<<< Dane tekstu >>>
Autor Szymon Tokarzewski
Tytuł Bez paszportu
Podtytuł Z pamiętników wygnańca
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia L. Bilińskiego i W. Maślankiewicza
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pani Józefina Colonna Walewska[1] komunikuje nam z zagranicy przywiezioną wiadomość, że oprócz księży i tak zwanych „wieszających żandarmów“ wszystkich politycznych przestępców obejmie koronacyjny manifest.
Józefina Colonna Walewska.

— Doskonała nowina i trzeba ją coprędzej po Rosyi i Syberyi rozesłać stęsknionym wygnańcom na pociechę. Tedy skończyło się podawanie próśb — mówi Walenty Lewandowski.
Ja swą wdzięczność wynurzam kilku obecnym paniom, które do paru, kolejno po sobie następujących warszawskich generał gubernatorów podawały prośby o mój powrót.
— Moi drodzy, nie obciążajcie swego serca wdzięcznością, — odpowiada panna Helena Domaszewska, — bo z temi prośbami, coprawda, nie było wielkiej subiekcyi. Co innego w latach czterdziestych, kiedyście rozpoczęli waszą działalność, za czasów namiestnika Paskiewicza. Piśmienne prośby w namiestnikowskiej kancelaryi składane nie dawały żadnych rezultatów. Jeśli ktoś zdołał jaką ulgę lub uwolnienie politycznego więźnia uzyskać, to tylko na audyencyi u namiestnika. Paskiewicz, erywański hrabia, a książę warszawski w b. królewskim zamku petentom audyencyi udzielał w sali, gdzie był rozpięty namiot, w którym pod Erywaniem spoczywał. Ten namiot i całe urządzenie sali miało na celu przypominać petentom, że przyjmuje ich bohater i wielokrotny zwycięzca na polach bitw i dyplomatycznych zapasów. Książe Paskiewicz na audyencye przywdziewał feldmarszałkowski mundur. Od torsu księcia wprost biła olśniewająca łuna od mnóstwa brylantowych orderów. Przyjmował stojąc, lewą dłonią wsparty o wielki stół „empire“ mahoniowy, umocowany na złoconym gryfie, a zarzucony zwojami map i stosami papierów. Niechętnie i bardzo rzadko książę namiestnik udzielał audyencyi, lecz skoro się na takową zgodził, sprawiedliwość nakazuje przyznać, że był dla petentów uprzejmy, a zwłaszcza dla kobiet noszących stare, szlacheckie nazwiska.
— Co zawinił?... za co był sądzony?... to były pytania ks. Paskiewicza.
Wówczas dopiero dla wypytywanej zaczynała się ciężka katusza.
Obawa, żeby nie powiedzieć więcej niżli trzeba... żeby jednem, nieopatrznem, lub zbytecznem słówkiem nie pogrążyć ukochanego więźnia w cięższą jeszcze niedolę, żeby nie poplątać, nie pogmatwać jego zeznań.
A skoro już z tej indagacyi wybrnęło się jakokolwiek, feldmarszałek jął ubolewać nad niestałością i niewdzięcznością Polaków i mówił:
— Wszak nie kto inny, tylko cesarz „Wskrzesiciel“ własną monarszą ręką, miłościwie napisał: „Królestwo Polskie“ na mapie Europy, z której imię Polski już wykreślone było i zatarte... Wszak sami Polacy na transparentach malowali grób, z którego cesarz „Wskrzesiciel“ wyprowadza Sarmatę. I to przecież było tak niedawno!
Tej przemowy trzeba było słuchać stojąc, z natężoną uwagą, bo namiestnik bystrem spojrzeniem ogarniał oblicze słuchaczki, azali nie dostrzeże na niem śladów znudzenia, lub zniecierpliwienia. A wreszcie kończył:
— Wy, Polacy, jesteście urodzonymi wichrzycielami i rebeliantami. Wszak wasi właśnie królowie z wyboru nie zdołali was w należytych karbach utrzymać! Czy nie tak było? Przyznaj pani sama. Więc przypuśćmy, przypuśćmy... żebym dla obchodzącego panią więźnia coś uczynił... jestem pewien że... że zaledwieby uwolniony został, wnetby konspirować zaczął nanowo, bo: „qui a bu, — boira, c’est incontestable“.
Taki zwykle bywał epilog audencyi u księcia feldmarszałka, namiestnika Paskiewicza.
Lecz, w b. zamku królewskim, w sali audencyonalnej księcia namiestnika, petenci bądź co bądź bywali traktowani bardzo uprzejmie.
Natomiast, w sposób w najwyższym stopniu brutalny z publicznością obchodził się ówczesny warszawski policmajster: Abramowicz.
Każdy szlachcic obywatel ze wsi, chociażby na jeden dzień przyjeżdżający do Warszawy, musiał osobiście meldować się w ratuszu i nieraz godzinami całemi w biurze wyczekiwać przyjęcia i indagacyi. Abramowicz zapytywał przybysza: zkąd przyjechał?... poco?... jak długo zamierza w Warszawie zabawić?... gdzie, czy u kogo ulokował się na czas pobytu swojego w mieście?
Trzeba było na wszystkie pytania pana policmajstra Abramowicza z jaknajwiększą ścisłością odpowiadać — a już w wypowiedzianych projektach, co do ulokowania się w mieście, broń Boże! niewolno było nic zmieniać.
Jeszcze bardziej brutalni byli ci, którzy w rękach trzymali życie i losy tysięcy uwięzionych więźniów politycznych.
Więc: prezes komisyi śledczej Storożenko, Leichte, Sijanow, Żuczkowski, Blumenfeld, Bosakiewicz, Kwieciński, późniejszy zarządca pałaców cesarskich w Warszawie.
Każda bytność w cytadeli u więźniów, lub też w interesie więźniów, to było istne przejście przez wszystkie stopnie upokorzeń i bólów Golgoty.
Uprzejmość, serdeczne, prawdziwe niekłamane współczucie dla łez, dobrą radę — w którą stronę starania zwrócić, w obrębie cytadeli można było znaleźć tylko w domu komendanta twierdzy, jenerała Simonicza i uroczo pięknych jego córek.
Jedną z tych dobrych panienek, poślubioną grekowi, jenerałowi armii rosyjskiej, Maurusowi — spotkał Józef Leszczyński na Litwie, gdzie w okolicach Lidy posiadała obszerne majątki.
Zawsze piękna i majestatyczna pamiętała cytadelę; pamiętała nazwiska wielu więźniów, lubiła opowiadać, że jej ojciec nieraz musiał formalne batalie staczać z córkami, skoro te gwałtownie domagały się dla więźniów ulg, wprost niemożliwych do udzielenia lub niezależnych od komendanta twierdzy.
W jakiejkolwiek świata stronie znajduje się obecnie pani z Simoniczów jenerałowa Maurusowa, — w chwili kiedy te słowa kreślę moje serce zwraca się ku niej z pozdrowieniem i wyrazami wdzięczności.
Po tych wspomnieniach, które nawet z biegiem całego szeregu lat nie przestają boleć moralnie, przez to, że najstraszliwiej nad politycznymi więźniami pastwili się właśnie urzędnicy Polacy, przed moją wyobraźnią sunie korowód widmowych postaci moich niegdyś dręczycieli.
— A kysz! a kysz! a kysz! — odstraszam te widma złowrogie, aby mi nie mąciły chwil błogich, które w umiłowanej Warszawie, pośród wypróbowanej wierności przyjaciół przepędzam.







  1. patrz Ciernistym Szlakiem. P. W.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Szymon Tokarzewski.