Bohaterowie Grecji/I. Fotos Tsawellas/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bohaterowie Grecji |
Wydawca | „Ruch literacki“ nr 30—45 /1876 |
Data wyd. | 1876 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Władysław Tarnowski |
Źródło | skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro Ali Pasza o wszystkiem się dowiedział, polecił jak najdłużej przewlekać układy. Zaprosił też Polemarchę Suli do Janiny dla zawarcia stałego pokoju. Sądził nikczemnik, że Tsawellas zdradzony przez ziomków, zdradzi ojczyznę i wywabi mu Suljotów na płaszczyzny. Wtedy byłby został panem sytuacji. Fotos czuł czem to pachnie. W młodości poznał charakter Paszy, pamiętał te dni straszliwe w pewności śmierci tam spędzone, i wiedział, że go miast gościnności, zguba czeka. Jednak sami Suljoci, jęli go błagać, by się tam udał. Fotos na próżno się wzbraniał, bohaterska dusza jego, na poświęcenie gotowa, nie oparła się ich błaganiom, udał się do Janiny. Przy bramach Epiru powitany był Fotos z największymi honorami. Taliz Abbas, wielki wezyr, pokłon mu oddał od Paszy i ozdobił bogatem futrem, złoto szamerowanem. Obdarzony darami, które lekceważył, otoczony strażą honorową, której blask wcale nie olśnił jego świadomej siebie skromności, i nie rozproszył jego smutku. Fotos został wprowadzony do seraju przed oblicze Ali Paszy.
Nie pamiętano, by kiedykolwiek Ali przechodził się w uprzejmości chytrej gracji, z jaką robił honory i używał jedwabnych słówek, by zdobyć osobę bohatera. Fotos Tsawellas z źle ukrytą cierpliwością słuchał słów kłamliwych, któremi wróg pragnął go porwać i jak najzręczniej sprowadzić do celu rozmowy. Wreszcie zaproponował mu, by mu poddał całe Suli!
Mogłem to sprawić, odrzekł Fotos, zanim przekroczyłem próg twego domu, dziś niepodobna. Suljoci wzięliby mnie za drugiego Kristofa Botzaris, i nie daliby żadnej słowom moim wiary. Więc zostaw niechętnych, spraw tylko, by za tobą zeszli ci co zechcą w doliny, dam ich rodzinom wszelkie wolności i przywileje, i wolny wstęp do Epiru. A wtedy, dodał z złowrogą błyskawicą w oku, ręczę, że ci co zostaną, zazdrościć będą tym co wyszli. Fotos pozornie się zgodził, i dał słowo Paszy, że jakikolwiek będzie skutek jego działania, powróci doń. Wróciwszy do Suli, otwarł oczy ziomków na ich zgubę i dowiódł, co to jest ufać Alemu Paszy.
Skoro Tsawellas wrócił do Suli, oznajmił swym współbraciom, że szli ku stanowczej zgubie i że Ali myślał tylko o ich podejściu. Trwoga Suljotów i ich obłęd pierzchły na chwilę, wyznali Tsawellasowi swą niesprawiedliwość, błagali, by ich nie opuszczał więcej, i uzbroili się na nowo do walki. Fotos w rozpaczy z powodu danego słowa, postanowił jednak wrócić do Janiny. Głuchy na wszelkie błagalne głosy, udał się ku stolicy Epiru. Wiedział dobrze, co go czeka. Poddał się losowi bez wahania i skargi. Świadomy wielkości swej ofiary, dokonał jej z tą wielkością ducha, którą zdał się przejąć od swoich gór i skał rodzinnych, mogących urość jeszcze wyżej z dumy, że wydały takiego bohatera.
