Bezimienna/Tom II/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Müller smutny jakoś stał w ganku domostwa, które opuszczał jenerał, podał mu rękę na odjezdnem... i długą chwilę pozostał zamyślony głęboko. Ruszył potem ramionami, poskrobał się po nabrzęklinach wczorajszych i zawlókł się do izby, aby rzeczy swe uporządkować i zabrać się do odjazdu. Wprzódy jednak musiał się dowiedzieć w zamku.
Dr. Ernest Müller nie był, jak widzimy, zły człowiek, a miał ten przymiot, iż był nadewszystko praktyczny...
Często powtarzał to sam do siebie, dla własnego usprawiedliwienia:
— Wyrzekłem się mojego kraju, rodziny, uścisku ostatniego matki staruszki, błogosławieństwa ojca, małżeństwa i domu własnego, poszedłem między obcych, nie po to, ażebym stary i złamany powrócił na cmentarz bez kawałka chleba! Ba! życie ma swe wymagania smutne, a nieuchronne... Po cóż Puzonów tak głupi, a ta kobieta tak dziwaczna?
Z temi prawie myślami i wyrazami powlókł się powoli Müller do tego strasznego zamku, którego wspomnienie przejmowało go zgrozą... Tu cicho było, spokojnie, jak przedtem, chociaż pilniejszy badacz byłby dostrzegł w oknach górnych piątr od strony miasteczka kilka głów ukazujących się jakby na czatach.
Stały tam one, szczególniejszą baczność zwracając na gospodę, dopóki nie zobaczono, że jenerał z całą swą świtą odjechał. Jednakowoż i przyjście doktora musiało być obserwowanem, gdyż zaledwie wszedł w bramę, wybiegł naprzeciwko niego sam p. Krajski i poprowadził milczącego nie tam, gdzie wprzódy go przyjmował, ale do mieszkania własnego, skromnie urządzonego w bocznem skrzydle zamkowem.
Gdy się drzwi zamknęły za Müllerem, który musiał siąść, by spocząć, Krajski stanął blady naprzeciw niego, jakgdyby czekał rozkazów.
— Chciałem się widzieć z księżną — rzekł doktór cicho.
— Księżny wojewodziny od wczoraj niema w zamku — odparł Krajski nieśmiało, ale... — dodał, wahając się — jest list i przesyłeczka do pana dobrodzieja.
To mówiąc, Krajski poszedł ku okiennicy drewnianej przy oknie, otworzył ją, wyszukał zasłoniętą przez nią kryjówkę w murze, dobył spory pakiet ciężki i list, i wręczył oboje doktorowi, który pakiet skrył zaraz, a pismo z ciekawością czytać począł.
Co w niem znalazł, nie wiemy, ale na twarzy jego nie było najmniejszej oznaki wrażenia.
Znać się spodziewał tej treści i po chwili złożył list, chcąc go schować do kieszeni; jednakże, po namyśle, przystąpił z nim do komina, w którym ogień płonął, rzucił zmięty na żar i dopilnował, dopóki się całkowicie nie spalił.
— Pan nie raczy napisać nic do księżnej, choćby poświadczając, że wręczyłem wiernie, co mi było polecone?
Doktor spojrzał nań bystro.
— Nie, nie — rzekł — tylko głupi piszą... — a do siebie szepnął: — Scripta manent.
— Księżna radaby była cokolwiek wiedzieć — odezwał się Krajski.
— Napisz jej waćpan sam — powoli począł doktór — że pan jenerał w rozpaczy odjechał, że żadnych poszukiwań ani zemsty nie zarządził, że wszystko się odbyło daleko lepiej, niż ja się mogłem spodziewać... Jednakże to natura gwałtowna, czasem zmienna w postanowieniach, a przywiązanie jego do żony nadzwyczajne, potrzeba się mieć na baczności i nie zawadziłoby usunąć się jak najdalej, w jak najbezpieczniejszy zakąt cichy, gdzieby nikt o jenerałowej nie wiedział. Dziś już wątpię, ażeby miłość jego dla niej się wróciła, ale chęć zemsty przyjść jeszcze może.
Jenerał jest mocen w Polsce dokonać, co zechce... Gdyby żonę znalazł, niezawodnieby ją z mocy swych praw mężowskich porwać kazał i osadzić w jakim monasterze rosyjskim na całe życie. Z tem odezwał on się nawet w końcu. Życzę więc — mówił doktór — aby mogła wyjechać za granicę co najrychlej i nigdy do tego kraju, który w mocy ich jest, nie powracała.
Krajski słuchał z uwagą wielką tak, jakby chciał słów tych na pamięć się wyuczyć, by je jak najwierniej powtórzyć.
— Tak — mówił, siedząc ciągle, doktór — powiedzcie księżnej wojewodzinie, niech chwilowemu uspokojeniu jego nie ufa... człowiek bardzo gwałtowny. U niego spokojność jest wyjątkowa i rezygnacya także, namiętność jedna trwałą i niezmienną. Zbyt wiele tej kobiecie poświęcił, ażeby mógł o tem zapomnieć i skończyć na obojętności. Ma on wprawdzie pomiędzy swoimi nieprzyjaciół wielu, ale ma i przyjaciół silnych i protekcyę w Petersburgu... a co tam chcą, to się w Polsce zrobić musi.
