<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXIV.

Wdowa, po wyjściu nieznajomej kobiety od niej, przez ciekawość chciała zobaczyć, w którą się uda stronę ta tajemnicza posłanka; otwarłszy więc okno, pilnowała. Starościnę po ubraniu i po chodzie poznała; była więc mimowolnym świadkiem całej sceny porwania. Spostrzegła, iż za nią idąca chciała mu zapowiedz. Nie mogła wątpić, iż zasadzka, w którą starościna wpadła przez omyłkę, przygotowana była na Helenę. Krzyknęła z podziwu i oburzenia.
— Helo! — zawołała — a! to była zdrada! patrz! Starościnę, która wyszła w tej chwili, zamiast ciebie porwano.
Obie kobiety, żywo zajęte wypadkiem, zbiegły na pierwsze piętro i dowiedziały się od sługi, że starościna istotnie wyszła przed chwilą. Nie było więc wątpliwości, iż szczęściem tylko uniknęła Helena jakiegoś podstępu, o który nie posądzała kogo innego, tylko Puzonowa.
Trwoga i zamieszanie, wzniecone tą przygodą, jeszcze się nie uspokoiły, gdy, jakby naumyślnie tego wieczora wszystko się razem zbiegać miało, weszła szybko kobieta, która niedawno towarzyszyła poważnej niewieście (za matkę Heleny uważanej przez Ksawerową).
Wbiegła ona drżąca, z obawą, oczyma śpiesznie rozglądając się po mieszkaniu, a widząc dwie kobiety strwożone i pomieszane, w pierwszej chwili odezwać się nie śmiała. Z pośpiechu jej i wyrazu twarzy wnosić było można, iż przychodziła także z poselstwem ważnem.
— Znajdujesz nas, dobra pani — odezwała się, śpiesząc na powitanie jej, Ksawerowa — w trwodze i niepokoju z powodu wypadku, który się stał przed chwilą.
— A! cóż się stało?
— Niema pół godziny, przybyła tu jakaś nieznajoma kobieta, domagając się od Heleny, aby z nią natychmiast szła dla jakiegoś tajemniczego interesu, nie cierpiącego zwłoki. Z początku myślałyśmy obie, że może... osoba ta, która tu pani pierwszym razem towarzyszyła, a która nam bytności tu swej tak dobroczynną zostawiła pamiątkę, wysłała ją po Helenę.
— A! na Boga! — z trwogą zakrzyknęła przybyła — toby być nie mogło.
— Odradziłam Helenie, ażeby nie szła... wiesz-że pani, co się stało? Oto przez omyłkę, widząc tę kobietę wychodzącą z naszego domu z inną, obcą, która ją wypadkiem poprzedzała, porwano do powozu i uwieziono naszą sąsiadkę... starościnę.
Przybyła drgnęła, zakrywając sobie oczy.
— Łaska Boża ocaliła ją! — zawołała — ale omyłka odkryć się musi, a niebezpieczeństwo grozić będzie. Jestem właśnie wysłana do was, abym wam, którzy tego zdradzić nie możecie, wyjawiła część tajemnicy, dla waszego spokoju i bezpieczeństwa potrzebnej.
Pani ta, którą widziałyście ze mną, jest — jakeście domyślać się mogły — w istocie matką Heleny. Ale Helena jest dziecięciem, z którem nieszczęśliwa ukrywać się musiała. Mąż podejrzywał ją, śledził, i pilnuje dotąd, w obawie o sławę jej i swoją; on gotów jest na wszystko, byle zatrzeć ślad słabości. Wymogła na nim pani, iż na życie jej córki nastawać nie będzie, ale nieszczęśliwe podobieństwo twarzy go niepokoi, postanowił uwieźć za kraj Helenę i umieścić ją, zamknąć gdzieś daleko... Zapewne w klasztorze... któż odgadnie zresztą, co on wymyślić może, by się stąd jej pozbyć!
Zamach dzisiejszy, o którym ja, wcześniej przychodząc, byłabym was ostrzegła, był przeciw niej wymierzony. Na Boga! niechże ona nie wychodzi, niech się nie pokazuje, ukrywa... a może znajdą się środki... może potrafimy zabezpieczyć ją od dalszego prześladowania.
