Beniowski (Sieroszewski, 1935)/XXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Beniowski
Podtytuł Powieść
Pochodzenie Dzieła zbiorowe
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXVIII.

Jeszcze czuł w krwi upajający czar tych pieszczot a już musiał składać i przyjmować groźne przysięgi, gdyż zebrani w szkole spiskowcy przy jego pojawieniu się tam jednogłośnie okrzyknęli go nieograniczonym władcą nad sobą. Poczem przewodniczący zebraniu Chruszczow zażądał w imieniu wszystkich sądu i kary na Stiepanowa.
— Niechby jednak przedtem Panow powiedział, co wie o powodach tak zaciętej ku mnie nienawiści jego siostrzeńca!... Możeby się udało całą rzecz załagodzić!... Bądź co bądź stary to i, do niedawna, wierny towarzysz!... — przekładał zgromadzonym Beniowski.
Panow stanowczo odmówił.
— Spytajcie jego samego... Nie chcę się do tej sprawy mieszać... Choć jest bliskim mym krewnym, straciłem serce do niego... Niech się sam tłumaczy, jak umie! Zresztą związany jestem słowem honoru!
Wezwano więc Stiepanowa, który wszedł wcale zuchwale, z głową hardo wzniesioną i wodził rozgorzałym wzrokiem po wszystkich, nie wyłączając Beniowskiego.
Chruszczow w poważnem przemówieniu wykazał mu szkodliwość jego zachowania się, groźne dlań jego skutki i zażądał szczerego wyznania pobudek dziwnej zawziętości.
— Owszem, ponieważ wiem, iż wkrótce spotka mię los Piacynina i Lewantiewa, nie będę sobie zadawał fatygi, żeby was okłamywać. Zobaczycie, że wy wszyscy pójdziecie niedługo za mną, gdyż celem tego człowieka jest zgubić was dla swego wywyższenia. Skąd wiecie, o czem rozmawia on z gubernatorem?... Jakie układa plany z niecnym sekretarzem i dzikim kozakiem Czernych?... Azali przypuszczacie, że wymową swoją zamienił ich w łagodnych baranków?... Nie, tych ludzi poruszać może jeno przewrotna chciwość i pycha; musi więc on ich czarować podobnemi nadziejami; i kto z was zaręczy mi, czy w chwili wsiadania na owe upragnione, mające nas wieźć ku wolności okręty, nie spotkacie tam siepaczy i więzów?... Beniowski jest mądry i przebiegły jak wąż, nie sprzeda was za byle co i wpół drogi, lecz sprzeda was za cenę drogą i w chwili ostatniej, aby zasługa była tem widoczniejsza... Już i teraz gadają, że ma być naznaczony naczelnikiem miejscowej policji... a rychło stanie się zięciem gubernatora i pękną ostatnie nici, wiążące go z nami, nędznymi, bezprawnymi rabami... Jaki jest więc powód jego troski o nas?... Łudzi was, jak łudził niegdyś mnie... Podejrzenie dawno mnie nurtuje, dawno śledzę jego piekielną zręczność, niezwykłe powodzenie we wszystkich zamiarach... Nie wydaje mi się to rzeczą naturalną... Ale nie mogłem się oprzeć sidłom ufności i wspaniałomyślności, jakie wciąż zastawiał na mnie ten nieskończenie przebiegły człowiek. Nietylko przebaczał mi stale wszelkie wykroczenia, owszem obsypywał dowodami uznania, wyznaczył do Rady Najwyższej, powierzał tajemnice, obsypywał szczodrzej od innych upominkami... I poco?... Czyżby chciał zabić mię lub podkupić wspaniałomyślnością? Czas jakiś poddawałem się temu, ale rychło spostrzegłem cel utajony — wywyższyć siebie przez moje poniżenie!... Więc starałem się odepchnąć jego dobrodziejstwa... Przemawiałem najostrzej przeciwko niemu, a przecie niedawno jeszcze, pamiętacie, chciał mię zaprosić do przybocznej swej rady, w triumfie wlec mię za swoim rydwanem... Dziś rano godziłem na jego życie, a jednak nie zabił mię?... Czy nie wydaje wam się to dziwne?... Ha, może on upatrzył mię sobie jako drużbę na bliskie wesele?... Co?... Tego jeszcze brakowało, abym pychę jego nasycił widokiem mego cierpienia!... I tak już cierpię niewymownie, że tego anioła, tę dziewicę niesłychanie czystą i piękną, on schizmatyk i oczajdusza, wychodziec z piekła rodem...
— Miarkuj się!... — wstrzymał go Chruszczow. — Mów, co chcesz, ale lżyć ci nie wolno!
— ...Ciągnie w przepaść swych niegodnych zamysłów, czyni ofiarą swych sprośnych chuci...
— Milcz, nie mieszaj jej!... — wybuchnął Beniowski.
— Dlaczego nie mam mieszać, krzywdzicielu? Czyli świadomie nie uwodzisz jej pod przykrywką pożytku naszego sprzysiężenia?...
