Bezimienna/Tom II/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wszystko to było tak niespodziane i dziwne, iż Kościuszko nie wierzył prawie rzeczywistości.
Kobieta chciwie wpatrywała się w twarz jego. Na nim także niewola i palenie się myślami własnemi sprawiły niezmierną odmianę. Z twarzy tej znużonej opadła resztka młodości i gorączki, która ją ożywiała i opromieniała... była poważna, wychudła, blada, straszna cierpieniem i zorana myślami, oczy tylko świeciły, jak dwie grobowe pochodnie.
— Tyżeś to... moja panno Heleno? ty?
— Ja jestem — odparła żwro — mówcie cicho, cicho! przyszłam, bo powinnam była przynieść ci nadzieję...
Spuścił głowę, łzy mu się potoczyły z oczu.
— Ty? ojczyznę zgubiłeś? — podchwyciła Helena. — Na Boga, ciebie kraj cały czci jako zbawcę narodu! Nie winieneś, że twą ofiarę Bóg skruszył dla swych widoków niedościgłych, że ci ludzie jej może dokonać nie pozwolili! Dałeś ojczyźnie więcej niż życie pod Maciejowicami ofiarowane, spokój, imię, poświęcenie nawet bez nadziei skutku, wszystko.
— Ale któż był we mnie, aby mnie pojął, a skutek jest ten, że Polska zgubiona, zwyciężona, podarta... że po mnie mieć nie będziecie ani wojska, ani wodza, ani iskry otuchy.
— Nie mów tak! — zawołała szybko jenerałowa. — Paweł wcale innemi chęciami jest ożywiony dla Polski, niż jego matka.
Nie oddawajcie się rozpaczy! Ja przyszłam umyślnie tylko, aby wam przynieść tę gałąź oliwną, bośmy wiedzieli, że upadłeś na duchu... przyszłam ci powiedzieć: żyj, abyś jeszcze służył ojczyźnie...
— Ja? — zapytał Kościuszko, trzęsąc głową — ja? Mylicie się. Ten, czyjemu poświęceniu i orężowi raz nie pobłogosławił Pan Bóg, nie powinien nigdy przebojem iść przeciwko przeznaczeniu. Ja padłem zabity na polu podzameckiem, ja żyję za karę, bym cierpiał tylko, bym wspominał tę godzinę ekspiacyi i gryzł się nią. Ale nigdy! nigdy wodzem nie będę... gdybym był nawet żołnierzem, bo Bóg sam skruszył łaskę hetmańską w moich rękach.
— Uczynisz, co zechcesz i kraj każe — przerwała kobieta — ale żyć powinieneś i mężnie czekać. Kiedy godzina wielkiej odmiany uderzy, Bóg wie, ale wybije rychło i wybije, głosząc wam swobodę.
— Mnie? swobodę? — spytał Kościuszko — swobodę mnie, gdy ojczyzna w niewoli?
Westchnął i popatrzał na nią.
— Jakeś się ty tu dostała, pani moja — zapytał — skąd? jak?
— Nie mam dziś czasu opowiadać wam dziejów moich, lada chwila powróci doktór, mówmy o tobie, panie.
— Ale o mnie już wszystko powiedziane — rzekł Kościuszko.
— A o mnie niema co mówić.
— Co się w Polsce dzieje? co z Polską? — zapytał.
— Już dawno ją opuściłam! — rzekła Helena.
— Mówicie, że Paweł jest dla Polski dobrze usposobiony?
— Sam ze siebie i przez tych, co go otaczają.
Kościuszko chciwie słuchał, powoli ujął drżącą jej rękę i pocałował z uszanowaniem.
— Niech wam Bóg wynagrodzi ofiarę dla mnie, boć wiem, coście uczynić musieli, aby się tu dostać do mnie z tą jałmużną słowa pociechy... niech Bóg nagrodzi, ja tylko łzą na dłoni waszej opłacić mogę tę łaskę.
— Twoja łza! — zawołała Helena — a! nie żal życia dać za nią... twoja łza tak przynosi błogosławieństwo, jak krew męczenników.
Na te słowa doktór przerażony widocznie wszedł z ogromnym plastrem nasmarowanym w przedpokoju wedle rozkazu, a nie mogąc użyć go i nie wiedząc jak, złożył drżący na tokarni.
— Chodźmy! — zawołał — na miłość Bożą chodźmy.
— Cóż pomyśli żołnierz — szepnęła jenerałowa — żeście tak szybko ów plaster przyłożyć mogli? To obudzi podejrzenie... chwilę czekajcie...
Kościuszko zamilkł, doktór poruszał się ciągle ku drzwiom... zdala dochodziły w korytarzach chrzęst broni, stukanie karabinami i niespokojna latanina po pałacu; Müller stracił zupełnie głowę.
Hałas zbliżał się ku drzwiom wodza, gdy medyk, nie mogąc już wytrzymać, rzucił się do drzwi. Helena ścisnęła rękę Kościuszki i wyszła żywo za nim.