Bohaterowie Grecji/III. Admirał Miaulis/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugenjusz Yemenis
Tytuł Bohaterowie Grecji
Wydawca „Ruch literacki“
nr 30—45 /1876
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Władysław Tarnowski
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Część trzecia.
Admirał Miaulis.
(Panu Aisoppios i Jerzemu Filimon ten życiorys po polsku życzliwie poświęcił tłumacz.)
I.

Ku końcowi kwietnia 1854 opuszczałem o zmroku port Skala Salona[1] małym statkiem Hydrjockim, imieniem Miaulis, z kapitanem Leftéris. Zamiarem moim było opłynąć Peloponez i zwiedzić główne wyspy Archipelagu. Kapitan z moim przewodnikiem, którego w takich razach godzi się na całą podróż, z powodu moich częstych lądowań w punktach interesujących, wszczęli między sobą kłótnię, która nie mniej jak pięć godzin potrwała, rozszedłszy się i znów spotkawszy ze dwadzieścia razy, krzycząc i warcząc z największą furią o rzczach najnaturalniejszych w takiej okoliczności. Z daleka przyglądałem się tym szermom kogucim, pewny, że w końcu pójdą w czuby. Nie wiedziałem jednak, że ci ludzie, podobni do natury morza, najbliżsi są zgody, gdy kłótnia dochodzi do rozmiaru, któremu tylko braknie zabijania się. Wreszcie z podziwem moim kapitan zrobiwszy gest gwałtowny, okazujący memu Dymirakiemu, że go rzuci w morze, raptem zwrócił się ku mnie siedzącemu obojętnie, i obyczajem swojskim przykładając rękę do czoła i do serca, zwiastował, że był kontent, że i on i okręt cały na przeciąg mej podróży są na moje usługi. Nieznacznie oddalaliśmy się od lądu o zachodzie słońca, popychani wiewem prawie nieznacznym. Lefteris, zapewne by mnie ufetować, wdział najwspanialszy ze swych strojów. Błyszczał medalem rządu, danym marynarzom zasłużonym w walce o niepodległość, i uzbrojony był od stóp do głów, jak na obławę Bisurmana. Twarz jego wyrazista acz regularna, ogorzała od wichrów, brązowa od słońca, powiewała miotlastym wąsem siwym, który mógł współzawodniczyć z wąsami słynnego Kyriakuli[2]. Na widok tego człeka o chmurnej twarzy, wybitnym stroju, który z jedną ręką na maszcie, a drugą na pałaszu opartą, poglądając w morze, czasem wzrok roztargniony rzucał w mą stronę, mogłem się sądzić w szponach którego z korsarzy Jońskich, po których tyle romansowych podań zapchało całe tomy względnej wartości utworów. Ale znałem za dobrze zacność i dobroduszność tych ludzi, pod szorstką łupiną ukrytą, bym się go dłużej miał obawiać. Na noc zszedłem do ciasnej kabiny, wskazanej przez kapitana .Zaledwie usnąłem, gwałtowne wstrząśnienie mnie zbudziło. W parę minut poczułem, że jesteśmy w zapasach z jedną z tych strasznych burz, co tak raptownie powstają u wybrzeży Lepantu. Równocześnie małe pacholę, jedyny nasz posługacz, zpaliło lampkę przed Madonną, której dotąd nie dostrzegłem w ciemności. Później wybiegł chłopczyna, gwiżdżąc w sposób najobojętniejszy. Przy blasku lampy dostrzegłem bohomaz Panagij, wzorem starych ikonów malowany, umieszczony między obrazem św. Mikołaja, patrona żeglarzy, a obrazem dziwnej osoby, ni z pierza ni z mięsa, wyobrażającej człowieka po pas w wodzie, ubranego z albańska, ze sztandarem Grecji w jednym a olbrzymim okrętem, dzierżonym w powietrzu, w drugiem ręku, podobnie jak Karol Wielki, dzierżący berło i globus. Nad tą malaturą był napis: „Restauratorowi naszej floty“. Poznałem, że tą syreną nie kto inny miał być, jak Miaulis, o którego poważnej popularności co krok świadczyły podobne znaki. W tej chwili wpadł mój przewodnik zdyszany, blady, cały zmoczony, w przerażeniu, i rzucając się na kolana przed ikonem, odmówił tę szczególną modlitwę: Zbaw nas! wybaw nas, Matko Boża, bo jeśli zginiemy, i ty zginiesz z nami (!!!). „Poczem zaklinał mnie bym zlecił kapitanowi zawinąć do portu Galaxidis, od którego byliśmy blizko. Szybko wbiegłem na pomost, znalazłem Lefterisa, który o nodze wprzód wystawionej, muskułach wyprężonych, z włosy rozwianymi, stał obejmując żagiel silnemi ramiony, zresztą spokojny jak posąg. Drugi przy nim patrzył w busolę. Wobec tej zimnej krwi, daleki byłem od ponowienia prośby mego Cicerona.[3]
Wróciłem do kabiny, wzruszony ich męstwem, postanowiwszy tu studiować na miejscu dzieje tych dzielnych sterników, których Lefteris godnie przedstawiał w tej godzinie, a których przewodnikiem był admirał Miaulis, godny współdruh i współzawodnik w chwale Tsawella i Botzarisa, z któremi stanowi harmonijną trylogię.
