<<< Dane tekstu >>>
Autor Hartmann von Aue
Tytuł Biedny Henryk
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej
Redaktor Piotr Chmielowski,
Edward Grabowski
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1895
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Biedny Henryk.
Bogaty rycerz cierpi na straszny wrzód, od którego według orzeczenia mędrca z Salerno może go wybawić jedynie dobrowolna śmierć niewinnej dziewicy. Ale ponieważ on ofiary takiej ani się spodziewa, ani pragnie, rozdaje tedy całe swe mienie i udaje się do poddanej sobie rodziny chłopskiej, by wśród jej opieki życie zakończyć. Tu pobożna córka dzierżawcy posłyszała o owym warunku wyleczenia rycerza, i pomimo próśb i łez rodziców i perswazyi Henryka, pragnie krew swoją dla niego przelać. Udaje się do Salerno. Już przedsięwzięto przygotowania do jej ofiary, gdy Henryk przeszkadza jej i wyrusza w podróż. Gorąca modlitwa dziewczyny wyjednywa mu wyzdrowienie, rycerz żeni się ze swoją wybawicielką.

Tak podążyła do Salerna
razem z swym panem dziewka wierna,
otuchę czując i wesele.
Cóż ma się jeszcze skarżyć wiele —
chyba na długość tej podróży
i że jej życie jeszcze służy.
A gdy na miejsce już przybyli,
tak on do mistrza tejże chwili,
jako ułożył w swojej głowie,
pójdzie i wszystko mu opowie
z radością w sercu, że na świecie
znalazł dziewoję, lube dziecię,
co go wybawić ma w zamiarze;
przyczem mistrzowi ją pokaże.
Ten nie da wiary i tak spyta:
zastanowiłaś się do syta
nad swoją wolą? czyś związana
chęcią lub groźbą swego pana?
Na to mu dziewka odpowiada,
że to, co czyni, czyni rada,
że, gdy to spełnić jest gotową,
idzie za duszy swej namową.
„Dziw tu“ — pomyśli on — „na dziwie“,
weźmie ją na bok i skwapliwie
rozpocznie badać, czy też ona
nie jest groźbami przymuszona,
azaż w tem pana nie ma woli.
„Dziecię“ — tak powie — „do swej doli
trzeba-ć się lepiej przygotować;
wiesz, co masz spełnić, co sprawować;
umrzesz, lecz korzyść nie uświęci
twojego końca, jeśli z chęci
nie własnej dajesz młode życie;
postępuj jawnie a nie skrycie,
otwórz przedemną swoją duszę,
słuchaj, co rzec ci tutaj muszę,
mam cię rozebrać, mam obnażyć,
czy to nie dosyć — zechciej zważyć —
by opuściła cię odwaga
z wstydu, gdy stać tak będziesz naga?
Zwiążę ci nogi, zwiążę ręce,
ulituj-że się ciała męce,
rozważ, dziewczyno, te męczarnie!
Z żywego łona ci wygarnie
nóż mój twe serce śród boleści!
Powiedz, dziewojo, na te wieści
czy jeszcze czujesz męstwo w sobie?
Wszakże dotychczas w żadnej dobie
nie doznał tego nikt na ziemi.

Na myśl, że na to oczy swemi
będę spoglądał, czuję dreszcze.
A kiedy sobie wspomnę jeszcze,
że nadaremnem wszystko będzie,
gdy żal w najmniejszym zdjął cię względzie,
wtedy stracone trudy, leki
i młode życie twe na wieki“.
Tak jej to wszystko przypomina,
takci ją prosi, tak zaklina,
by porzuciła taką śmiałość,
ale w niej silna woli stałość.

Dziewka, poznawszy, że coprędzéj
może się wyrwać z ziemskiej nędzy —
nim jeszcze jeden dzień uciecze —,
tak-ci do niego z śmiechem rzecze:
„Za twoją miłość zapłać Boże,
że, nim na bólów pójdę łoże,
mówią mi prawdę usta twoje;
wierzaj, poniekąd ja się boję,
albowiem zdjęło mnie zwątpienie,
a ja ci wyznać się nie lenię,
w jakim rodzaju jest prawdziwie
ona wątpliwość, którą żywię:
twoje wahanie mnie przestrasza,
że w niwecz pójdzie służba nasza,
bo ty nie spełnisz jej, niestety!
Twe słowa godne są kobiety,
a duch jest w ciele twem zajęczy.
Zbyt wielki przestrach ciebie męczy,
że ja mam dzisiaj umrzeć, panie!
Źle ty wypełniasz swe zadanie,
chociaż mistrzostwa dzierżysz sławę.
Jestem kobietą, lecz obawę
wygnałam z serca; odważ-że się
krajać, a duch mój ból już zniesie.
Słyszałam właśnie z twojej wargi
na śmierć straszliwą groźne skargi,
wypowiedziane bez osłony.
Ale czyż byłabym w te strony
przyszła tak zdala, gdybym w duszy
nie czuła męstwa, by katuszy
choćby najwięcej znieść, gdy trzeba?
Tyś na mnie ściągnął łaskę nieba:
sam mi tę bladość odebrałeś,
a jeszcze więcej męstwa wlałeś;
w takiej mnie tutaj widzisz trwodze,
jakbym do tańca była w drodze;
bo gdzież męczarni taka siła,
coby się w życie moje wpiła,
coby przez jeden dzień je żarła,
ażebym rada nie umarła,
abym nie miała mieć przyczyny
oddać ten jeden dzień jedyny
za wieczystego dni żywota!
Niech się już zacznie twa robota!
Dalej! bo strachu niema we mnie!
Jeśli krew moja niedaremnie
popłynie dzisiaj; masz-li w głowie,
że memu panu wrócisz zdrowie,
przyczem ja żywot zyskam wieczny,
na miłość Boga! bądź bezpieczny,
zacznij coprędzej, pokaż przecie,
że jesteś mistrzem na tym świecie!
Saul mnie pobudzasz w tej godzinie;
wiem-ci, dlaczego ja to czynię —
w imieniu Tego, co łaskawy,
widzi tu nasze dobre sprawy
i swą nagrodę za nie łoży;
wiem, co powiedział nam Syn Boży:
Kto tu na ziemi odda siebie
na wielką służbę, w mojem niebie
weźmie największą ten zapłatę.
Dlatego życia mego stratę
bolesną myśl mi słodzi,
że on mnie wynagrodzi.
Umysłbym miała wżdyć szalony,
niebios wyparłszy się korony“.

