Bezimienna/Tom I/XLI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dla tych nawet, co od dawna przywykli byli do życia stolicy, często gorączkowemi chwilami przerywanego, wzbierającego jakąś namiętnością, Warszawa przedstawiała w przeddzień wiosny 1794 r. obraz tak niezwyczajny, jakiemu podobnego nie pamiętali ludzie. Nie można go było porównać do wilii konfederacyi barskiej, do żadnego z tych przesileń, które przeżyto. Na pozór szło życie trybem powszednim, ale z łona ludności stołecznej buchały jakby mimowolne oznaki niecierpliwości.
Ale w rzeczy — poselstwo, rozgałęzione mając stosunki, czerpało otuchę z tego, iż naród steroryzowany na nic się nie ośmieli, przekonawszy się, iż wszędzie czuwa pilne Rosyi oko. Tymczasem aresztowano potrosze podejrzańszych, a czujność posługaczów i gorliwość ich się wzmogła... Donosy płynęły do ambasady... było ich tyle, iż połowa przynajmniej zdawała się ukutą dla zysku... I to uspokajało... Śmiano się z bałamutnych raportów.
Gdy się to działo, zbliżająca się wiosna i czas oznaczony przez Siechnowickiego na przybycie jego do Warszawy i Helenę napawały nadzieją, że zbawca zjawi się wreszcie. Cierpiała ona, bladła, wypłakiwała oczy, kryjąc się z bólem przed matką, nie mogąc się oprzeć starościnie i jenerałowi, którzy wymagali teraz, aby ciągle prawie przesiadywała z nimi. Puzonów wszystek czas wolny spędzał u starościny, starając się pochlebstwy i przysługami dziewczę oczarować i rozbroić. Nie mógł się wszakże pochwalić wielkiem powodzeniem.
Helena codzień prawie większy coraz doń wstręt czuła, wytłómaczyć go sobie nie umiejąc... Obywszy się z nim, śmielsza coraz, płaciła mu bardzo zimną grzecznością, trzymając zawsze w przyzwoitej odległości, której przekroczyć nie dozwalała. Za najmniejszą oznaką spoufalenia, rosła jej duma i chłód. Rosyanin się dziwił, niecierpliwił, zżymał; widząc, że słowa i pochlebstwa nic nie mogą, sypał prezentami, których nie przyjmowała, wymyślał podarki, zwracane z uporem i niesmakiem...
W końcu już despotyczny jego charakter, przywiedziony do ostateczności, groził wybuchem, który starościna, jak mogła, starała się powstrzymać. Chwilami z oczu jego sypały się iskry namiętności, gniewu, oburzenia. Helena nie domyśliła się nawet niebezpieczeństwa.