Zaledwo przybył do Janiny, Fotos wtrącony został w podziemia więzień cytadeli. Zajęty więcej losem kraju jak własnym, potrafił i stamtąd znosić się pisemnie z ziomkami i hartować ich ducha. Za pomocą tajnego posła nakazał im zaraz wystąpić do walki. Samuelowi zaś, zlecił swą duszę, bo nie miał nadziei, by jakakolwiek okoliczność lub człowiek mogły go wybawić z tych szponów. Pismo Pandora (Ateny 1857) wspomina romantycznie, że tu nastąpił epizod miłosny w życiu bohatera, i że ręka miłościwa miała go uwolnić. Poemat ten piękny był czystą fikcją. Ani historia, ani pojedyncze świadectwa podania nic podobnego nie wiedzą. Sama natura człowieka oddanego wyłącznie politycznej idei, zdaje to uniemożebniać (?). Ali Pasza zawsze grożąc, pozostawał jednak bezczynnym i oblegał Suli. Nie śmiał otwarcie sprzeciwiać się sułtanowi. Równocześnie korweta francuska Arab wylądowała, przywożąc Suljotom żywność[1]. Pomoc ta, która tak wzmogła ducha nieszczęsnych, miała właśnie spowodować ich klęskę. Ali Pasza przez szpiegów uwiadomiony został o powodach, dlaczego Francja tę żywność posłała. Korzystając z tego, wysłał natychmiast kurjera do Stambułu. Oznajmił, że Francja posłała żywność, broń, amunicję, słowem wszystko, co potrzebne do rewolucji całej Grecji, i że ta będzie stracona, jeźli temu jakim krokiem energicznym nie zapobiegnie. Do tych doniesień dodał Ali kilka sum potężnych dla dygnitarzy państwa. Porta niebadająca prawdy i skora do popłochu, wydała firman, by natychmiast wytępiono Suljotów, niegodnych miłosierdzia. Tryumfujący Ali ogłosił tę wieść wszystkim, aż do najdrobniejszych z swych zauszników. Na ten odgłos 10.000 wojska rzuciło się ku górom wszelkiemi drogami. W Suli wzmógł się właśnie zapał po dokonaniu zburzenia baszty Wilja, najsilniejszej, jaka wzniósł Ali. Samuel zaledwo mógł pohamować tę nagłą radość nieprzewidującą już nic prócz zwycięztw. Po tylu cudach dokonanych można było przypuścić, że Suljoci musieli zwyciężyć, gdyby nie zdrada. Kutzomitzas i Filjos Gussis widzieli z wielką niechęcią wznowienie kroków wojennych. Nie podzielali ogólnej wiary i byli pewni klęski. Poważyli się przyspieszyć ją, dla uratowania rodzin i majątków, stawiając je wyże ogólnego dobra. Pierwszy z nich uszedł tajemnie, opuściwszy swój oddział, drugi, podły Filjos Gussis poszedł dalej, zniósł się z Wely Paszą, i w noc burzliwą wprowadził 200 Albańczyków do własnego domu, który stał w środku gór Suli. Nazajutrz (25. października 1803) ukazał się Wely Pasza na czele oddziału nagle w środku wsi, w której było tylko 50 ludzi. Ci nie mogąc się bronić, cofnęli się do Kunghi. Turcy więc wpadli do środka Suli, sami zdziwieni, że wreszcie dotykają tej ziemi, której tak długo dobywali, pijani radością i pyszni, jak gdyby to nikczemne podejście było dziełem bohaterskiej walki i zwycięztwa. Wtedy mnich Samuel wzniósł chorągiew na wieżycy Kunghi i zagrzmiał z działa, by zwołać wszystkich górali na obronę. Na ten odgłos zbiegły się z okolicy Awarikos i Samoniwa, nie mogące się same utrzymać. Przez dni 40 daremnie szturmowali Turcy do Kiaffy, Suljoci bronili się z męstwem rozpaczy. Gdy znużeni nadludzkim wysiłkiem odpoczęli chwilę, kobiety walczyły, czyniąc nawet wojenne wycieczki z godną mężów walecznością. Do listopada Turcy nie mieli żadnej korzyści, prócz tej, jaką odnieśli z swej zdrady. Ale głód zaczął doskwierać męczennikom. Co się dziać mogło wtedy z Tsawellasem?