Trzy małe wyspy: Hydra[4], Spezia[5], Psara[6], same od roku 1821—1827 wytrzymały ataki flot otomańskich. Każda z nich ma swego bohatera: Psara Canarisa, Spezzia Bobolinę, dzielną niewiastę[7], Hydra zaś admirała Miaulisa Vokos. (Rodzina ta nosiła imię Wokos, dopiero po odznaczeniu się admirała na statku zwanym Miaul, otrzymał ten przydomek.)
Rozwój marynarki greckiej i pomyślny wzrost wysep poczyna się w końcu XVIII wieku. Podczas rewol. francuzkiej i wojen następnych, podczas chorób r. 1816, okręty tych wysepek Archipelagu, małe, masztowe tylko, były jedynymi, jakie przez lat prawie czterdzieści dowoziły Francji zboże spławiane od Czarnego morza, od wybrzeży azjatyckich i helleńskich.
Zachęceni temi drobnemi powodzeniami właściciele tych statków, po większej części Hydrioci zwiększyli ich liczbę i kaliber, równie lekki jak kształtny. Często napastowani przez okręta mocarstw wojujących, a zwłaszcza przez piratów Algieru i Tunisu, śmiali ci żeglarze musieli się wzajemnie uzbroić, tak, że ich wycieczki równie niebezpieczne jak korzystne, dały im sposobność zdobycia za jedną razą fortuny, doświadczeń wojennych i trudnej umiejętności żeglugi. Gdy Hydra rozwinęła sztandar rewolucyjny, który pierwsza podniosła sąsiadka jej Spezzia, cała ta marynarka, uczennica doświadczenia, z handlowej poczwarki mogła się przemienić w gotową wojenną flotę. Hydrjoci raz oddani tej sprawie, złożyli mnogie poświęceń dowody, a nade wszystko dali dowód zaparcia osobistego, oni bowiem wyłącznie nie mieli do znoszenia żadnej z tych uciążliwości od Turków, które tak się dały we znaki prowincjom na stałym lądzie. Używali zupełnej swobody i bezpieczeństwa, jedynie mały haracz mieli do płacenia i garstkę majtów musieli dostarczać Stambułowi. Pod tym wpływem swobody rozwinęła się Hydra. Rząd jej, mający formę arystokratyczną, składał się z prymatów obieralnych z najprzedniejszych obywateli, z imion takich, jak Konduriotis, Tombazis i Miaulis, którzy od niepamiętnych czasów godności te sprawowali. Rada ta stanowiła o wszystkiem, a w razach wojennych sama radziła się co do sposobu żeglugi prostych majtków, posiwiałych na tej twardej usłudze. Prymatów nazywano także wykokyres, to jest posiadaczami (patrz Trikupi, hist. grecka). Posiadali oni w istocie te wszystkie statki i powierzali je kapitanom, którzy mieli znaczny procent od swej pracy. Był to związek najściślejszy między rządem a ludem, który przyczyniał się mocno do obopólnego ich wzrostu. Raz rozpocząwszy wojnę z Turcją, naraziwszy się zupełnie, postanowili dać nie tylko okręta, ale wszystko co mają i czem są dla poparcia sprawy i zarzucenia nienasyconej paszczy kosztów wojennych. Po zamknięciu rady, na której stanowczo uchwalono wyprawę, Lazaro Konduriotis tak mówił do ludu: „Szczęśliwym, że sprawie niepodległości mego kraju mogę dziś złożyć bogactwa, które zebrałem w przeciągu lat trzydziestu. Hydrjoci, koledzy moi, dziś wszyscy dzielą postanowienie moje, gdyby się jednak cofnęli, bądźcie spokojni, ja sam mam dość, by wystarczyć na koszta wyprawienia floty“. Kondurioci słynęli z wielkiego bogactwa. Lazaro dotrzymał słowa i główną część swoich skarbów użył na wyekwipowanie floty narodowej. Wszyscy Hydrjoci postąpili tak samo, i Hydra słała się hydrą dla wroga — sama zaś wyszła z tej ekspedycji wolna, okryta chwałą, a finansowo zrujnowana.
