Bohaterowie Grecji/I. Fotos Tsawellas/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bohaterowie Grecji |
Wydawca | „Ruch literacki“ nr 30—45 /1876 |
Data wyd. | 1876 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Władysław Tarnowski |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tymczasem pojawił się w Selleidzie człowiek, którego pochodzenie i nazwisko prawdziwe, największą otoczone było tajemnicą; był to mnich Samuel. Szata zakonna otwarła mu wrota Suli. Egzaltacja i porywająca wymowa, gotowość w każdem spotkaniu wojennym, typ jego apostoła i proroka, tajemniczość jaką się otaczał, zjednały mu wpływ magiczny na umysły Suljotów. Fotos Tsawellas, obawiający się, by zniechęcenie nie zakiełkowało wypadkiem wśród garstki jego bohaterów, widział w tym natchnionym człowieku narzędzie wyższe, zesłane na utwierdzenie męstwa i ustalenie ducha Suljotów, na odmłodzenie ich zapału. Z tego powodu złożył sam dymisję wobec rodaków, a swym następcą postanowił Samuela, mężo Bożego. Pod wpływem tego oświeconego mnicha, wojna Suljotów nabrała nowego charakteru. Pod dowództwem człowieka, który się zwał „sąd ostateczny“, i „trąba przeznaczona do zwalenia murów Jericho“, który odwagą i surowym obyczajem stwierdzał swe słowa, a słowem entuzjazmu i mistycyzmu pełnem, dziwnie podniecał ich zamiłowanie ku wszystkiemu co nadzwyczajne, zamienił Suljotów z walczących o niepodległość i ziemię, na powołanych karcicieli islamu. Samuel, żołnierz i kapłan zarazem, porównywał ich nieustannie z biblijnym Izraelem, którego królowie byli kapłanami. Na głos proroczy Samuela, Suljoci po raz wtóry poczuli się narodem w walce przez Boga naznaczonym i wybranym[1]. Fotos Tsawellas walczył odtąd wszędzie jako szeregowiec. Niewstrzymywany obowiązkami wodza, cały oddawał się rzutom swej bohaterskiej natury. Miecz jego wtedy nabył tegoż uświęcenia, co miecz Rolanda w średnich wiekach. Bardowie o tym mieczu tylko śpiewali, a chrześcijanie już nie na Bóstwo (?), ani na świętych, „ale na miecz ten“ przysięgali. Wely Pasza napróżno woła na żołnierzy, by nie uciekali; wołają ze łzami: „To nie Delwino, ani Chormowo; to złowrogie Suli, sławne w świecie, to miecz Fotosa, rumiany krwią turecką; ten miecz skroił czarne szaty całej Albanji, płaczą nań wszystkie matki!“ Wśród lata 1803, Ali Pasza wrócił z Adrjanopola, kędy poleciał dla skarcenia Georgim Paszy, znalazł sprawę Suli w tem położeniu co i pierwej. Po tygodniu spoczynku, popędził znużonych Albańczyków do nowego oblężenia. Ścieśnieni pasem fatalnym, Klefci doznali złowrogich uczuć. Znowu brakło żywności, a wspomnienie moru przerażało najśmielszych. Poczęli w goryczy zazdrościć losu poległym. Niemniej nikt się o poddaniu nie odezwał. Ali zaproponował pokój, ale tym razem z rozkazu sułtana. Sułtan Selim III nierad potędze rosnącej Alego, widział w republice improwizowanej Suljotów, dzielne przeciw niemu przedmurze. Nie chciał, by zgniótłszy Suljotów, Ali na nowo spotężniał, i rozkazał podać im warunki łagodne. Te brzmiały: by Suljoci wygnali Fotosa, by wznieśli twierdzę dla Turków w górach i dali jej załogę z 40 Suljotów. Sądził, że to dogodzi sułtanowi, a że Suljoci je odrzucą. Postanowił zwlekać jak najdłużej te