Nie dostrzegł Müller, że na to mimowolnie wstrząsnął ramionami pozornie spokojny zupełnie Krajski i mówił dalej:
— Donieście księżnej, co mówię: jest to rzecz wielkiej wagi. Kobiety łatwo się trwożą, ale też łatwo zapominają o niebezpieczeństwie. Najmniejszy rozgłos tej historyi nadany obudzi w Puzonowie i gniew i pragnienie zemsty i obrażoną dumę. Ma on tu swoich, i gdyby sam nie był w kraju, potrafi przez nich sięgnąć po zdobycz swoją. A teraz, gdyby się ona w jego ręce, w jego szpony raczej dostała, za nic ręczyć nie można... Monaster, jak grób: kogo pochłonie, nie odda więcej.
Spojrzał doktór na Krajskiego, który stał, milczał i nie czynił uwag żadnych.
— Powiedzcie księżnej, że jadę z powrotem do Warszawy. Jeśliby mnie potrzebowała, jestem na jej usługi.
Tu zawahał się i spojrzał w oczy Krajnikiemu, który słuchał z nieruchomą bladą twarzą, nic nie mówiącą.
— A to jeszcze dodać potrzebuję — dodaj doktór — iż dla samych siebie, pod przysięgą, nie powinniście bąknąć ani słóweczka o mnie, o tem, co się tu stało wczoraj, o moich... moich stosunkach z księżną wojewodziną. Wprawdzie ja jestem mały człowieczek, to prawda, ale... i ja, widzicie, mam stosunki, mam stosunki różne... z wielkimi... Zgubić łatwo bym się nie dał, a broniąc, no... mam i ja zęby, mogę... pokąsać...
Dziwny uśmieszek przebiegł po bladej twarzy doktora.
— O to szanowny konsyliarz możesz być zupełnie spokojny. W naszym własnym interesie — rzekł Krajski — leży milczenie. Wprawdzie awantura rozgłośna, trudno zapobiedz, żeby nie gadano, aleśmy nadali plotkom zupełnie fałszywy kierunek. W tej chwili wiedzą wszyscy w miasteczku, że jenerałowa w nocy z drugą kobietą uciekała na prostej chłopskiej furmance ku lasom. Jej ucieczka z zamkowemi sprawami nie ma najmniejszej styczności. Na to się zaradzi.
Wczorajsza przygoda w lochu już się zatarła... ludzie, którzy byli świadkami, odesłani do dóbr ukrainnych, na Śląsk, każdy z osobna, i wiedzą dobrze, że im gęby otworzyć nie wolno.
Doktór popatrzał na Krajskiego, oddychał wolniej, zniżył głos nieco.
— No, mówmy otwarcie — rzekł — wiecie, że ze mną nie powinniście robić tajemnic, przyłożyłem rękę do tego, co się stało... nie kłamcie przede mną... księżna wojewodzina z jenerałową muszą tu jeszcze gdzieś w zamku być ukryte. Jużcić pewnie nocą nie uciekały.
Krajski szarpnął się za wąs.
— Jako żywo — odparł szybko — jako żywo, tu ich niema już od wczoraj, ręczę panu za to. Gdzie są, o tem powiedzieć nie mogę, (poprawił się) bo, prawdę rzekłszy, ja nie wiem, dalipan nie wiem, ale ręczę, iż wczoraj wieczorem opuściły zamek.
— Zresztą, muszę panu wytłómaczyć się — dorzucił Krajski — iż zamek ten należy wprawdzie do blizkich krewnych księżny wojewodziny, ale my jej prawie nie znaliśmy. Spełniły się rozkazy pana kasztelana... a dalej, to już do nas nie należy. Obcy jesteśmy tym sprawom... Zamek zwykle pusty, nikt na nim od dawna nie mieszka, oprócz mnie, który się tu męczę, jak w klasztorze... bo to straszna pustka... a... — tu Krajski, ogromny drab rycersko wyglądający, przeżegnał się prędko — a prawdę rzekłszy, nie bardzo nawet w niej spokojnie.
— Dlaczego? — spytał doktór.
— Duchy chodzą i przeszkadzają po nocach — cicho odparł rządca.
Müller nie od razu zrozumiał o co chodziło, a potem śmiać się zaczął i ruszać ramionami pogardliwie.
— Co dziwnego — dodał rządca — wczoraj pochowaliśmy trzy trupy nad stawem, a kto może wiedzieć, ile tu podobnych historyi z nieboszczykami się trafiło... Wiadomo przecież, że dusze, w czyścu zostające, na takie miejsca powracają...
To już dla Müllera było rzeczą wcale nie zrozumiałą; słuchał prawdziwie, jak o żelaznym wilku, w końcu począł się do wyjścia zabierać. Skorzystał tylko z dobrego usposobienia Krajskiego i kazał sobie dać zamkowe konie do najbliższej rezydencyi znajomego pana... myślał nawet o zapasach na podróż, ale nim to życzenie wyraził, opamiętał się, że go się pozbyć gotowi i dać mu co zatrutego... zamilkł więc i kieliszka wina ofiarowanego nawet przyjąć już nie chciał.
Rządca troskliwy przeprowadzić go życzył do gospody, ale i tej grzeczności Niemiec odmówił, a po krótkim spoczynku wrócił do gospody, skąd konie zamkowe nazad gościńcem ku Warszawie go powiozły.
Tak się bardzo cicho i spokojnie skończyła przygoda tajemnicza, o której mówiono długo w okolicy, ale historya jenerałowej rosyjskiej przerobiona została przez lud wedle jego myśli i usposobień na krwawy dramat, z Polską nie mający styczności, nie przypuszczano bowiem, żeby owa pani Polką być mogła, a wmieszano do niej tyle obcych ingredyencyi, iż w nich prawda utonęła na wieki.