Bijmy nędzarzy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bijmy nędzarzy |
Pochodzenie | Drobne poezye prozą |
Wydawca | Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende |
Data wyd. | 1901 |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Tłumacz | Helena Żuławska |
Tytuł orygin. | Assommons les pauvres |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Na piętnaście dni zamknąłem się w pokoju i otoczyłem się książkami, modnemi w owym czasie (szesnaście, czy siedemnaście lat temu); mówię o książkach, w których wykłada się sztuka zrobienia ludu szczęśliwym, mądrym i bogatym w dwudziestu czterech godzinach. Przetrawiałem więc — pochłaniałem chcę rzec, wszystkie te wypracowania tych wszystkich przedsiębiorców powszechnego szczęścia — tych, co radzą wszystkim biednym, by się stali niewolnikami i tych, co im tłumaczą, że oni wszyscy są królami strąconymi z tronów. Nikomu się to nie zda dziwnem, że byłem tedy w usposobieniu ducha, blizkiem pomieszania lub ogłupienia.
Zdawało mi się tylko, że czuję w głębi umysłu tkwiący niewyraźny zarodek myśli, wyższej od wszystkich formułek tej dobrej pani, której dykcyonarz właśnie przeglądałem. Ale była to dopiero idea idei, coś nieskończenie niejasnego.
I wyszedłem z wielkiem pragnieniem, gdyż zapamiętałe oddanie się złej lekturze wywołuje odpowiednią potrzebę świeżego powietrza i chłodników.
Gdy miałem wejść do piwiarni, jakiś że brak wyciągnął do mnie kapelusz z jednem z tych niezapomnianych spojrzeń, które wywracałyby trony, gdyby duch poruszał materyą i gdyby oko magnetyzera przyśpieszało dojrzewanie winogron.
Równocześnie usłyszałem głos szepcący mi do ucha, głos, który poznałem dobrze: był to głos dobrego Anioła, czy dobrego Demona, który mi towarzyszy wszędzie. Jeżeli Sokrates miał swego dobrego Demona, dlaczego ja nie miałbym mieć swego dobrego Anioła i dla czego nie mógłbym dostąpić, jak Sokrates, za szczytu otrzymania dyplomu szaleństwa, pod pisanego przez bystrego Heluta i roztropnego Baillargera?
Jest taka różnica między demonem Sokratesa a moim, że Demon Sokratesa objawiał się mu tylko, aby bronić, uprzedzać, przeszkadzać, podczas gdy mój raczy tylko doradzać, poddawać, namawiać. Ten biedak Sokrates miał tylko uprzedzającego Demona zakaziciela; mój jest wielkim nakazicielem, mój jest Demonem czynu lub Demonem walki.
Otóż jego głos szeptał mi tak: „Ten tylko jest równym drugiemu, kto tego dowiedzie i ten tylko godzien jest wolności, kto umie ją zdobyć“.
Natychmiast rzuciłem się na mojego żebraka. Jednem uderzeniem pięści podbiłem mu oko, które stało się w jednej sekundzie nabrzmiałe, jak piłka. Złamałem sobie paznokieć, wybiwszy mu dwa zęby, a ponieważ nie czułem się dość silnym (jako że byłem delikatny z urodzenia i mało wyćwiczony w walce na pięście), aby prędko utłuc tego starca, złapałem go ręką za kołnierz ubrania, a drugą dusiłem za gardło i począłem tłuc z całej siły głową jego o mur. Muszę wyznać, że zbadałem poprzednio rzutem oka okolicę i upewniłem się, że w tej pustej dzielnicy znajdowałem się przynajmniej na pewien przeciąg czasu poza obrębem władzy agenta policyjnego.
W końcu kopnąłem go w plecy dość silnie, aby mu skruszyć łopatki i powaliwszy tego sześćdziesięcioletniego, osłabionego starca, chwyciłem dużą gałęź, co się wlokła po ziemi i tłukłem go nią z upartą energią kucharzy, którzy chcą zmiękczyć befsztyk.
Nagle, — o cudzie! co za radość dla filozofa, który sprawdza znakomitość swej teoryi! — zobaczyłem, jak ten starożytny szkielet odwrócił się, podniósł się z energią, której bym był nigdy nie podejrzywał w tej maszynie tak szczególnie zrujnowanej, i ze spojrzeniem nienawiści, które zdawało mi się dobrą wróżbą, zgrzybiały żebrak rzucił się na mnie, podbił mi oba oczy, wyłamał mi cztery zęby i tą samą gałęzią zbił mnie rzęsiście na miazgę. Tem energicznem leczeniem wróciłem mu dumę życia.
Tedy usiłowałem różnymi znakami dać mu do zrozumienia, że uważam rozmowę naszą za skończoną i podnosząc się z zadowoleniem sofisty z pod Portyku, powiedziałem mu: „Panie, jesteś mi równym! zechciej mi uczynić ten zaszczyt i podziel się ze mną moją sakiewką; a pamiętaj pan, jeżeli jesteś rzeczywiście filantropem, stosować do wszystkich swych współbraci, gdy zażądają jałmużny, teoryę, którą miałem nieprzyjemność wypróbować na pańskim grzbiecie“.
Przysiągł mi święcie, że pojął moją teoryę i rad moich posłucha.