeś mnie godny, dom ci mój okażę
I gościnnemi dary hojnie cię obdarzę.
Jam Odmopysk. Żab jestem samowładnym panem
Nad bystrym mnie urodził Błotnik Erydanem,
Ujęty powabami pięknéj Wodosławy;
Ale ja widzę z twojéj wspaniałéj postawy,
Żeś i ty z królów rodu, żeś śmiały do wojny.

Na to mu odpowiada Kąskołap dostojny:
Czego mnie o ród pytasz, który wszyscy znają,
Co w powietrzu, na ziemi i w niebie mieszkają,
Syn króla Chlebogryza, Kąskołap się zowię,
W wojnie, w pokoju, znani są moi przodkowie.
Lizymączka mi matką, córka Sadłojada
Zrodziła mnie, gdzie grotę twarda cegła składa,
Tam znosiła mi figi, migdały, orzechy.
Lecz jakże się zgodzimy, gdy nasze uśmiechy
I zabawy są różne. Ty żyjesz w jeziorze,
A mój gust z ludzkim tylko pogodzić się może.

Lubię chléb z pięknej mąki dobrze wypieczony,
Ser świeży ze słodkiego mleka wytłoczony,
Białe placki z sezamu, owoce i ciasta,
I wytworne przysmaki pierwszych panów miasta.
W bitwie się liczę w rzędzie najśmielszych mocarzy,
I nigdy mi bez lauru wyjść się z niéj nie zdarzy;
Nawet się na człowieka widok nie zatrwożę,
Choć jest silny i groźny, wchodzę w jego łoże,
I gdy słodko spoczywa, mocnym snem ujęty,
Zadaję mu cios straszny w palce albo pięty;
Dwóch się tylko obawiam, kota i jastrzębia,
Na ich widok krew w żyłach moich się oziębia,
Kota bardziéj się lękam, bo ten przy otworze,
Zdradnie na mnie czatuje i chwyta, gdy może.
Rzepy, pietruszki, rzodkwi, owoców i ćwikły,
Ani nawet kapusty myszy jeść nie zwykły.
Te to, mieszkańce wody, są wasze przysmaki.

Na to Odmopysk w sposób odezwał się taki:
O gościu! po cóż tyle z jedzenia się chlubisz,
Gdy nasze poznasz życie, pewno je polubisz;
Bo możemy dwojako chwile nasze trawić
Albo szukać po ziemi, lub w wodzie się bawić.
Jeśli chcesz się przekonać, łatwém ci to będzie,
Bo sam na moim grzbiecie obniosę cię wszędzie;

Siądź więc, ale się trzymaj, byś w wodzie nie zginął,
I szczęśliwie do mego pałacu zawinął.
Rzekł, kark zniżył, ten łapką wsparty prędko wskoczył,
I cieszył się gdy nowe okolice zoczył.
Lecz skoro się Odmopysk zanurzać poczynał,
Jęczał i niebezpieczną podróż swą przeklinał;
Już chce wyjść, już brzuch żaby ściska całą siłą,
Bo czuł jak mu w jeziorze słabo się robiło,
Płynąc jak gdyby wiosłem poruszał ogonem,
I nakoniec płaczliwym odezwał się tonem:
„Nie tak drżała Europa przecudnéj urody,
Kiedy ją Byk do Krety unosił przez wody,
Jak ja o moje życie obawiać się muszę,
Przepływając jezioro na téj pstrej ropusze.”
Gdy to mówi, wąż płynie po bałwanach wzdętych,
I śliskie swoje ciało stacza w kłębach krętych,
Postrzega go Odmopysk, zanurza się w głębi,
Niepomny, że w nich razem gościa swego gnębi,
I gdy na dnie jeziora śmierci się wyrywa,
Opuszczony Kąskołap próżno wsparcia wzywa,
Próżno wały odbija; w téj okropnéj chwili,
To raz w jedną, to w drugą stronę się przechyli,
Nikt naznaczonéj sobie śmierci nie przewlecze,
Tonąc do Odmopyska, temi słowy rzecze:

„Zdrajco! zrzucasz mnie z grzbietu. Za złamaną wiarę,
Odniesiesz niezawodnie zasłużoną karę,
Niższy odemnie mocą, zręcznością i męztwem,
Pragnąłeś się zbrodniczém poszczycić zwycięztwem,
Lecz Jowisz sprawiedliwy skargi moje słyszy,
Nie ujdziesz jego kary, ani zemsty myszy.”
Utonął. W tém mysz druga, Miskochłyp się zwała,
Będąc właśnie nad brzegiem, przekleństwo słyszała,
Więc natychmiast do swoich przyjaciół pobiegła,
I wszystkie o nieszczęsnym przypadku ostrzegła,
Zaprzysiągłszy w rozpaczy chytrych żab zagładę,
Każą woźnym o świcie zwołać starszych radę,
Do zamku Chlebogryza, ich Króla i pana,
Ledwie weszła jutrzenka, niosąc hasło rana,
Wstał dostojny Chlebogryz, zebrała się rada,
A władca rozżalony tak myśli wykłada:
„Bracia! choć sam najwięcéj od żab ucierpiałem,
Lecz mój los stać się może nas wszystkich udziałem,
Smierć trzech synów w mém sercu wznieca zemsty zapał,
Jednego kot okrutny nad otworem złapał,
Drugi od srogich ludzi znalazł zgon straszliwszy,
Zwabili go w drewnianą ponętę zwabiwszy,

