<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Bez dogmatu
Tom I
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
2 Czerwca.

Oddawna nie byłem tak zdumiony, jak dziś, z powodu Łukomskiego. Poszliśmy razem do muzeum na Kapitolu. Już przy Wenus tamtejszej zdziwił mnie, gdy obracając na wszystkie strony jej ruchomą podstawę, oświadczył mi, że woli neapolitańską Praxitelesową Psyche, dlatego, że jest więcej uduchowiona. Jak na takiego plastyka, było to osobliwsze zdanie. Ale większa niespodzianka czekała mnie przed konającym Gladyatorem, czy też Gallem. Łukomski patrzył na niego w milczeniu z pół godziny, a następnie ozwał się przez zaciśnięte zęby, jak ma zwyczaj, gdy go coś poruszy:
— Powiedziano już ze sto razy, że on ma słowiańską twarz — ale istotnie! — to jest coś nadzwyczajnego!... Mój brat dzierżawi Kozłówek, koło Sierpca. Był tam Michna, fornal... Zeszłego roku utonął, pławiąc konie. Powiadam panu!... kubek w kubek ta sama twarz. Ja tu często i godzinę przestoję, bo mi tego trzeba...
Uszom nie chciałem wierzyć i dziwiłem się, że sufit Kapitolu nie zapada się na nasze głowy. Sierpc, Kozłówek, Michna, tu — w tym świecie antyków i klasycznych form — i w czyich ustach, ale takiego Łukomskiego! Ale odrazu odmalował mi się, po za rzeźbiarzem człowiek: «Toś ty, bratku, taki plastyk — pomyślałem sobie — taki Grek, taki Rzymianin? To ty przychodzisz patrzyć na Gladyatora nietylko dla jego kształtów, ale dlatego, że ci przypomina Michnę z Kozłówka? Teraz odgaduję, co znaczy twoja małomówność i twoja melancholia!»
Łukomski zaś widocznie zrozumiał moje myśli, bo wbił swe mistyczne oczy w ziemię i począł mówić głosem przerywanym, jakby tłómacząc to, co powiedział poprzednio:
— Tu w Rzymie żyć, nie umierać!... Mnie się powodzi... Nie mam prawa narzekać... Siedzę, bo trzeba... Ale mnie, panie, nostalgia tłucze, jak wszyscy dyabli... Jak mi psy zaszczekają w nocy w ogrodzie, to mi się chce ścianę drapać, bo mi się zdaje, że to nasza wieś... Jabym zwaryował, żebym przynajmniej raz na rok tam nie pojechał. I teraz niedługo jadę, bo już mam to tu!...
To rzekłszy, począł stukać palcem w gardło i złożył wargi, jak do gwizdania, dlatego, że mu się trzęsły. Był to prawie wybuch, tembardziej zdumiewający w tym człowieku, że tak niespodziany. Nagle i mnie ogarnęło wzruszenie na widok tej olbrzymiej różnicy, jaka jest między mną a takimi ludźmi, jak Łukomski lub Śniatyński. W tej chwili myślę jeszcze o niej jakby z pewną obawą. To są całe widnokręgi, dla mnie niedostępne. Co za ogrom uczucia noszą ci ludzie w sobie! Może im być z tem źle lub dobrze, ale to są bogacze w porównaniu ze mną. Im nie grozi ani pustka, ani czczość! Mają zapasu życiowego każden za dziesięciu. Ja przecież poczuwam się niby także do pewnego związku z mojem społeczeństwem, ale to poczucie nie jest tak bezpośrednie, nie pali się ono we mnie, jak płomień w lampie, nie stało się częścią mojej istoty. Mnie do życia nie trzeba ani żadnego Kozłówka, ani Michny, ani Płoszowa, czyli, że tam, gdzie dla takiego Łukomskiego, albo Śniatyńskiego, biją żywe zdroje, z których czerpie się racyę życia — tam ja znajduję suchy piasek. A przecież, gdyby oni nie mieli tych podstaw, zostałyby jeszcze: jednemu jego rzeźba, drugiemu jego literatura. Jestto prawie rzecz nie do uwierzenia, żeby człowiek, który posiada tyle, co ja, warunków do szczęścia, nietylko nie był szczęśliwy, ale poprostu nie wiedział, dlaczego żyje. Niezawodnie wina to tych warunków, w jakich się chowałem, tych Rzymów, Metzów, Paryżów i znów Rzymów; byłem trochę jak drzewo, oderwane od swojego gruntu, a nie zasadzone dobrze na cudzym — ale też wina i moja, bom stawiał znaki zapytania i filozofowałem tam, gdzie inni tylko kochają. Skutek był taki, żem nie wyfilozofował nic, a wyjałowiłem w sobie serce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.