Bezimienna/Tom II/XXXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cesarzowa dnia tego z Peterhofu przybyła do stolicy. Prezentacya miała się odbywać w galeryi Ermitażu. Mnóstwo osób, pomiędzy temi znaczna liczba emigrantów francuskich, przedstawić się miało. Część osób, będących na liście dnia tego, już w galeryi ustawiona oczekiwała. Gdy jenerałowa weszła, oczy wszystkich zwróciły się na nią, postawa, chód, twarz, wyraz jej wywołały zdumienie. Francuzi, o ile dozwoliła etykieta, dowiadywali się, kto to mógł być taki, wszyscy domyślili się, że, mimo rosyjskiego stroju, nie była Rosyanką. Typ jej twarzy zdradzał pochodzenie inne.
Wyznaczono Helenie miejsce, według starszeństwa, prawie na końcu długiego szeregu dam, które tego dnia wyjątkowo prezentowane być miały, gdyż zwykle imperatorowa mężczyzn tylko przyjmowała. Helena stanęła z pokorą za innemi i potoczyła śmiałemi oczyma po tem zbiorowisku istot spłaszczonych, wymokłych, wyssanych trwogą i namiętnością, którą starzy u nas ambitem zwali.
Pomiędzy mężczyznami piękność jenerałowej widoczny obudzała zapał. Zubow, któremu nie wolno było przybywać wcześniej, jeszcze się tu nie znajdował, miał wnijść dopiero ze świtą imperatorowej, a ta pracowała z senatorami.
Upłynęło pół godziny. Helena wytrwała spokojnie pod strzałami oczów skierowanemi na nią, milcząca, chłodna, obojętna. Na ostatek szmer dał się słyszeć... wszyscy się wyprostowali, ustawili, milczenie zaległo galeryę, drzwi otworzyły się na oścież i imperatorowa ukazała się na progu w zielonym aksamitnym z sobolami przyodziewku rosyjskim krojem, z pod którego suknia z krótkim spływała ogonem. Na głowie miała brylantową koronę małą, włos rozpuszczony i upudrowany.
Widać ją było z poza szeregu dygnitarzy, którzy poprzedzali Jej Ces. Mość. Wzrostu niewielkiego, na korkach i przy dosyć już dobrej tuszy, z głową podniesioną, z postawą monarszą, wydawała się prawie słuszną, choć nią nie była. Rysy, niegdyś piękne, rozlane były, zgrubiałe; blado-niebieskie oko, zimne, szkliste, wyrażało dumę i obojętność, ale umiało tak samo mówić dowcipem i słodyczą.
Zatrzymała się tak chwilę przed drzwiami w głębi sali przyległej, z której obejmowała oczyma salę audyencyonalną, a potem powoli, mierzonymi zaczęła się posuwać krokami; poprzedzał ją dwór świetny w mundurach błyszczących, w gwiazdach i od złota cały. Szło naprzód dwunastu szambelanów, dwunastu kamerjunkrów, potem czterech jenerałów adjutantów, oficerowie gwardyi i dowódca kawalergardów (miejsce to niegdyś Potemkin zajmował). Na ostatek damy, frejliny, ochmistrzyni. Innych dni towarzyszył zwykle w. książę następca z żoną i dzieci, ale w tym dniu ich nie było.
Imperatorowa przemówiła kilka słów do posła angielskiego i kilku dyplomatów, a potem posuwać się zaczęła wśród tego żywego szpaleru, który, jakby wichrem zginany, łamał się przed nią, giął, przyklękał, padał... Katarzyna białą swą rękę dawała do pocałowania. Do niektórych osób przemawiała krótkiemi słowy, to po francusku, to po niemiecku, to po rosyjsku. Dnia tego czoło jej było zasępione, usta zacięte, wyraz nieukontentowania rozlany po twarzy.
Już zdala znać imperatorowa spostrzegła górującą nad innemi, poważną postać nieznanej sobie kobiety i nie domyśliła się jej nazwiska, gdyż w. ochmistrzyni wyraźnie o nie spytała. Brwi ściągnęła jeszcze bardziej, usłyszawszy odpowiedź, przyśpieszyła kroku, zbywając kilka osób skinieniem i... stanęła groźna przed Heleną, która wedle ceremoniału klęczała.
Nazwisko schwyciła Katarzyna i powtórzyła je, wpatrując się długo w klęczącą... powoli, usiłując widocznie oczekiwaniem i surowością swą strach w niej obudzić.
Ale to się nie stało: wejrzenie śmiałe Heleny spotkało wzrok imperatorowej. Bóg jeden wie, co sobie dwie kobiety powiedziały, jakiem uczuciem drgnęło serce Katarzyny, ale... dziwnym psychologicznym fenomenem imperatorowa, zamiast się pogniewać, stała się łaskawą i wspaniałomyślną, uśmiechnęła się łagodnie...
Chciała dowieść, że miłosierną i dobrą być umie dla obłąkanych istot.
— Miło mi, że was tu widzę — odezwała się — miejsce wasze dawno tu było, staliście się Rosyanką i powinniście pamiętać o tem... Trzeba zapomnieć o Polsce.
Na te słowa Helenie łzy zakręciły się w oczach... ale wtem ujrzała przed sobą białą rękę monarchini i, dotknąwszy ją gorącemi wargami, nie wiedziała sama, że na niej zostawiła łzę, z której imperatorowa stan duszy jej odgadnąć mogła. Nim się zdobyła na odpowiedź, Katarzyna już posunęła się dalej, wszystko było skończone.
Gdy złamana uczuciem tej krótkiej chwili, Helena powstała i podniosła się, oczy jej spotkały wlepiony w siebie wzrok mężczyzny, stojącego nieopodal, ubranego z nadzwyczajnym przepychem, jaśniejącego od brylantów i złota. Był to Platon Zubow.