Dnia 16. kwietnia 1821 wyspy ogłosiły wspólny manifest, mocą którego orzekły, że postanowiły razem z innymi ziomkami zrzucić jarzmo tureckie. Flota helleńska składała się z siedmdziesięciu sześciu okrętów, z których dwadzieścia osiem było Hydrjockich; główny z nich był okręt o 18 działach, któremu przewodniczył Miaulis[8]. Każda z wysp miała swego admirała, ale Hydra miała dowództwo naczelne, flota jej była najwspanialsza i najsilniejsza.
Mieścina Hydra, jak garścią olbrzymią rzucona, leży na spiczastym czubie skał granitowych, przedzielona na dwie części otchłanią z rozpadliny skał powstałą, tak nad błękitami mórz zawieszona. Domy jej amfiteatralnie leżące, chwytają za oczy swą śnieżną białością, odbitą od błękitów nieba. Dziś, po odzyskaniu niepodległości, Hydra straciła wiele z swej ruchliwości, bo handel przeważnie z głównym ruchem skupił się na wyspie Syra. Kilka wspaniałych mieszkań dawnych rodzin przypominały mi jej świetne czasy. Przeszedłem mimo domu Miaulisa, świetnego przybytku, który dziś jeszcze do jego syna należy. Uliczki wąskie i strome wiodły mnie przez place malownicze, ozdobne w marmurowe Fontany aż do szczytu skały, zkąd ujrzałem całość wyspy, dziką, spaloną, bez cienia i zieloności i tak skalistą bez ziemi, że zaledwo jest kącik do chowania zmarłych[9].
Dziwna ta wyspa skalista, spalona słońcem, schłostana wiatrami, wydaje rasę prześlicznych ludzi. Hyrjoci słynni są z gibkości i rzeźbiarskiej piękności rysów (sculpturale beauté), a twarze mają surowość, odpowiednią surowości ich obyczajów, która poszła w przysłowie. Szorstkość ich charakteru nie raz stała się srogością — podobni z tej strony skalistym ptakom, tych wiszarów wychowankom, którzy jeźli wśród wojny doznali okrucieństwa tureckiego, oddali je pewnie z procentem. Miaulis miał wady i przymioty swych ziomków. Jednak umiał nad sobą panować i z czasem pewną słodycz charakteru w sobie wyrobił. Często oburzał się na okrucieństwa majtków. Mówią, że jeden z nich, ściąwszy dwóch jeńców, z ich głowami w ręku tryumfująco stanął wobec wodza. Wódz za tę radość wygnał go na zawsze ze swego statku. Twarz Miaulisa, pisał pewien marynarz angielski, będący w służbie, ma wyraz życzliwy i rozumny. Obcowania łatwego i przyjacielskiego, wyższy nad wszystkie zwykłe forfanterje ludzi, co się czują komendantami; cały oddany sprawie, Głuchy na głosy nieprzyjaciół i pochlebców. (Tableau de la Grece 1825 ou recit des voyages de J. Emerson et du Comte Specchio, str. 140)[10]
Andrzej Miaulis urodził się na Hydrze 1760 i już w szóstym roku swego życia pływał statkami swego rodzica. Odznaczał się z razu gwałtownością, siłą woli i niezawisłością charakteru. w 16 roku życia, gdy brat starszy zasłabł, oddano mu komendę małego statku. Wywiązał się jak najlepiej z zadania, dopłynął do celu i wróciwszy, naiwnie oznajmił żal z powodu wyzdrowienia brata, pod którego komendę wrócić musiał. Mijając Smyrnę wylądował, odesłał okręt, sam kupił nowy niewielki, by móc nim komenderować. W strachu przed ojcem, udał się na przestrzenie morza, szukając szczęścia w przygodach. Wkrótce ujrzał, że doświadczenie mu nie dopisało, nabył okręt stary, ciężki i źle spojony. Do tego raz został napadniętym przez korsarzy maltańskich około Nawarinu.
