[14]VII.
A jednocześnie gościńcem, od krzyża,
Matka Gertruda ku żniwu się zbliża,
Szepcze pacierze w nieustanną kolej
I ziarnka grochu przekłada powoli.
Lecz cóż? Z natury zazdrosna, złośliwa.
Ciągle od modłów uczucie odrywa,
I chociaż niby zbawieniem zajęta,
Tylko o wilkiejwielkiej ich liczbie pamięta.
[15]
Ot! teraz wzrok jej padł na ekonoma,
Co ją zagniewał przed laty kilkoma,
Więc pokutnica z pokory w złość wpada.
Ztąd myśl z pacierzem nie bardzo się składa.
— „Ojcze nasz, któryś...” O! widzisz go... żmija,
Jak się to jeszcze na szkapie uwija!
„Bądź wola Twoja...” mój poszedł na mary,
A ten nie zamrze, choć także już stary.
„Odpuść nam winy...” pamiętam mu przecie,
Jak mego Wicka wykropił po grzbiecie...
„Jako i my odpuszczamy...” nie zapomnę,
Nie, wszystkie krzywdy mam w oczach przytomne,
Wszystkie!...” i nie wódź nas na pokuszenie...
Aj! gdyby można... tak niepostrzeżenie
Spłoszyć mu szkapę, gdy nadjedzie blizko,
Możeby zleciał, przeklęte dziadzisko.
„Zbaw nas ode złego... i skręcił kark w rowie,
Tożbym się śmiała, co daj Boże zdrowie!...
Ale ekonom już w drugim folwarku
I rów ominął i nie skręcił karku...
A swoją drogą przy schyłku wieczora
Grochu do beczki przybyła garść spora.
Toć może pełną nazbierać się uda,
[16]
Może i z czubem, aż rośnie Gertruda,
Bo już ją teraz nadzieja nie zmami,
Że będzie w Niebie między Aniołami!