Dzień w dzień uwiadamiamy o klęskach lub korzyściach rodaków, cierpiał on męki piekielne. Zdaje się, że Ali umyślnie przedłużał jego wielki żywot, by torturować cierpieniami ojczyzny to patrjotyczne serce. Wreszcie zdobycie Suli stało się jedną z największych radości w życiu potwornem Ali Paszy. Drżał on jednak, by ten tryumf nie stał się jeszcze, jak tylekroć, nową dla niego klęską. Wydobył Fotosa z więzień, sądząc, że teraz można osiągnąć właściwe korzyści z wielkiego zakładnika. Widząc jego zapadłe lica i osłabienie śmiertelne, udał litość i podnosząc ramiona zawołał: Ach! Tsawellas! gdybyś był mi chciał służyć od początku, nie byłbym tyle krwi i złota strwonił na to zwycięztwo, i twoja dola byłaby pomyślniejszą.
— Wziąłeś Suli, ale nie Suljotów — odrzekł jeniec — i twe zwycięztwo nie jest zapewnionym. Zastanowiłem się, chcę od dziś oddać ci moje usługi, puść mnie w góry, a zobaczysz…
— Jak ci uwierzyć, raz już mnie podszedłeś?
— Dam ci w zakład mego syna! To nie dość, całą rodzinę.
Tsawellas rozkazał żonie i dzieciom pod eskortą Vely Paszy udać się do Janiny. Było to by ich zgubić, krok ostatni, najwyższa ofiara! Ale w tej duszy spartańskiej, czemże obok ojczyzny mogła być rodzina? We dwa dni już był w drodze ku Suli, zobowiązawszy się wywieźć stamtąd pozostałych 300 ludzi, którzy nie mogli go nie posłuchać. Opatrzony firmanem, udał się do Vely Paszy, by uzyskać wolny przechód dla wychodźców. Fotos doznał najokropniejszej rozpaczy w chwili, kiedy musiał dobyć podpis wezyra dla przejścia granicy swojej ojczyzny. Ciężko mu było pohamować się wobec cynizmu Paszy, który umyślnie rozłożył dywan swój pod kościołem Suli, by zażywać tureckiego kiefu. Jedyną jego radością było, że dom Tsawellów w popiołach, nie doznał żadnej hańby. Nazajutrz Fotos wszedł do Kiaffy z rozdartem sercem na widok ojczyzny. Nikt nie spodziewał się jego obecności. Tem większy był wybuch radości. Koniec zwycięztwa Suljotów dotrwał do czasu, kiedy go ziomkowie wygnali. Ponure wieszczby mnicha Samuela się ziściły. Suljoci tyle zabobonni, ile waleczni, widzieli w powrocie wodza wyższe zrządzenie; zapominając o blizkości wroga, otaczali Tsawella krzykami radości i w powietrze wystrzelali swe bronie. Niewiasty i dzieci dawali mu oznaki największego przywiązania. Fotos ile mógł, chronił się od tych owacji, które zdawały się łagodzić jego cierpienia po doznanej od nich niewdzięczności, po goryczach wygnania i więzienia. Wzbronił się udać do Kunghi dla widzenia Samuela i Chaido, lękając się wzbudzić podejrzenie Turczyna. Zgromadził więc wodzów Kiaffy i rzekł: „Czas nagli, słuchajcie! Ali dał mi wolność pod warunkiem, że was z gór wyprowadzę. Rodzina moja w jego ręku. Trzeba wydalić ludzi do walki niezdolnych. Sam ich sprowadzę ku dolinom, potem wrócę i rozpoczniemy bój ostatni. Bądźcie gotowi!“ I tak się stało. Parga i Korfu wzięły w obronę wychodźców. Ale posłaniec mający wieść tę przynieść od Korfjtów, przez burzę wstrzymany, o dni 14 się spóźnił. Tsawellas w najwyższym niepokoju go oczekując, udał się do Margariti. Tam niestety dowiedział się, że zamiary jego odkryte. Postanowił jednak przeprawić wychodzących przebojem.