Opuszczony od załogi, która przemocą wylądowała, sam został na statku, postanowiwszy raczej dać się zabić, jak go opuścić. Maltańczycy myśląc, że to jakiś podstęp, okręt z załogą jednego człowieka, przypuścili doń rzęsisty ogień. Andrzej Miaulis, kilkakrotnie raniony, schwytany i na śmierć osądzony został. Przedstawił im jednak zimno a racjonalnie, ze śmierć jego na nic im się nie zda, a mogą wziąć znaczny okup w blizkiej wiosce Peloponezu, gdzie posiada kilku przyjaciół. Przekonał korsarzy, wypuścili go na ląd i sześciu strzegło go na odległość oka.
Osłabiony postrzałami, musiał spocząć w blizkiej wiosce nad morzem. W parę dni towarzysze spiesznie go opuścili dla obrony własnego okrętu, któremu zagrozili Grecy. Tak Miaulis odzyskał swój okręt, przebudował go i podjął parę małych wycieczek kupieckich, prawie zawsze szczęśliwym uwieńczonych skutkiem.
W miesiącu marcu 1822 Andrzej Miaulis mianowany został nawarkiem (navarque) czyli admirałem. Miał wtedy lat sześćdziesiąt niezupełnie, ale potęga jego natury przedziwnie tryumfowała nad latami i trudem żeglugi morskiej, który znać trzeba, by go ocenić. Natychmiast zajął stanowisko otwarcie nieprzyjacielskie wobec Turków. Dokąd mieszkańcy wysp walczyli podobnie jak Klefci i górale. Każdy, kto mógł się na jaki taki statek zdobyć i zebrać małą załogę, był dowódcą, dobierał sobie kilku mniejszych kapitanów i płynął na obławę statków tureckich. Raz na falach morskich, puszczali się na wszystko, podjeżdżając największe okręty, dla ciężaru często na nieruchomość skazane, często nocne robili zasadzki, raptem znikali, mając lekkie statki, wyśmienite do wycieczek tego rodzaju. Czatowali w zasadzkach, wypadali, godzili na statek samotny i znów znikali; czasem zapędzali się aż pod Dardanele i pustoszyli wybrzeża Azji. Te wycieczki prowadzone bez wytkniętego planu, nie mogły przynieść stanowczego skutku, a demoralizując ludność równaną przeto z korsarzami, drażniąc przemoc turecką, raczej szkodliwe były jak pomocne. Miaulis pierwszy wprowadził ład, odpór i pewną skuteczną strategię w działaniu. To też kiedy wojska lądowe pod Botzarisem zorganizowane, poczęły stawać się armią porządną, okręta wyspiarskie stawały się eskadrami linjowemi, podciągniętymi pod pewną dyscyplinę wojenną przez nowego admirała. Miaulis na wstępie odznaczył się czynem wojennym, który mu (1822) zjednał powszechne uznanie. Zamiarem jego było obsaczyć flotę otomańską w porcie Partas stojącą, i zniszczyć ją. Wiatr jednak przeciwny nie dał wszystkim się zbliżyć, tylko jego bryk wojenny Mars, i dwa inne Manoli Tombazisa i Kriesisa zbliżyły się naprzeciw wroga. Miaulis rzucił się między dwie fregaty z śmiałością nadzwyczajną, własna załoga chciała go zmusić do cofnięcia, admirał zabronił; powstał bunt i kilku majtków odważyło się rzucić na jego osobę. Ten, siedząc zwykle u steru spokojnie, z nogami z turecka pod siebie podłożonemi, wstał najspokojniej, wziął karabin, grożąc śmiercią pierwszemu, co nań rękę podniesie. Majtkowie cofnęli się. Mars dał ognia całą baterją, wytrzymał ogień nieprzyjacielski i odpowiedział drugą salwą tak silną, że jedna z fregat tureckich zatonęła. Po takiej walce pięciogodzinnej, trzy statki greckie, nie mogąc wtargnąć do portu Patras, oddaliły się, poszukując reszty swych towarzyszy. Turcy wystraszeni, w nocy odpłynęli na wyspę Zante.