— Nieprawda!... Nie uwodzę jej wcale!
— Cóż więc znaczą te przesiadywania, schadzki, ciche rozmowy i spojrzenia?... Azali nie ogłoszono cię jej narzeczonym i nie naznaczono dnia ślubu!?... Kpisz sobie z nas?... W dniu tym, przyjaciele, wyda on nas wszystkich na wiano... naczelnikowi kraju! Zobaczycie!
— Wzywam na świadków obecnych tu Chruszczowa i Baturina, czy nie za ich poradą zgodziłem się z wielkim wstrętem dopuścić do ogłoszenia owego narzeczeństwa. Oni również wiedzą, czy mogę zaślubić ową panienkę, istotnie zacną i życzliwą mi...
Stiepanow umilkł i nieufnym wzrokiem spojrzał na wymienionych.
— Istotnie, prawdą jest, iż na nasze żądanie Beniowski nie odrzucił ofiarowanej mu ręki panny Niłowówny, choć zaślubić jej nie może! — potwierdzili zgodnie obaj wygnańcy.
— Cóż więc to wszystko znaczy, cóż więc znaczy? Ha, rozumiem: on niby rząd zwodzi, ale nie wierzę... Zbyt wielka pokusa! Niepodobna... Oszukuje nie ich a was... — oburknął wzgardliwie Stiepanow.
Wśród wygnańców zapanowało przykre milczenie.
— Więc o to chodzi! — zaczął nagle cichym, przejmującym głosem Beniowski. — Więc to tak?... Więc wolność stawiacie narówni z posiadaniem ładnej dziewczyny, z dojściem do bogactwa, do urzędu? I dlatego, że mogę tego dosięgnąć, podejrzewacie mię, iż gotów jestem tutaj pozostać i was nawet na najwyższe katusze zaprzedać!... Więc wolność dla was to możność przewodzenia innym i uciskania ich, bo tutaj nie można niczem innem być, ino rabem albo katem... Więc wy przypuszczacie, że można wolną duszę zamienić na szyty złotem mundur, że wieczne tęsknoty za rozmaitością wolnego świata można zalać gorzałką, że miejscowe szacherki i intrygi mogą zastąpić wolną grę szlachetnych zapałów i ambicyj, że, patrząc w ładne oczy niewieście, można zapomnieć ojczyste krajobrazy, ojca, matkę, krewnych, przyjaciół, wszystko, co tysiącem nici wrosło od kolebki w serce i pragnienie, co po tysiąckroć razy tu spotężniało od ręki gwałtu, która powrotu ku nim wzbrania... Nie, — dla mnie wolność jest to żyć równym wśród równych, jest to możność niekłamania nikomu i nigdy, nieudawania, nieuniżania się, nieodczuwania przed nikim strachu, jest to możność zostania tem, czem się chce, możność sięgania po wszystkie zaszczyty i wszystkie prawa życia... Pewność jutra, pewność należnych mi zasług... Tu zaś co?... Nawet gdybym został owym szczęśliwym małżonkiem córki naczelnika i naczelnikiem miejscowej policji, jak mi obiecują, to czyż jutro nie mogę znów być przez podły donos, zawiść sąsiada, nieszczęśliwy traf, strącony na samo dno tutejszego piekła, zapędzony do min, wyzuty z mienia i życia?...
— Nie, przyjaciele moi — mówił dalej Beniowski — nie pogodzę się nigdy z myślą pozostania tutaj, choćbyście się wy wszyscy jej wyrzekli... Sam, jak włóczęga, przekradać się będę przez nieobeszłe lasy, na kolanach pełzać nie przestanę ku dalekiej mojej wymarzonej ojczyźnie. Taka jest moja wolał Jako grot, jako kamień raz rzucony, przelecę przez wszystkie przeszkody i zapory, albo padnę zdruzgotany... Przebaczam ci, nieszczęśniku — zwrócił się do Stiepanowa — widzę, jako ogarniony jesteś szaloną żądzą i zazdrością... Przebaczam ci ze względu na krewnego twego a wiernego przyjaciela mego, Panowa, przebaczam za przebyte niegdyś razem niebezpieczeństwa i niedolę więzienną... Co się zaś tyczy panny Niłowówny, rad będę, skoro pozyskasz jej wzajemność i zajmiesz po naszym wyjeździe przygotowane dla mnie miejsce naczelnika policji... Teraz zaś oddal się, albowiem wykreślam cię z liczby sprzysiężonych, a zaprawdę zbyt już wiele drogocennego czasu poświęciliśmy tym małoważnym sprawom. Daremnie czekają rozważania pytania najpierwszej doniosłości, jak mianowicie zdobyć potrzebny nam statek, o czem właśnie chciałem dziś mówić... Wyprowadźcie Stiepanowa.
— Czy wypuścić go... żeby sobie poszedł? Czy zatrzymać w lochu?
Beniowski chwilę pomyślał.