Wrócił do Suli i powiedział wręcz Ali Paszy, że nie miał nigdy zamiarów, jakie mu przypisują. Weli, lękając się jakiego wypadku, udał, że mu wierzy, ale tajemnie poprzysiągł ściąć mu głowę. Tsawellas nocą wrócił do Kiaffy, stan rzeczy jaki tam zastał, odebrał mu resztę nadziei. Inny z wodzów, narzędzie Alego, Kutzonikas, namówił stu Suljotów, by się z nim z gór wynieśli, i udał się z nimi do kantonu Zalongos. Co więcej, raz spodleni, ułożyli się o kapitulację Kiaffy, mającej nazajutrz być wydaną Bisurmanom. Fotos w ostateczności zamknął się w kościele św. Wenerandy, 600 Suljotów wiernych i niezłomnych postanowili ostatnią kroplę krwi przelać, nie spodziewając się już nią nic uratować. Ali Pasza, pewny tym razem swego, z całym pośpiechem przybyły z Janiny; przeszedł Suli i Kiaffę, nie zatrzymując się, i szedł na Kanghi na czele kilku tysięcy. Dowiedziawszy się, że Fotos jest w Weneranda, zgromił za nieudolność swego syna Weli. Opóźnił szturm o 48 godzin dla wzmocnienia się, tyle grozy obudzało samo imię „Tsawellasa!“
Wreszcie 7. grudnia 1803, miał 10 000 ludzi pod ręką. W czasie nocy, Fotos, który chwili nie był bezczynnym, opuścił Kanghi z 300 Palikarów i 200 kobiet.
W pewnej odległości od fortecy, otoczył się palisadami i śmiało czekał na wroga. Turcy, z fanatyzującymi derwiszami w pośrodku, szli raźnie, raźniej jak kiedykolwiek. Rzucali bronie, by iść prędzej, pewni, że niczem tylko liczbą zdobędą wielkich niedobitków. O dziesięć kroków Suljoci przypuścili taki ogień z rusznic, że armja się cofnęła. I tak pięć razy upominani, pędzeni przez wodzów, biegli do szturmu, i cofali się zawsze! Już Klefci nie mogli strzelać z rozpalonych karabinów, poczęli więc bronić się, zrzucając z góry kamienie. Szczególna ta walka trwała od piątej z rana, kiedy ci z Suljotów, co pozostali na szczytach gór, jęli miotać na Turka bryły skał i staczające się drzewa. To wywołało walkę najwścieklejszą. Turcy padali setkami ludzi. Wreszcie, zdziesiątkowani, klnąc, cofnęli się ku Kiaffie, opatrzeni na drogę szyderstwem oblężonych i naigrywaniem głośnem ich żon. Po tej hańbie, Ali popędził na nowo do Janiny i tam zamknął się miotany wściekłością. Mimo tego, Suli trzymało się tylko tą garstką walecznych z Kanghi. W ciągu dni siedmiu Samuel, który przewidywał koniec swej misji, Tsawellas, który lubieżnie tęsknił za grobem, siostra jego Chaido, w ciele kobiecem mieszcząca nadmęskiego ducha, podtrzymywali przykładem siły towarzyszy. Dzień i noc Fotos, któremu zdaje się strudziły się trudy, robił żwawe wycieczki, ale głód, gorszy od Turków, od początku groźnie wiszący nad Suli, gotował mimowolne poddanie Kanghi. Nawet wody im brakło! Nie mieli innego sposobu na ugaszenie pragnienia, jak spuszczać z 800 stopowych skał stromych pod S. Wenerandą na sznurach gąbki w łoże szumiącego Acheronu, by nabrać wody. Gąbki te miały kulę we środku