W parę tygodni rozeszła się wieść o rzezi w Chios, najpiękniejszej, najbardziej kwitnącej z wysp greckich. Porwana przykładem Psary, namówiona przez niesumiennych emisariuszy, wyspa Chios (Szio) nie obrachowawszy się z siłami, uległa zapałowi ku rzeczom świętym i zerwała się do boju przedwcześnie. Siły nie zrównały zapałowi. Niebawem Szio stała się pustynią krwią zbroczoną i gruzów pełną, na 115.000 mieszkańców wyrżnęli Turcy 23.000, a 47.000 zabrali w niewolę do Stambułu lub sprzedali jako niewolników; reszta uszła na brzegi Azji, na wyspę Psarę i inne. Flota Hydry nie pospieszyła na czas z pomocą wyspie Szio. Kłótnie wynikłe w przeszłej kampanji, rozjątrzenie, spowodowały, że główna załoga na ląd uciekła i wróciła do domów. Mimo nadludzkich usiłowań, Miaulis przed majem nie zdołał na morze wypłynąć; 2 maja był pod Psarą. W dzień potem był u wyspy Szio.




Siły nieprzyjaciela, który jeszcze miejsc tych nie opuścił, składały się z sześćdziesięciu okrętów, z których sześć wielkiego kalibru; Grecy zaś mieli czterdzieści małych statków, wśród nich sześć palnych (burlots). Po kilku utarczkach bezowocnych, Kapudan pasza Kara Ali, zamknął się w porcie, Miaulis wrócił do Psara na wieść, że nowa eskadra płynie od Dardanelów. Admirał zebrawszy radę, wniósł, by niespodzianym atakiem zniszczyć flotę, nim jej przybędą posiłki. W tej chwili wystąpił jeden z załogi i rzekł: „Dajcie mi dwa burlotty[11], a wszystko biorę na siebie“. Ta propozycja zdziwiła zebranych. Ten, co ją uczynił, był młodzieńcem od 28—30 lat, ubogo ubrany, nieznanego imienia, a słynny tylko z surowego prowadzenia się, wesołego usposobienia i wielkiej łagodności w obcowaniu.

Było to imię, mające zostać tak sławnem: Konstanty Canaris. Widząc zdumienie, które wywołał, rzekł: „Błagam was o dwa burlotty, a przysięgam na duszę moją (μ `α τής ψυχήσμον!) że zemsta będzie zupełną za te tysiące naszych braci, zgładzonych na Scio“. Miaulis, jakby przeczuł tego człowieka, sam nie mając świadomości tego co czyni, podał mu rękę i rzekł: „Skończone! Idź porób swe przygotowania, i niech cię Bóg wspomaga.“ Nazajutrz Canaris i Pepinos (ostatni z Hydry) żeglowali ku Scio. Cała ludność Psary wyległa patrzeć za nimi z błogosławieństwem, i znikli w złotych falach podobni dwom potworom morskim, powiada Aleksander Sutzos. (῾Πτουρχομαχος Ελλασ.) Tłum wtedy udał się do kościoła św. Mikołaja i pełen obawy przed nowem nieszczęściem modlił się gorąco.
Wkrótce po północy, głuchy grzmot dał się słyszeć, jakby trzęsienie ziemi w swych posadach, i łuna purpurowa rozpostarła się na całym horyzoncie nad Szio. Zemsta obiecana przez Canarisa spełniła się.
Dwa burlotty, których załoga z 34 ludzi złożona, całe pół dnia myszkowały między Szio a brzegiem Azji, gdy łódź turecka odpłynęła, by zbadać kto są, wystawili flagę turecką, udawszy, że chcą się dostać do Smyrny, mimo wichrów szalonych i przeciwnych. Ku wieczorowi, żeglując z wszystkich sił, niepostrzeżeni dopłynęli do portu Szio przed północą.