Mistrz, zobaczywszy, co się dzieje,
że nic w niej hartu nie zachwieje,
powiedzie znowu tę dziewicę
przed męczennika smutne lice
i tak powiada do jej pana:
„By spełnić dzieło, snać wybrana
z wszystkich; pierzchnęły obaw mary!
Tylko odwagi! tylko wiary,
a ja wam znów powrócę zdrowie“.
I zaprowadzi, gdy to powie,
do odległego ją pokoju,
by nie był świadkiem pan jej znoju.
I zamknął przed nim drzwi w tę porę
na klucz a także na zaworę,
by nie widziały jego oczy,

jaki dziewoję ból zamroczy.
Śród jednej komnaty,
w lekarstw zbiór bogaty
zaopatrzonej należycie,
każe dziewoi zdjąć okrycie,
każe jej ściągnąć suknie z ciała!
Jak ta się pracy tej oddała!
W szwie je rozdarła na dwa pasy,
i tak stanęła, pełna krasy
w swojej nagości: nie zaboli
wstyd ją — to wszystko panu gwoli.

Gdy mistrz tak patrzał na to dziecię,
pomyślał sobie, że na świecie
byłoby sprawą wielce trudną
znaleść kobietę równie cudną.
Litość nad dziewką uczuł w łonie,
duch mu i serce w bolu tonie;
lecz ona trwogi wolną była.
I tuż przed sobą zobaczyła
w środku komnaty stół nielada.
Na nim na rozkaz mistrza siada;
ten ją skrępował na te męki
i wziął natychmiast nóż do ręki,
obok leżący, wyostrzony,
do takich celów przeznaczony,
długi, szeroki; w mistrza chęci
było, by krajał jeszcze cięciéj,
bo gdy już miała zginąć marnie,
znieść z własnej woli te męczarnie,
chciał jej tę straszną śmierć złagodzić,
litością koniec jej osłodzić.

W komnacie też osełka leży;
niebawem mistrz ją w ręku dzierzy
i ów błyszczący nóż niezwłocznie
powoli na niej ostrzyć pocznie.
Lecz to ostrzenie w ciszy
tej chwili wżdyć usłyszy
biedny ów Henryk, co ze łzami
tuż pod komnaty stanął drzwiami,
pełen żałości i rozpaczy,
że już swej dziewki nie zobaczy.
I tak wciąż szuka, tak się biedzi,
czy jakiej dziurki nie wyśledzi,
aż tam, gdzie ściany się stykały,
znalazł nareszcie otwór mały,
a przez rozłamek, przez szczelinę
związaną ujrzał wnet dziewczynę.
Kształt jej postaci tak uroczy!
I zawisł na niej swemi oczy,
gdy tak leżała przed nim, naga.
I nowa zdjęła go odwaga:
inna mu w sercu myśl się rodzi,
inna otucha w niego wchodzi,
czuł, że miał dotąd złe zamysły,
które od razu się rozprysły,
natomiast duszę wypełniła
czystszej dobroci nowa siła.
Patrząc na piękną tę dziewczynę,
wyrzuca sobie wielką winę:
„azaż szaleństwa się nie jąłeś,
gdy żyć choć jeden dzień pragnąłeś
samemu Bogu na przekorę?
Bóg ma nas w pieczy w każdą porę.
Nie wiesz-li, o co ty się kusisz?
przez to, że raz już umrzeć musisz,
chcesz dobrowolnie los nędzarzy,
którym za karę Bóg cię darzy,
rzucić, do końca miast go znosić?
któż może-ć prawdę tę wygłosić,
któż ci na pewno dzisiaj powie,
że ta śmierć dziecka da ci zdrowie?
Dźwigaj, co-ć Stwórca dał na drogę;
patrzeć na dziecka śmierć nie mogę!“
I nie długo w myśli szuka,
tylko do drzwi wręcz zapuka:
„wpuść mnie“ — prosi. — Mistrz zawoła:
„już nie pora, już nie zdoła
drzwi otworzyć moja ręka“.
„Mistrzu!“ — znowu Henryk stęka —
„Słuchaj słów mych, zwróć się do mnie“.
„Panie! mówię wam niezłomnie,
nim się skończy, nie otworzę“.
„O nie, mistrzu, być nie może!
Otwórz przedtem!“ „Mów przez ścianę“.
„Nie! to sprawy wam nieznane“.

I mistrz otworzył drzwi świetlicy;
wszedł biedny Henryk w swej tęsknicy,

stanął, gdzie jego dziewka leży,
związana cała, bez odzieży,
i rzekł te słowa: „być nie może,
by to dziecko zmarło boże,
bym na śmierć tę patrzył krwawą;
snać za Boga pójdziesz sprawą,
gdy uwolnisz ją coprędzéj,
zaś odemnie garść pieniędzy
wszystkie trudy twe pokryje,
ta dziewica niechaj żyje“.

(Jan Kasprowicz).


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hartmann von Aue i tłumacza: Jan Kasprowicz.