dla ciężaru. Tak mozolnie wciągniętą wodę wciskali w usta mrących niewiast i dzieci. Wreszcie ośmielili się prosić Tsawella, by zawarł pokój zaszczytny. Uczynili to z miłosierdzia nad swemi rodzicami i dziećmi. Nadziei zresztą nie było żadnej. Zewnętrzna pomoc lada jaka, mogła była jeszcze ich zbawić, niestety, dzień w którym Grecja miała walczyć połączonemi siłami, był daleki. Napisał więc Tsawellas do Weli Paszy, prosząc, by mu dał wyjść z ludźmi i taborem i oddał jego rodzinę pozostałą w Janinie. Weli Pasza, nie wiedząc o ich rozpaczliwem położeniu, które z taką godnością kryć umieli, lękając się jeszcze długiej ich obrony, przystał na warunki. Na mocy traktatu obustronnie podpisanego 15. grudnia 1803, pozwolił Suljotom z życiem, mieniem i honorami udać się kędy zechcą. Zobowiązał się święcie dotrzymać słowa, a jeźliby je miał złamać, nieuważać się za prawowiernego muzułmanina, wezwać grom na swą głowę, opuścić swe żony i wziąć je na nowo po trojakiem opuszczeniu. (Patrz Chronologje Epiru p. Arawantinosa. Ateny 1856). Takim zaklęciom Wely Paszy oczywiście Górale musieli uwierzyć.
W kilka godzin, Suljoci zwyciężeni, ale nie przez Turków, tylko przez zdradę i głód, poczęli schodzić w dół, żegnając po raz ostatni swe drogie góry. Poprzedzali ich księża, niosąc krzyż i drogie naczynia z kościoła świętej Wenerandy. Cisza śmiertelna była wśród nich, przerywana tylko głuchem szlochaniem od czasu do czasu. Wszystkie te męskie, ogorzałe oblicza błyszczały łzami, wszystkie te serca wielkie, były boleścią na wskroś przeszyte. Pierwsze śniegi pobieliły wysokie szczyty Selleidy, które tak, zdały się po nich oblekać białą żałobę. Zszedłszy w dół, raz jeszcze Suljoci obrócili się ku Kunghi, wskazując ją sobie niemo rękami. Tam, w przyszłości zejść się mieli jeźli nie oni, to ich dzieci. Następnie rozdzielili się, i według różnych instynktów, w różne udali się drogi. Główna ich liczba z Tsawellasem udała się ku Parga, inni ku górom Dżumerka, stamtąd do Tessalji, dla połączenia się z zbrojnemi bandami niepodległemi Armatola Palacopulo; inni zaś poszli za wodzem Kutzonitzas w Zalongos, bo ten opłakiwał błąd swój niewcześnie, widząc ziomków niedolę i pragnął życiem to odkupić. Jedynie mnich Samuel i pięciu Suljotów wzbroniło się wziąć udział w kapitulacji. Broniąc piędź po piędzi każdego kawałka ziemi, po tylu dokonanych czynach waleczności, podpalili zawarte w podziemiach prochy, i wszyscy wysadzili się w powietrze, krwią swoją inaugurując wolność Greków. Pieśń gminna przez usta p. Zambélios tak opiewa z prostotą rozrzewniającą ten wielki czyn:
„Ptak uleciał z Suli; oczy jego były pełne łez, a skrzydła jego były czarne. — Parginoci pytali: Ptaszku, zkąd przylatasz? Kędy lecisz małe ptaszę?
— Przybywam z Suli, lecę do kraju Franków.
— Daj nam pomyślne wieści, ptaszyno!
— Smutne mam wieści, zabrali Suli spalili mnicha“.