Cała flota zarzuciła kotwicę i oddała się świętu Ramazanu. Po surowych postach, oddali się orgjom szalonym, co zwykle po tem wielkiem nabożeństwie następują. Okręty były całe wspaniale iluminowane. Okręt Kapudana paszy cały w festonach lamp kolorowych. Ruch był szalony; wołanie fanatyczne Derwiszów mieszało się ze śpiewami majtków. Zapomniano o sąsiedztwie floty greckiej, uważano ją za niebyłą. Bohaterskie burlotty Canarisa, który szedł na śmierć prawie niechybną, wśliznęły się cichaczem w sam środek dwóch linji nieprzyjacielskich okrętów; Canaris wstrzymał się aż przy okręcie admirała. Upowity w własne cienie okrętów tureckich, spuścił w łódkę swych ludzi z szybkością niezmierną. Sam zaś zostawszy, przymocował burlot (statek własny) do przodu okrętu admirała — zapalił go — i z okrętu skoczył w morze, dosięgnąwszy płynąc łodzi swych towarzyszy. W parę minut olbrzymi okręt stanął w płomieniach, zażegniętych silnym wiatrem. Prochownie i kartaczownice wkrótce zapalone, buchnęły, wysadzając wszystko z grzmotem podobnym do kończącego się świata, którego echo wstrząsnęło aż brzegami wyspy Psary. Kilka tysięcy ludzi wyleciało w powietrze. Rzeź braci pomszczona. Łódkę, w którą rzucił się pierwszy Kapudan pasza, pochłonęły spiętrzone fale — złowiono go u brzegu prawie bez duszy, którą też w parę chwil wyzionął Kara-Ali. Tymczasem Pepinos przymocował swój burlot do fregaty, w której był adiutant i namiestnik paszy, Rialabej. Ten spłoszony rozkazał wyjąć kotwicę, niebaczny na skutki. Fregata jego poczęła hulać po zburzonej fali i tak ogień, który w niej szalenie powstawał, rozniecać po całej flocie — pięć, czy sześć okrętów się razem zapaliło. Noc Neronowska! Nigdy podobnej klęski nie doznali Turcy[12]. Łodzie i burlotty wyszły całe z tej przeprawy i ludzie cudem ocaleni, całą siłą płynęli ku Psara.
Canaris siedział na beczce prochu z zapaloną pochodnią, postanowiwszy w razie pogoni w powietrze się wysadzić. O świcie ujrzał Psarę, i miotał flagą czerwoną na wichry, by dać znak zwycięztwa. Przyjęty na piersi admirała Miaulis, Canaris został tym bohaterem narodowym, przedmiotem czci ogólnej, i urządzono na cześć jego jedną z tych uroczystości wielkich, podobnych igrzyskom starożytnym, w której wzięło udział wszystko co żyło. Ofiarowano mu wieniec obywatelski, który przyjął, rumieniąc się, bo już powrócił do zwykłej swojej prostoty i skromności[13].
Poczem metropolita wyspy z księżami przyszedł z krzyżem i chorągwiami. Na ten widok Canaris się pochylił, zdjął obuwie i boso z procesją wrócił do kościoła. Tam z całą prostotą zapalił dwie świeczki na cześć św. Mikołaja, patrona żeglarzy, wysunął się z tłumu, co śpiewał hymny na jego intencję, i pospieszył pod dach domowy ucieszyć się z rodziną. Pożar floty tureckiej stał się przedmiotem mnóstwa gminnych podań i improwizacji. Jedna z nich opiewa: „Co robią nasi wodzowie? — obradują, by w dzień iść na Turczyna; co robi nowy Temistokles dni naszych? — spalił okręty ich — Canaris zdobył zwycięztwo. Bóg tak chciał, by narody wiedziały, że jest z nimi, sługi swymi prawowiernymi.“
Grecy w istocie są narodem głęboko religijnym, i mam przeświadczenie, że w walce o niepodległość idea walki z Islamem o prawdę chrześcijańską wiele zaważyła. Mają do tego mnóstwo tradycji i prognostyków, które sięgają jeszcze starożytnych czasów. Zwłaszcza morscy żeglarze bywają w ciągłych stycznościach z siłami nadnaturalnemi; dadzą się zabić za to, że fale morza zaludnione są kolumnami duchów złych i dobrych (ρτοχεία), często w nocy przywidują im się Nereidy, rozpuszczające warkocze zielonowłose po smugach fal, by zwabić żeglarza. Mają ku temu osobne zaklęcia i egzorcyzmy.
