Bezimienna/Tom I/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Gdybyście mnie moje dobre panie posłuchać chciały — odezwał się gość po namyśle — a! możebyśmy też co poradzili. Wam tu na wsi wyżyć coraz trudniej będzie, bo pracą waszą nic nie zrobicie, a do ciężkiej roboty aniście przywykły, aniby ona na chleb dała.
Wszakże Julka musi się mieć lepiej!
Matka wyjrzała ku alkierzowi, nim się na odpowiedź zebrała — obawiała się widać, żeby ją dziecko nie usłyszało, a choć Julka spać się zdawała, kiwnęła głową przecząco, mówiąc głośno:
— A tak — lepiej, ma się lepiej.
— Mogłybyście więc bez niebezpieczeństwa do Warszawy powrócić. Ja — dodał — mam tam znajomych trochę, mógłbym dać listy do ludzi, coby się losem waszym zajęli. Znalazłaby się praca właściwsza dla panny Heleny...
Zresztą — rzekł po namyśle — ja też może... wkrótce... nie wiem — znajdę się w stolicy, mógłbym tam być wam użytecznym...
Spojrzał na Helę, która drżąc, pomieszana, patrzyła na niego.
— Ja — dodała Ksawerowa — już tam nie mam ani znajomych, ani krewnych... Miałam przyrodnią siostrę, o lat kilkanaście ode mnie młodszą... ale ta... ta, jakoś nieszczególnie poszła... Wiem, że jest i teraz w Warszawie, mówią, że się jej nieźle wiedzie, ale się do niej udać — nie mogę... o! nie!
Możebyśmy — mówiła dalej — przyjęły od pana tę ofiarę... Ale kiedyś pan już tak dla nas dobry — dodała z uczuciem Ksawerowa — jeśli masz dla sierot tyle przyjaźni... pozwól, byśmy też wiedziały, komu wdzięczność będziemy winne... bo doprawdy, my nawet nie wiemy...
Gość nagle zerwał się z krzesła, okazując jakby go to pytanie żywo zaniepokoiło.
— Ale cóż tam — rzekł — mniejsza o to, kto jestem... Choćbym wam powtórzył moje nazwisko, (bom je, pierwszy raz przyszedłszy, powiedział) niewiele się panie z niego nauczycie. Nie jestem człowiekiem znaczącym w świecie, nie mam imienia głośnego, bogaty nie jestem także, ale Pan Bóg mi dał przyjaciół trochę — stosunki.
— Dlaczegóż pan się tak kryjesz z tem, czem jesteś? Wszakże my pana nie zdradzimy — śmielej spytała Hela, pięknemi oczyma badając duszę jego do głębi.
— Na Boga! w tem niema tajemnicy — przerwał, ruszając ramionami, gość — ja się żadnej nie obawiam zdrady! wierzcie mi, kochane panie... Przyjechałem na wieś do poczciwego proboszcza spocząć... nie kryję się z sobą i z niczem — na Boga! proszę mnie nawet nie posądzać o to. To źle, to bardzo źle!!
Mówił to bardzo gorąco. Hela się jakoś uśmiechnęła, niedowierzająco potrząsając głową.
— Widzisz pan — rzekła — sama ta zbyt żywa obrona wasza jużby w kim innym podejrzenie obudzić mogła... A przecież nic w tem dziwnego niema, że choć imię człowieka, który nam się okazał tak życzliwym, wiedzieć, pamiętać byśmy pragnęły.
— Tak... tak... życzliwego, serdecznie wam życzliwego człowieka! — zawołał nieznajomy, chwytając Helę za rękę i wpatrując się jej w oczy. — Ale zechcesz-że pani o tym przyjacielu starym pamiętać?...
— Ja jestem kobietą i ciekawą — dodała nastając Helena — do imienia przyjaciela chcę mieć i dobrze, wyraźnie... zapamiętane nazwisko.
— Wszakżem je już wam mówił — zaraz pierwszego wieczora, gdy mię tu szczęśliwa burza z deszczem zaprowadziła...
— Nie pamiętam, nie słyszałam — rzekła Helena.
Gość zatrzymał się chwilę, jakby z sobą walczył, i rzekł śmiało:
— Nazywam się... nazywam się Tadeusz Siechnowicki... Widzisz, panno Heleno, co ci po tem nazwisku? wszak ono nic nie powiada? Jest jednem z tych tysiąca naszych imion szlacheckich, które nie miały nigdy rozgłosu... do których się nic nie wiąże, prócz wspomnień ubóstwa i upokorzenia. Byliśmy biedni, a ubogim zawsze podźwignąć się trudno...