Trzeciego, mą pociechę i matki kochanie,
Kąskołapa Odmopysk zatopił w otchłanie,
Więc śmiało wojownicy do broni się weźmy,
Pomścijmy się krzywd naszych i żab plemię źnieśmy.”
Król rzekł, zebranych myszy ruszyła się zgraja,
Sam Mars broń im wskazuje, sam Mars ich uzbraja,
Nogi okryły bobu świeżego łupiną,
Pancerz miały ze skóry przetykanéj trzciną,
Ze skóry, z któréj trwożną odarli łasicę,
Orzech w pół rozłupany służył za przyłbicę,
Swietną tarczą, szkła odłam, a drut ostry dzidą,
Dzieło Marsa. Tak myszy w pole sławy idą.
Szczęk oręża żab naród z przerażeniem słyszy,
Gdy się zbiegli na radę wchodzi poseł myszy,
Byłto dzielny Garkoliz, syn Gomułkiewicza,
Staje — i tak powody do wojny wylicza:
Poseł, w imieniu myszy zwiastuje wam wojnę,
Porzućcie wasze domy, twórzcie hufce zbrojne,
Wasz władca, Królewicza zatopił nam zdradnie,
Dla tego zemsta myszy na wasz naród spadnie;
Bierzcie oręż i czasu na marne nie traćcie,
Zdradę waszego Króla krwią waszą opłaćcie.
Odchodzi. Żaby słyszą śmiałą jego mowę,
I wszystkie myszy widząc do walki gotowe,

Zaczęły powód wojny wymawiać królowi,
On poważnie powstawszy tak z tronu im mówi:
Nie zabiłem nikogo. Sam Kąskołap zginął,
Gdy myślał że przez wody jak my będzie płynął,
A ci mnie obwiniają przed wami zbrodniarze,
Lecz bitne nasze wojsko ich podstęp ukarze,
Przywdziejmy tylko zbroje, stańmy razem w rzędzie,
Tam gdzie największa przepaść koło brzegów będzie,
A gdy zuchwałe myszy natrą na nas blisko,
Odwróciwszy się nagle wtrącim je w bagnisko,
Tak utonie ród pływać nieprzyzwyczajony,
A my z ich zwłok usypiem pamiątkę wygranéj.
Gdy to rzekł, wierne żaby rozjątrzył gniew srogi,
Z liścia ślazu obuwie przywdziały na nogi,
Burak był im za puklerz, za dzidę sitowie,
Tarczę miały z kapusty, z łuski hełm na głowie,
Tak zbrojne, po nad brzegiem przy jeziorze stoją,
A w męstwie zaufani Marsem oddychają.
Jowisz przyzywa Bogów w gwiaździste podwoje,
A wskazawszy rycerzy gotowych na boje,
Co jak dumne olbrzymy lub dzikie centaury,
Oślep spieszą z orężem po śmierć albo laury,
Modrookiéj Minerwie to pytanie czyni:
Córo! wesprzeszże myszy? wszak po twéj świątyni

Skaczą i lubią twoje ofiary i wonie.
„Ojcze! odpowie Pallas, ja myszy nie bronię,
Wiem że często bywały moich ofiar chciwe,
Gryzły wieńce, z lamp nieraz wypiły oliwę,
I zdarły szatę tkaną rękoma własnemi;
Mogęż po tylu krzywdach być jeszcze za niemi?
Lecz i żab nie chcę bronić. Raz gdy długim biegiem,
Znużona spocząć chciałam nad jeziora brzegiem,
Póty mi zasnąć nie dał ich skrzek nieustanny,
Aż kur zapiał, i promień zabłysnął poranny.
Nikogo nie wspierajmy, takie moje zdanie.