W parę miesięcy po katastrofie w Szio, nowa flota turecka, zemstą pałająca, zbliżyła się od Dardanelów, chcąc zniszczyć Spezzią, której upadek byłby za sobą pociągnął ruinę Hydry. Pragnęli też Turcy wzmocnić Nauplię, zagrożoną blizkością Peloponezu. Dnia 19. września spostrzeżono ze Spezzji trzy okręta liniowe, siedemnaście fregat, osiemdziesiąt brików czyli korwet. Nowy kapitan Abdullach dowodził tym wysiłkiem potęgi tureckiej i sądził, że w pierwszym spotkaniu wszystko zgniecie. Na szczęście Miaulis miał pięćdziesiąt statków żaglowych na jego przyjęcie. Podzielił je na dwie eskadry. Jedna mająca komendę czynną, obwarowała wejście od portu w Argos, druga poszła naprzeciw wroga, chcąc manewrem swym zwabić go w cieśninę, dzieląc Hydrę od lądu. W istocie, pasza widząc, że te drobne statki mignęły i znikły przed nim, pełen ufności pognał ku Nauplji. Miaulis pięćdziesiąt swych okrętów szybko wysłał ku południowemu krańcowi Spezzji, by oczekiwały Muzułmanów. Sam zaś na swym „Marsie“ pozostał z dwoma burlottami, by pilnować ich śladu. Gdy wpłynęli w cieśninę Spezzji, admirał pomiędzy nich z całą szybkością wśliznął dwa burlotty, z których jeden prowadził dzielny Kriesis, a drugi Anargyros Lébésis, zwany Achillesem. Dwaj ci ludzie potrafili w mgnieniu oka greckim ogniem zapalić dwa okręty, zskoczyli do swych łódek i znikli wśród wstającego dymu i płomieni. Miaulis wedle słów gminnej pieśni „spadł na nich orłem, który pędzi w pomoc swym dzieciom“. Dał ognia z obu baterji na raz, kiedy odległy huk dział dał mu znać, że eskadra jego napadła przód floty tureckiej. Abdallach oszołomiony podwójnym napadem, przerażony powstającym pożarem, stracił przytomność, cofnął się i umknął. Pomnąc jednak na „sznurek jedwabny“, co nań czekał w Stambule, wrócił i pojawił się nazajutrz w tem samem miejscu. Tak doba minęła. Miaulis korzystając z ich nieczynności, dał kilka razy ognia, by ich zmusić do walki lub cofnięcia.
W tymże czasie gwałtowna burza poczęła się zbliżać, piorun uderzył w okręt paszy. Ten przerażony temi oznakami, cofnął się drugi raz i odpłynął ku Mitylenae, woląc podejść lub zmiękczyć sułtana, niż spłonąć ogniem greckim. Dzielność więc admirała zbawiła Peloponez i zmusiła w skutku tego Nauplją, liczną jej zbrojną załogę do złożenia broni.
Minęły lata, i w podróży mej słyszałem, jak pasterz ubogi w cieniu cyklopejskich murów Tyryntu śpiewał głosem monotonnym ten czyn Miaulisa.
Admirał jednego dnia nie spoczął, ścigać Turczyna, który kilkakrotnie usiłował rozpuścić swe wojsko w okolice Morei. Miał z sobą admirał w tej wyprawie p. Tsammados, przyjaciela od serca, towarzyszyli mu także Sachturis, Kriesis, Pepinos, Orlando i Kosto Canaris, którego imię już urosło i rosło jeszcze z dniem każdym. Miaulis głównie przejął się sposobem Canarisa, rzucać burlotty i niemi siał panikę w flocie nieprzyjacielskiej. Młodzi żeglarze stali się w tem wirtuozami, czemu oczywiście towarzyszyć musiała osobista śmiałość na wszystko gotowa. Korzystając z demoralizacji wroga, porozdzielał z pomocą wodnej partyzantki jego eskadry, i tak godził na nie pojedyńczo, rzadko kiedy bez powodzenia.
Szybkie i odważne manewry mniej licznych Greków, prawie zawsze krzyżowały plany strategiczne poważnej floty. W końcu opanowało zabobonnych Turków mniemanie, że burlotty są czarem wyższej potęgi. Wtedy to wypłynął okręt z Dardanellów, o podwójnym pokładzie, zwany Burlot-Kormas[14], tj. niebojący się burlottów. Boki jego obite stalową blachą, zdały się urągać ogniowi. Okręt ten w pierwszej kampanji spalony został w Samos przez Canarisa.








  1. Naprzeciw Koryntu, w przylądku Krissa, o parę godzin od Delfów wobec Wostizy starego Egium.
    (Przyp. autora.)
  2. Wąs marynarza, który poszedł w przysłowie miał być taki, że go można było owiązać do koła głowy. (Przyp. autora.)
  3. Takąż burzę przebyłem między Wostizą a Lepantem. Była jednak burzą tryumfu, po dokonanej szczęśliwie, z niemałemi trudnościami pielgrzymce po Peloponezie. Z Megaspiljonu, ostatnią stacją był mały młynek pod Wosticą, pełen wody, tak, że w niej stał tapczan, na którym spałem; w młynie prócz tego spał baran, który mnie zmokłego po deszczu ogrzewał, dwa woły po kolana w wodzie, i młody młynarz ze swą małą córeczką. Agojata mój (karakaczani) z końmi dla dostania obroku musiał pojechać na noc do blizkiego monasteru. Tam więc zostałem. Nazajutrz dojechawszy do Wosticy i według wyrachowania mego wpadłszy na statek, który tylko co 15 dni lądował, odpłynąłem z burzą ku Lepantowi. Całej burzy w południe prześlicznie przeświecało słońce, a łamiące się promienie o gęste obłoki i skały a warownię Lepantu, całość obrazu o rozhukanem majestacie powlokły jakimś szmaragdowym kolorytem, którego więcej na morzu nie widziałem. Nazajutrz byłem w Patras, zkąd odpłynąłem do Korfu i Neapolu.