Ale czekaj pani... po tych wypadkach — dodała kobieta — i mnie też nieznajomej łatwo możecie nie ufać... Oto jest od matki Heleny pierścień i — medalion.
Helena spojrzała mimowolnie. Był to drugi medalion zupełnie podobny do tego, który miała zostawiony przez Swobodę... Załamała ręce i pobladła.
— On więc był ojcem moim! — zawołała. — Wyrazy te tylko dla Ksawerowej były zrozumiałe. Hela stała zdrętwiała, wzięła medalion, łzy jej potoczyły się, gdy go całowała...
— Cóż mam czynić? — spytała — gdzie się udać? Nie wolno-ż mi choć na chwilę, raz zobaczyć jeszcze tę, której nie mam prawa zwać imieniem matki?
— O ile wiem od pani — odezwała się kobieta — wymożono na niej przysięgę, że nigdy dobrowolnie szukać was i starać się zbliżyć nie będzie. Byłoby to dla niej osłodą, pociechą, życiem... ale o was idzie, bobyście wy przypłacić mogli...
Hela pochwyciła ją za rękę.
— Jesteś jej powiernicą i przyjaciółką — rzekła — będziesz wiedziała, co jej zwierzyć możesz, aby macierzyńskie serce nie pękło. Kto wie, co się stanie ze mną, niech wie o losie moim... i o tem, com wycierpiała...
Ksawerowa chciała ją powstrzymać.
— Nie — rzekła Helena — tyś matką i ona mi jest matką, winnam i jej spowiedź z doli mojej, winnam i od niej zasięgnąć rady, co czynić... Życie mi cięży.
Z siłą i energią, na którą się zdobyła, poczęła Helena opowiadanie przygód swych lat ostatnich, nie kryjąc nic, nie obwiniając nikogo, prócz siebie. Doszła aż do ślubu, znalezienia się po ślubie i poznania ukochanego w tym wodzu, któremu naród powierzył losy swoje. Dowiedziała się także z tego przybyła, iż osobą porwaną była starościna, która tak czynną rolę odegrała w jej nieszczęściu.
— Otóż są dzieje moje — zakończyła wreszcie — co z sobą począć, nie wiem! Proś o radę matki, niechaj ona mną rozporządza... ale jeżeli mi jej rozkazu zabraknie... postanowiłam przebrana wstąpić do wojska i zginąć.
Przybyła ostatniego przypuszczenia słuchać nawet nie chciała, widząc w niem razem z Ksawerową skutek chwilowej egzaltacyi.
— Wszystko spełnię, coście mi polecili — rzekła — ale wiadomości od nas spodziewać się nie możecie. Jesteśmy szpiegowane, śledzone, podpatrywane i kto wie, czy ja dzisiejszej mojej wycieczki nie przypłacę niewolą lub wygnaniem. Powrócę, gdy będę mogła oczu jego uniknąć. Kiedy! Bóg wie — może nigdy. A jeśli mnie nie będzie, pani nie zwierzy się nikomu, sama zaś teraz na krok się z domu wyrwać nie może.
— Więc powiedz tej... tej, którą kocham tembardziej, że cierpi dla mnie — zawołała Helena — niech się nie troszczy o moje szczęście, o moje życie. Szczęśliwą być nie mogę, żyć nie pragnę, dziecko bez imienia, kobieta bez przyszłości... chcę się poświęcić ojczyźnie.
Znowu obie z Ksawerową nie dozwoliły jej dokończyć.
— Powiedz to jej — powtórzyła Helena — ona jedna wstrzymać mnie ma prawo i rozkazać... inaczej.
— Ale przyszłość! przyszłość się może rozjaśnić... pani jesteś młoda, Bóg dobry — zawołała posłanka.
— O! nie! nie! — przerwała sierota — nie mam nadziei, w przyszłość nie wierzę, czarnym całunem zakryta przede mną...
Gdy po długiej rozmowie zapragnęła nareszcie odejść nieznajoma, Ksawerowa i Helena obawiały się ją wypuścić samą. Obejrzały wprzódy ulicę, przekonały się, że w niej nie było nikogo na czatach, a wdowa przeprowadziła ją aż do ludniejszego Krakowskiego przedmieścia, gdzie, w tłum się wmieszawszy, niepostrzeżona zniknąć mogła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.