Zaledwo wybuch prochowni zapewnił Wely Paszy ostateczne zwycięztwo, gdy 50.000 Albańczyków puściło się w pogoń za wychodźcami, gdyż Ali Pasza rozkazał żywym lub umarłym przystawić Fotos Tsawella do Janiny. Na szczęście pospieszyli się Suljoci, jednak oddział Drakosa i Tsawella był jeszcze na ziemi tureckiej, kiedy oddział dosięgnął ich i schwytał. Dwudziestu konnych pędziło za nimi. Suljoci odwróciwszy się dali ognia. Fotos pewien, że w tym boju da życie, rzucił się w środek Albańczyków. Na szczęście Drakos zasłonił go swem ciałem i powoli, krok za krokiem pomógł dojść do teritorjum Parga, na którem już Turcy dosięgnąć ich nie śmieli. Ali wściekły tym zawodem, wywarł złość swą na Suljotach, którzy rozsieli się po Epirze. Poszczuł ich Albańczykami, którzy rzuciwszy się na nich, bez wyjątku płci ni wieku, straszliwą rzeź sprawili między nimi. Dwiestu zbiegów zaledwo uszło tej zdrady krwawej, i dosiągłszy Fotosa, udali się z nim do Korfu. Otrzymali ziemię do uprawy, ale ci ludzie nie mogli przywyknąć do mrówczego, jednostajnego życia. Wkrótce zaczęli chwytać każdą sposobność brania udziału w niepokojach europejskich, jedni udali się do Włoch, inni do Francji, lub do Rosji. O losach Tsawellasa nie wiele odtąd słyszano. Udał się chwilowo do Rosji, zkąd wrócił do Korfu, by tam oddać ostatnie tchnienie… napróżno łudząc się nadzieją powrotu do Suli i wznowienia tam wojny.
Fotos Tsawellas na zawsze będzie wielkim posągiem w historji wojen o niepodległość grecką. Jego niezrównana śmiałość, wielkość duszy i tragiczny żywot, przedmioty nieskończonych improwizacji ludu w Epirze, utworzyły z tego Klefta typ nieśmiertelny, żywą balladę, rozpierzchniętą w podaniu, której rapsody kiedyś zebrane, godne są utworzyć całą epopeję. Niektórzy sądzili, że odwaga i wiara Fotosa osłabły w ostatnich chwilach walki. Wcale nie. Przykład dany w tych górach, nie był bezowocnym. Grecja pojęła, że wróg acz potężny, nie jest niezwyciężonym, patrząc na tę walkę trzyletnią, w której 18.000 ludzi broniło się przeciw całym armiom jednego z państw najpotężniejszych. Pojąwszy to, Grecja zaczęła myśleć o skupieniu sił i środkach swego odrodzenia, odtąd, głucho poczęła wstrząsać łańcuchami. Dotąd, w górach skoncentrowana walka, jak pożar zwolna idący, schodzi na rozdoły, a zwolna przenosi się do siół i miast. Wkrótce pocznie się ona pod wodzą męża równego Tsawellasowi, który przeszedł go w doświadczeniu, jakiego nabył z nieszczęść Suljotów. Zanim Marko Botzaris z kolei rozpoczął wojnę narodową, wychodźcy Selleidy, rozpierzchnięci po różnych krańcach Europy, roznieśli wieści, które obudziły na nowo wspomnienie starej Gracji, dawno zapomnianej. Byli oni pierwszymi siewaczami tych idei i uczuć, które później zakiełkowawszy, obudziły sympatie szlachetnych umysłów, podały rękę walczącym Hellenom, mianowicie ze strony Francji.
- ↑ Ponqueville hist. de la regeneration de la Grece I. François Pouqueville (1770-1838), w początku XIX w. francuski konsul generalny w Epirze, „Historie de la régéneration de la Grèce”, Paryż, 1824.