    (Przyp. tłumacza).
  4. Przypis własny Wikiźródeł Hydra, albo Ídra, (bo też H bezdźwięczne) to wyspa na południe od Argolidy.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Spezia, albo jak pisze gdzie indziej tłumacz Spezzja — Spétses, Spetsai, leży blisko Hydry, około 20 km na zachód od jej zachodniego krańca.
  6. Przypis własny Wikiźródeł Psara, albo Psará, wcale nie leży blisko Hydry, bo na wschód od Hydry, za Cykladami, blisko Chios, i dwa razy bliżej jej do kontynentalnego tureckiego Izmiru, (czyli Smyrny) niż do Hydry.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Laskarina Boubolina mimo iż kobieta, (i to w XIX wieku) była admirałem floty wyspy Spétses, na wyspie w domu w którym mieszkała, o nazwie Dápia, dziś jest jej muzeum, prowadzone przez jej potomków.
  8. Wtedy to Grecy wynaleźli te małe łódki, zwane Brulofs palne, które stały się takim postrachem Turków i któremi unieśmiertelnił się Canaris bohaterski. (Przyp. autora.)
  9. Widziałem wracając z Palmyry, pod Damaszkiem w Antilibanie kąt jeszcze skalistszy, wioskę sławną z dzikiego położenia, zwaną Malula. Tam, nie wierzyłem oczom moim, wszystkie groby cmentarza, na skale rzuconego, były kute w kamieniu, a tylko ziemią przysypane. Malula, i obok wioska Mnin, to najpiękniejsza droga, jaką w życiu odbyłem. (Przyp. tłum.)
  10. Przypis własny Wikiźródeł Tableau de la Grece 1825 ou recit des voyages de J. Emerson et du Comte Specchio, — Obraz Grecji [w r.] 1825 albo opis podróży J. Emerson’a i Hrabiego Specchio.
  11. W Grecji wyraz Burlotto jest utarty, równie we Włoszech — więc go adoptujemy w tym przekładzie. (Przyp. tłum.)
  12. Chyba pod Wiedniem? (Przyp. tłum.)
  13. Takim miał szczęście tłumacz tej książki poznać go osobiście, już sędziwego, w przeszłym roku, mile i łaskawie przez niego przyjęty; uniósł ztamtąd niezatarte wspomnienie bohatera, przyjaciela Polaków i wielbiciela Polski. (Przyp. tłum.)
    Canaris ubogim był i pozostał prawie do końca. Synowie jego stali się majętnymi i przez nich pewien dobrobyt spłynął na ojca. Po upadku Psary, Grecja ofiarowała mu znaczną sumę i dom — odrzucił oboje, a prosił o nowe burlotto, dnia zaś tego, powiada podróżnik Emerson, nie miał Canaris czem zapłacić filiżanki kawy. Tenże Emerson zdumiony był prostotą, jaką zastał, odwiedzając bohatera. Dwie szable na nagich ścianach. On sam stał u okna, patrząc zamyślony na morze. Piękna żona, siedząc na ziemi, bawiła się z dwojgiem dzieci, karmiąc sama trzecie. Gdy wszedł, jedno z dzieci podało mu różę, drugie czibuk, żona zaś kawę i konfitury. Gdy Emerson podziwiał, jakiego ma męża, odrzekła mu piękna Greczynka: „Czyż pan myśli, żebym inaczej za niego była poszła?“ Tę samą już sędziwą widzieliśmy także przy łożu męża. Jedno z tych dzieci jest ministrem, drugie podobno admirałem. Z licznych poetów Wiktor Hugo śpiewał czyny Canarisa. (Przyp. autora.)
  14. Przypis własny Wikiźródeł W oryginale francuskim:na stronie 138, widnieje Bourlot-Korkmaz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Yemeniz i tłumacza: Władysław Tarnowski.