— Nie. Do czasu zamknijcie go w lochu a potem niech Panow zatrzyma go w swojem mieszkaniu pod pilnym nadzorem. On odpowiada za jego postępki, on i Winblath...
— Dlaczegóż ja?... — spytał Szwed.
— Dlatego... że jesteś z nas... najspokojniejszy! — roześmiał się Beniowski.
Wyprowadzono Stiepanowa, poczem obrady przybrały bieg łagodniejszy. Radzono nad środkami zapobiegawczemi osłabieniu karności i wzajemnej życzliwości wygnańców, czego skutkom przypisywano coraz częściej ujawniające się zdrady. Postanowiono zgromadzić wszystkich znowu na jakiś czas do wsi, aby wzmocnić ducha przez wypływ osobisty, nie puszczać nigdzie wątpliwszych, choćby przyszło ich żywić w ciągu pozostałych paru miesięcy. Po obliczeniu okazało się, że spiskowców jest z górą sześćdziesięciu, że każdy z nich posiada muszkiet i długi nóż, mogący zastąpić w walce szablę, że w magazynie znajduje się szesnaście par pistoletów, trzydzieści sześć siekier, sto dzid i koło tysiąca ostrych naboi, że palisady dookoła szkoły, dostatecznie wzmocnione i zaopatrzone w ukryte przed niewtajemniczonem okiem strzelnice, pozwolą wytrzymać nawet oblężenie, że więc w razie wykrycia i napadu możliwy jest opór gromadą i przedzieranie się zbrojną ręką w pożądanym kierunku przez przylegle lasy, które rychło już miały stracić zimowe pokrowy i obszyć się zielenią.
— Nastaję jednak, że najlepsza, najpewniejsza dla nas droga to morzem — dowodził Beniowski. — Dlatego proponuję podać do gubernatora memorjał z prośbą, iżby użyczył nam jakiego okrętu dla przetransportowania rzekomo do Łopatki naszych zapasów i sprzętów. Jak taki statek zdobędziemy, już go z naszych rąk nie wypuścimy, lecz odpowiednio przysposobiwszy, bez krwi rozlewu i gwałtu użyjemy do uzyskania naszej wolności...
Propozycja została przyjęta. Do Wierchniego Ostroga i Niżnie-Kamczacka postanowiono wysłać gońców z wezwaniem tamtejszych spiskowców do niezwłocznego przyjazdu.
Po rozejściu się sprzysiężonych, gdy znużony Beniowski już kładł się spać i, zrzuciwszy odzież, opatrywał zranione ramię, niespodziewanie zastukał ktoś do drzwi i, nie czekając na pozwolenie, wszedł.
Był to Stiepanow. Rzucił się do nóg Beniowskiego i, tuląc twarz do jego futrzanych butów, długo i boleśnie szlochał:
— Zabij mię, gdyż cierpię, strasznie cierpię!... Niegodzien jestem... Zazdroszczę ci, wszystkiego ci zazdroszczę!... Przecież ja tysiąckroć razy zabiłbym cię, gdybym miał władzę twoją. W dodatku... miłuję ją, tak ją miłuję, że i samej wolności bez niej nie pragnę...
— Użyję wszelkich sposobów, żebyś wzajemność jej mógł pozyskać... A wtedy co przeszkodzi wam siąść razem z nami na okręt, skoro uda się nam go zdobyć?...
— Beniowski, jesteś dobry, jak sam Bóg... Przysięgam!...
— Nie przysięgaj!... Bądź szczęśliwy i dziewczynę uczyń szczęśliwą, bo warta... Słodka i szlachetna to dusza!
— Ależ wiem, wiem!...
— Idź więc w spokoju!... Nie omieszkam ze sposobności skorzystać, aby zapoznać cię z nią i z całą rodziną Niłowowych.
— Już ją znam, gdyż w czasie twej nieobecności bywałem u Marty Karłowny razem z Sybajewym...
— Tem lepiej!... — odrzekł Beniowski.
— Zmysły tracę, gdy pomyślę, co to będzie, gdy siądziemy z nią razem na okręt... Gdy trafię na jaki piękny kąt świata, na jaką cichą wyspę, osiądę z nią tam, aby w spokoju uprawiać rolę i cieszyć się jej miłością... Uważałeś, Beniowski, jakie ona ma śliczne oczy?... Gdy się w nie spojrzy, wydaje się, że się zapada w jakąś słodką przepaść... Co?... Nie!?... Wieczniebym patrzał... Uchyla mi jednak oczów, szkaradnica... Przyjdzie jednak chwila, że utonę w nich niewzbronnie... Och, Beniowski, jakże bije mi serce, przyjacielu, gdy o tem myślę!... Albo usta?... Ileż niewiast całowałem, a bez drżenia nie mogę wspomnieć jej ust!... Czar dziwny i uroki rzuciła na mnie!... Dziwię się, jak im się oparłeś, Beniowski!...
Beniowski milczał i chował w cień zmienioną twarz.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.