Bezimienna/Tom II/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Doktór tymczasem z tą zimną krwią człowieka, który więcej ma do czynienia z umarłymi i umierającymi, niż z żywymi, schylił się ku ciału.
Słaby okrzyk wyrwał mu się z piersi, gdy, zbliżywszy się, rozpoznał — kobietę. Ruszył ramionami i zamruczał coś po niemiecku o Polakach... Potem rękę przyłożył do czoła, do oczu, do ust... do piersi i serca...
Cisza była, wiatr tylko znowu wył w dolinie trupami usłanej.
Jenerał pytać nie śmiał... doktór krzątał się powoli, z flegmą prawdziwego Niemca około trupa... dobył z kieszeni bincech, otworzył, bardzo ostrożnie wysunął z niego lancet, popróbował go na palcu, pugilares złożył w miejscu bezpiecznem, aby mu go wiatr nie zniósł, i rozdarłszy rękaw, zabierał się próbować krwi puszczenia.
Ale za ciemno było na tę operacyę. Müller przysunął latarnię, umocował ją, wygodnie przysiadł, poczem dopiero wyszukawszy miejsce, ciął lancetem.
Krew się nie pokazała, tylko wargi rany powoli się zarumieniły... Müller patrzał, głową poruszał i cięcie powtórzył....
W tejże chwili krzyk dał się słyszeć... krew trysnęła i strumień jej oblał zbliżającego się jenerała, który zachwiał się i padł na wznak.
Szczęściem, stojący nieopodal żołnierz poskoczył i utrzymał go na rękach.
Müller po cichuteńku między zębami, patrząc nań, szepnął jakby do siebie:
— Trzy tysiące dukatów...
I ironiczny uśmiech przebiegł po bladych jego ustach.
— Tak! — rzekł w duchu — a drugie trzy da potem, żeby się od heroiny uwolnić. Zawszem go miał za bardzo rozsądnego człowieka, ale każdy człowiek raz w życiu szaleje... 's muss so sein!!
I otarłszy powoli lancet, a spoglądając na płynącą krew, zawołał na żołnierza, aby jenerałowi twarz wodą pokropił.
Sam, z niewzruszoną flegmą, powoli, ostrożnie, jął wszelkimi środkami przywoływać do życia istotę, którą on sam w początku miał już za trupa. Po chwili poruszyła się pierś i westchnienie bolesne wyrwało się z niej... powieki rozwarły się lekko i zamknęły znowu.
Puzonów ocucony ściskał Müllera, nie mogąc mówić, a Niemiec odpychał go powoli.
— To potem — rzekł zimno — potem... a teraz trzeba nie tego namiotu, ale ciepłej izby i spokojnego kąta... a kto wie! kto wie! twój żołnierz — dodał z uśmiechem ironicznym — może jeszcze żyć będzie.
Wargi zaś mruknęły niewyraźnie:
Saperment! Drei Tausend! Mein Compliment!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.