Patrzmy się tylko z Nieba.” Przystali Niebianie,
Postępują ku sobie przeciwnicy groźni,
W znoszą trąbę komary, stron walczących woźni,
I dali znak do bitwy huczącym łoskotem,
A Jowisz go powtórzył piorunowym grzmotem,
Pierwszy Grubogłos strzałę na Lizuna rzucił
Trafił w piersi i życie bohatera skrócił.
Jamnik wpada na Nurka, broń się z bronią starła,
Padł Nurek, śmierć mu zimne powieki zawarła,
Buraczek ostrą dzidą ranił Garkoliza,
Wrzaskosława napróżno zasłania Paiza,
Przeszył ją Chlebuś włócznią. Bagnosz to postrzega
I gniewny do Jamnika z orężem przybiega,

Pierzchnął Jamnik, lecz Bagnosz pociskiem go przeszył,
Skrobek, który na pomoc przyjaciela spieszył,
Rzucił grot na Bagnosza, przelękły się żaby,
Sam nawet Głąbik czując, że na Skrobka słaby,
Zanurzyt się w jeziorze, lecz próżne staranie,
Dosiągł go ostry pocisk na wodnym bałwanie,
Spieniła się krwią fala i wzdąwszy się w biegu
Martwe ciało rycerza złożyła na brzegu.
Gomulkiewicza z zbroi Błotolub odziera,
Przeląkł się zwinny Trzcinak, widząc Sadłożera,
A ufny w nóg szybkości, chroni się w jeziorze,
Szperkas się Wodnisiowi obronić nie może,
Ten mu w piersiach głęboko ostry miecz utapia,
I krwią zwyciężonego wzdęte wody skrapia.

Szlamołykowi straszny cios Miskochłyp zadał,
Padł Szlamołyk nieszczęsny i życie postradał.
Zielskopas Wietrzymięsa szybkim pędem żenie,
Ten dopiero w jeziorze znajduje schronienie,
Gniewny Drobnochwyt silnie w Małogosta godzi,
Pada rycerz, duch jego do Erebu schodzi,
Dzielny Deptobłot szlamem Drobnochwyta wala,
Rozjątrzony bohater gniewem się zapala,
A mszcząc się swéj zniewagi, głaz ogromny ciska
Trafia nim Deptobłota, zbroja w sztuki pryska.

Na wznak upada rycerz wściekłość ziejąc z łona,
Ziemia jęczy ogromem ciała przywalona,
Chce się mścić mężny Skrzeczek i ufny w swéj dzidzie,
Na potężnego wroga śmiałym krokiem idzie,
Długo stoją i wzrokiem wzajemnie się mierzą,
Wreście razem na siebie obadwa uderzą,
Ale Skrzeczek zręczniejszy przebił Drobnochwyta,
Temu na ziemię spiekłe wypadły jelita;
Gdy to postrzegł Żytopsuj, rzuca bitwy pole,
I strwożony przed śmiercią ukrywa się w dole.
Chlebogryz ostrym grotem ranił Odmopyska,
Ten chciał uciec, lecz rycerz pchnął go dzidą z bliska,
Kapuściak strzałę z łuku wyrzucił; ta warczy,
Trafia, lecz nieprzeszywa Chlebogryza tarczy.

Ten co odwagą żaby i myszy przechodził,
Był Szarpacz niezwalczony, Chleborad go spłodził,
Mars z męztwa i z postaci; wojnę tylko lubił,
Myślał jakby zdradziecki żab naród wygubił,
I spełniłby swój zamiar potęgą ramienia,
Ale Jowisza litość postać rzeczy zmienia,
Pan świata tak niebianom objawia swe zdanie:
„Straszna wojna przed oczy staje nam niebianie,

Szarpacz zwycięzca, na żab zawziął się zagładę,
Wyślijmy więc Gradywa i mądrą Palladę,
Niech łagodniejsze czucia w jego sercu wzbudzi,
Niech go wstrzyma.” Tak wyrzekł Król bogów i ludzi,
A Mars nato: Nie moja, nie Pallady siła,
Od smutnéjby zagłady żaby oddaliła,
Idźmy wszyscy, lub wyrzuć ogniste postrzały,
Przed któremi drżą ludzie i ziemi krąg cały,
Któremiś Encellada i Olbrzymy znękał,
Wszak grom twój światu groźny jeszcze się nie spękał.
Rzekł Mars. Władca Wszechbogów miota zgubne ciosy,
Piorun świszczący runął, zagrzmiały niebiosy,
Jękła ziemia, z posady wzruszyły się piekła,
Lecz dzielnych myszy zemsta nieopuszcza wściekła.
Nacierają. Odstręczyć nie może ich strata,
Wreście się żab nieszczęsnych zlitował Pan świata,
Zesłał im w pomoc raki: te zwierzęta mściwe
Nożyce mają ostre, a pazury krzywe,
Grzbiet twardy, wąsy długie, tyłem zawsze idą,
Napróżno na nie myszy nacierają dzidą,
Dzida pęka na rakach niezwalczonych bronią,
Nakoniec żab zwycięscy ucieczką się chronią,
Już i Tetys roskoszy używała z słońcem,
Tak skończyła się walka z jednego dnia końcem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Homer i tłumacza: Bruno Kiciński.