układy. Pasza, postanowiwszy do tego ich rozdwoić, użył Krzysztofa Botzaris, syn[a] Jerzego. Ten dawniej był Polemarchą i nie mógł zapomnieć, że zamiast niego po śmierci Lampra Tsawellasa, obrano jego młodego syna Fotos Tsawellasa. Sadził, że tenże potrafi sobie utworzyć stronnictwo według dawnej tradycji. Rzeczy wzięły dziwny obrót: Krzysztof (Christos) znalazł ich zebranych w najsmutniejszym nastroju. Był to jeden z tych dni czarnych i okropnych, w których pękają ze zwątpienia najdzielniejsze serca i obłąkane tracą władzę największe rozumy. Pod wpływem tych czarnych myśli, o! nie do uwierzenia! uchwalono na wygnanie posłać bohatera obrońcę, jakim był Fotos Tsawellas, mimo groźnego oporu mnicha Samuela. Ten, widząc co się święci, wyleciał oburzony z sali i wznosząc w górę krzyż a miecz, zawołał: „Za mną wierni! mój okrzyk dozgonny będzie: Krzyż, Grecja i wolność!“ Ludność tłumnie zebrana, czekała rezultatu obrad. Okrzyk Samuela na nowo zapał obudził. Trzystu Suljotów skoczyło za nim i poszli zamknąć się w fortecy Kunghi, postanowiwszy bronić się do ostatka. Siostra Fotosa, Chaido, godna córka sędziwej Moscho, połączyła się z nimi. Tsawellas został na radę wezwany, by zabrać głos w własnej sprawie. O niczem nie wiedział, bo nikt mu nie śmiał powiedzieć. Nastało długie milczenie. Młody wódz widząc zakłopotanie gerontów, nieobecność Drakosa, który wolał pójść z Samuelem, niż zdradzić wodza, obecność wreszcie Krzysztofa, dały mu przeczuć coś złowrogiego. Czekał przemówienia. Wszyscy umilkli, nikt nie śmiał. Wreszcie jeden z dowódców wstawszy, drżącym głosem prawdę mu wyznał. Tsawellas osłupiały nic nie odrzekł. Wkrótce się jednak zwyciężył. Usiłując być panem boleści bezbrzeżnej, jaka objęła mu serce, rzekł stanowczo głosem męskim ale pełnym słodyczy: „Odejdę! — Dawszy tylekroć krew i życie ojczyźnie, nie chcę, dokończył teraz, szkodzić jej moją obecnością, ale przebóg, zachowajcie starannie skarb, który wam poruczam: wolność i ojczyznę.“ Potem wyszedł nagle i zwrócił się ku swemu mieszkaniu. Krewni i przyjaciele szli za nim złamani. On zaś spokojny, od czasu do czasu posilał ich słowem dobrej nadziei; niekiedy tylko, kilka łez wymykało mu się ukradkiem, spadając po męskiej, ogorzałej twarzy. Na progu swego domu, Fotos stanął i wstrzymał wszystkich, którzy za nim iść chcieli. Sam wszedł do domu. Zrozumiano, że mu potrzeba kilka chwil religijnej samotności, by pożegnać ognisko rodzinne i pomodlić się przed świętymi obrazami, przed którymi modlili się jego ojcowie od kilku wieków. Wkrótce głuchy grzmot dał się słyszeć i słupy dymu z płomieniami objęły dach jego domu. Uprzedzając wszelkie pytania, wyszedł Fotos marmurowo blady i rzekł: „Nie będzie zapisano w dziejach, że stopa turecka skaziła kiedykolwiek dom rodziny Tsawellasa.“ Następnie wskazując palcem wioskę Chorta, której domostwa w dali biało błyszczały jak stokrotki górskie o zachodzie słońca, „tam idę, rzekł, będę w pobliżu czuwał nad wami, by wrócić, gdy mnie będziecie potrzebowali. Obym na ten dzień najdłużej czekał.“ Gdy Fotos ujrzał walącą się strzechę swego domu w aureoli płomiennej, skoczył w bok i stromą ścieżką udał się na miejsce wygnania, a za nim 25 Palikarów, wiernych i gotowych na jego obronę.