Bezimienna/Tom II/LV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LV.

Dnia tego zbudził się smutny więzień, osadzony w pałacu Orłowa, którego teraz z nową surowością strzedz zaczęto, ze smutnemi wrażeniami nocy.
Stan tej duszy pojmie ten tylko, kto życie całe bohatera zbadał z należnem uszanowaniem nie dla geniuszu, ale dla bohaterskiej czystości i świętości tego męża. Kościuszko więcej był niż geniuszem może, był jednym z tych ludzi, co żyją w trosce poczciwej, aby niczem się nigdy nie zmazali; co w sobie noszą pojęcie godności człowieka podniesione do najwyższej potęgi.
Powszednie umysły, dla których drobnostkowe ułomności, wyszukane na wielkiem arcydziele, są prawdziwą pociechą ich własnej słabości i niedołęstwa, mają co zarzucić człowiekowi; wyśledzą w nim niejedną niemoc i niejeden błąd, ale koniec końcem, w życiu jego nikt nie wykaże, aby on zapomniał o obowiązkach, o powinności cnoty, o swym niepokalanym majestacie człowieka.
Jako wódz, nie ma ani piorunowego geniuszu bohaterów współczesnych, ani głębokiej nauki strategicznej; jako dyktator, nie ma siły i zarozumiałości potrzebnej na tem stanowisku; jako filozof, więcej pragnie dobra, niż zna jego warunki, ale jako człowiek, godzien jest być chlubą i gwiazdą narodu.
Tej duszy spartańskiej przez cały żywot jedno pragnienie, jedna myśl przyświeca: być godnym imienia człowieka, nie zmazać się niczem, nie zadać sobie kłamu słowem ani czynem.
Dlatego instynkt narodu, mimo sceptycznych urągowisk ludzi małych, wyniósł go tak wysoko! czuł w nim Washingtońską, więcej może, Sokratyczną wielkość. Żadna słabość wyszczerbić jej nie mogła, ze wszystkich prób życia, z najcięższej próby przeżycia się nawet, wyszedł Kościuszko zwycięsko. We wszystkich wielkich życia zadaniach widzimy go nieobrachowującym niebezpieczeństwa lub korzyści, w krwawym pocie czoła myślącym nad tem, po której stronie jest prawda i cnota.
W więzieniu nad Newą jedna go rzecz obchodzi, jedno mu truje godziny smutne, niepokój sumienia. Zdaje mu się, że zawinił przeciw ojczyźnie, że się gorącej miłości dał uwieść nie w porę, że nie dosyć pracował, aby powstrzymać niewczesny wybuch. Ale on go nie przygotował, tylko uledz był mu zmuszony.
Myśl ta winy względem ojczyzny trapi go aż do rozpaczy, aż do obłąkania i śmierci.
W takiem usposobieniu ducha zastała go Helena, a słowa pociechy nie potrafiły rozbić nad nim tego ponurego sklepienia, które długi smutek roztoczył. Po całych dniach przy pracy, którą rozrywał się prawie bezmyślnie, Kościuszko marzył tylko, czy mu Polska winy jego przebaczy, czy przyszłość go zrozumie lub potępi.
Wstawszy z łoża, więzień ledwie rozpoczął zegarowym trybem regularny powszedni swój chleb spożywać, gdy w gmachu, który zajmował, na odwachu, nawet w ulicy, usłyszał jakby stłumioną jakąś wrzawę i niezwykłą krzątaninę.
Była ona tem niezrozumialszą dlań, iż od bytności Heleny panowała tu surowość jak największa i cisza grobowa. W przedpokoju nawet na straży znajdujący się żołnierz, który nigdy się z miejsca nie ruszał nie posłany, uwolnił się na chwilę z posterunku i znikł.
Kościuszko dwa razy drzwi otwierał, chcąc się coś dowiedzieć lub domyślić, lecz nie zobaczył go. Dopiero nierychło żołnierzysko wróciło jakby wylękłe, poruszone i siadło na stołku wedle zwyczaju.
Kościuszko wyjrzał.
Nic nie mówiąc, stróż palcem mu tylko pogroził.
— Co się to dzieje? — zapytał wódz.
— Co się ma dziać? nic się nie dzieje! schowajcie głowę i siedźcie cicho...
Mówił tak, a nie mogąc wszakże oprzeć się własnemu wrażeniu, ręce załamał i począł głową potrząsać.
— Co to wam? — powtórzył Kościuszko.
— Co mnie, to i drugim! — szepnął żołnierz, — bieda to i bieda...
Więzień wysunął ćwierćrublówkę... Żołnierz, choć strapiony, chciwie porwał ją, zbliżył się, oglądając, położył palec na ustach i szepnął:
— Matuszka nasza! ach! najmiłościwsza cesarzowa pani umarła tej nocy.
To powiedziawszy, drzwi zamknął i na stołek swój powrócił, udając najniewinniejszego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.