Bezimienna/Tom I/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W ostatecznej nędzy, jak w nieuleczalnej chorobie, dziwne się rodzi uczucie w człowieku — zaczyna rachować nie na możliwe wypadki, ale na cuda i nadzwyczajności.
W szczęściu każda niespodziana rzecz jest straszną, w złej doli pragnie się czegoś dziwnego, jakichś wypadków niespodzianych, bo one pogorszyć już nie mogą stanu, a na lepsze tak łatwo zmienićby potrafiły!
Groszem wydartym z łachmanów żebraczych utrzymują się loterye, szelągiem ubogich domy gry bogacieją, tak jak praktyką nieuleczonych a zrozpaczonych wsławiają się szarlatanowie... W społeczności, normalnie się rozwijającej, nikt nie liczy na przypadek... w rozstroju i katastrofie życie często czepia się najsłabszej nici — jest nieustanną huśtawką nad przepaścią.
W takim stanie ducha były właśnie kobiety te po przybyciu do Warszawy. Zapasy ich przez dłuższą, niżeli się spodziewały, podróż zostały znacznie uszczuplone; sił i odwagi wiele pożarła ta męcząca włóczęga. Gdy się znalazły nareszcie u celu pożądanego wędrówki, musiały co najrychlej szukać ratunku, zajęcia... zabezpieczenia tego groźnego jutra, które stało u drzwi.
Ksawerowa z dawniejszych jeszcze czasów miała znajomego i przyjaznego sobie właściciela domu przy Bielańskiej ulicy, gdzie z mężem na drugiem piętrze mieszkali. Do niego naprzód udała się z zajazdu zaraz, prosząc go o przytułek, aby w nim polepszenia bytu jakiegoś oczekiwać mogła. W długich rozmowach z Helą w czasie podróży nabrała tego przekonania, że wiosna przyniesie z sobą... owego nieznajomego przyjaciela i spokój a dostatek.
Zacny mieszczanin miasta Warszawy, człek poczciwy, ale już okrąglejący i trochę łysy, wielce był życzliwy dla pani Ksawerowej przez pamięć na męża, z którym grywał w warcaby — był jednak właścicielem domu, ojcem familii i nauczył się żyć z jutrem. Serce może od otyłości zbytniej zmalało... Jednakże odmówić całkiem nie chciał, ani znowu zbytnio się poświęcać — i ofiarował parę izdebek od tyłu na trzeciem piętrze, które, z małemi odmianami, prawie chatę w Dobrochowie przypominały.
Było to schronienie — wydziedziczonych od losu, które stało przez lat trzy niezajęte, bo najubożsi lokatorowie przestraszali się mroku, jaki w niem panował, i wyziewów podwórza, którymi oddychać było potrzeba.
A że ubodzy pracować muszą... tu zaś o południu często świecę zapalać było potrzeba, żaden rzemieślnik nająć nie mógł mieszkania. Okropne te, zatęchłe, zimne, wilgotne izby tę tylko miały dogodność, że za nie płacić z góry nic nie było potrzeba — a dom przypominał biednej wdowie lepsze czasy... jedyne chwile jaśniejsze, gdy wesoła z okna drugiego piętra wyglądała męża, który, wracając z kancelaryi, witał ją z uśmiechem z daleka.
Hela jechała do Warszawy, rachując w duchu na swego pana Tadeusza, chociaż wiedziała dobrze, iż przed wiosną przybyć nie obiecywał... ale serce łudziło ją... zdawało się jej, że się dowie od kogoś, iż one tam są i... pośpieszy. W ostatku choćby też przyszło dożyć, docierpieć do wiosny?
Ksawerowa i ona naprzemiany biegały, szukając dawnych znajomych, pracy, jakiegokolwiek zajęcia, Hela ofiarowała się nawet przyjąć służbę... Ale znajomi dawni dla ubogich są zawsze do odszukania trudni, praca nie przychodzi łatwo. Służba nie jest dostępną, gdy się niema nic za sobą... prócz zawsze podejrzanego ubóstwa. Dziedzic Dobrochowa, do którego się udać chciały, znajdował się od kilku miesięcy za granicą.
Z męstwem wielkiem, z pokorą i rezygnacyą usiłowały obie spojrzeć oko w oko rozpaczliwemu losowi swemu, ale jak zwykle zamiast mu podołać znajdowały co krok nowe zawady i niespodziewane trudności.
Mała Julka, to ukochane dziecię, tak przedwcześnie dojrzałe, ulubienica matki i nadzieja, siostrzyczka droga Heli, która się do niej przywiązała namiętnie, płacąc jej gorąco za uczucie — chora już w Dobrochowie, niewygodną drogą zmęczona, przybywszy do Warszawy, zapadła niebezpiecznie. Przywołano lekarza, który słabość uznał za dosyć groźną, choć nieokreśloną, przepisał leki, ostrożności, wygody, nie mogąc wchodzić w to, jak trudnemi były do wykonania dla ubogich ludzi.
Poświęcenie się matki i przybranej siostry, zwiększone jeszcze groźbą niebezpieczeństwa, zajaśniało w całym blasku. Obie, nie mówiąc o tem z sobą, skazały się milcząco na chleb i wodę, na największe ofiary, byle to dziecko ocalić, byle mu dać to wszystko, czego stan jego wymagał. Mieniały się dniami i nocami u tego łóżeczka, wyprzedawały potajemnie ze wszystkich resztek biednego mienia i odzieży, by tylko Julce dostarczyć lekarstw, zdrowego pokarmu, zabawki. I to wchodziło w przepisy lekarza.
Był to widok przejmujący, ale niedostępny dla oczów ludzi — patrzał nań tylko ten, co wszystko widzi... Ocierająca się o nich garstka ludzi nic dostrzedz nie mogła. Ksawerowa nawet nie wiedziała o całej rozciągłości ofiar Heli, która owe medaliony w złoto oprawne po Swobodzie kazała prostą obciągnąć blaszką, aby ceną ramek lekarstwo Julki opłacić... Hela nie domyślała się też, dlaczego złota obrączka, ostatnia po mężu pamiątka, znikła z palca wdowy, była w zastawie u Żyda...
Cicho, milcząco pilnowały obie łóżeczka, w którem czarne, rozpalone gorączką oczy Julki świeciły im nadzieją, a usta zbladłe i spalone uśmiechały się jeszcze.
Pomimo pozornej wesołości dziecka, matka miała przeczucie jakieś straszne, rozpacz jej była milcząca, zdrętwiała, kamienna... Heli niepokój rwał się i buntował przeciw uciskom losu... Szukała w głowie środków, miotała się, płakała, ale pomysły najświetniejsze, gdy przyszła urzeczywistnienia godzina, zawodziły ją wszystkie. A smutek potrzeba było ukrywać w sobie, żeby nim boleści matki nie zwiększać.