[250]
Bracia (Adelphi).
Z dwóch braci, Ateńczyków, jeden jest żonaty i dzietny (Demeasz), drugi kawaler (Micyon). Demeasz ma dwu synów: Eschinesa i Ktezyfona; pierwszego wziął na wychowanie Micyon i rozpieścił go tak, że ma wiele z tego zgryzoty; staje się to powodem wymówek ze strony Demeasza, który utrzymuje, że Ktezyfon żyjący na wsi, wychowany surowo nie mógłby popełnić takich zdrożności. Tymczasem okazuje się, że istotnym powodem złych postępków Eschinesa był właśnie brat jego. Demeasz przyznać musi, że jego surowy sposób wychowania ma także swoje złe strony. Podajemy sceny, w których malują się charaktery obu braci:
Micyon. Możnaż kogo polubić, tak, jako ja robię,
Ażeby mu był milszy, niż on jest sam sobie?
Wszakże-to nie jest mój syn... syn brata... Z tym mamy
Humory bardzo różne od młodości samej.
Jam sobie obrał w mieście żywot nieznudzony,
Co inni szczęściem zowią, nie pojąłem żony,
Lubiąc spokojność; on zaś obrał wiejskie życie
W troskach i oszczędności, twardo i ukrycie,
Wziął żonę... Urodziło mu się dzieci dwoje.
Starszego z tych ja wziąłem na porękę moję;
Z maleńkiego-m go chował, jak swego kochałem
I całe-m szczęście moje miał w tem dziecku małem.
Kocham go i żeby on mnie kochał wzajemnie,
Czego tylko chce żywnie, to wszystko ma ze mnie.
Daję, przebaczam i to wcale mu nie szkodzi,
Że go nie trzymam groźno... Wreszcie inni młodzi
Kryją przed rodzicami coś z swych obyczai,
Jam go zaś przyzwyczaił, że mi nic nie tai,
Bo kto się kryć rodzicom własnym ma dość czoła,
Taki tem bardziej obcych oszukiwać zdoła.
Wstydem i uczciwością zręczniej dzieci mogą
Być prowadzone, myślę, aniżeli trwogą.
Ale mój brat w tej mierze innego jest zdania;
Ledwo co wnijdzie czasem, już ci mi przygania:
„Co czynisz? zgubisz chłopca, Micyon, niestety!
Oto się kocha, stroi i daje bankiety,
A ty dostarczasz kosztów na to... nie do rzeczy!“
Lecz on bardziej rozsądek i słuszność kaleczy.
Błądzi zawsze, komu się ta myśl uroiła,
[251]
Że silniej w podległości trzyma mus i siła
Niźli słodkie ogniwo mocy przywiązania...
Tak mniemam i tem mego popieram mniemania:
Kto pod obuchem grozy powinność swą czyni,
Strzeże się tylko oka tej czułej mistrzyni,
Ale gdy go ujść może, inną ścieżkę bierze.
Tylko kto z przywiązania czyni, czyni szczerze.
Strzeże się sam obecny, nieobecny wszędzie,
Tenże sam stale, zawsze nieodmienny będzie;
Mądry ojciec swym dzieciom nawykać pozwoli
Czynić dobrze, nie z musu, lecz z ich własnej woli.
To jest, co różni pana od ojca; inaczej
Kto czyni, nie umie być ojcem, niech wybaczy —
Lecz nie ten-że to, o kim mowa? Tak, on właśnie,
Jakiś smutny! niesie mi, ręczę, zwykłe waśnie.
Witam cię, Demeaszu, w zdrowiu dobrem, stałem?
Demeasz. Dobrze, iż cię znajduję... ciebie też szukałem.
Micyon. Czemużesz smutny?
Demeasz. Pytasz? czyż ojciec Eschina
Ma być rad?...
Micyon. Nie mówiłem?... Otóż już zaczyna.
Cóż zrobił?
Demeasz. Co? ten, który nie zna wstydu granic,
Ani się kogo boi, co prawa ma za nic?
Bo, że jego dawniejsze postępki pominę,
Co dziś zrobił!
Micyon. Powiedz-że! odkryj jego winę.
Demeasz. Oto, drzwi wybił... oto naszedł na dom cudzy,
Zbił właściciela domu, którego i słudzy
Śmiertelnie zbici. Niedość!... Całe miasto krzyczy
Na ten gwałt... Tylkom stanął, zaraz ta rozpusta
Doszła mnie, bo nią wszystkich zatrudnione usta.
Jeżeli mam porównać niepodobnych sobie,
Nie maż on wzoru w brata swojego osobie,
Który majątek zbiera, na wsi siedzi skromnie,
Nie robi głupstw, któreby sięgały aż do mnie!
Lecz co tu o nim mówię, do ciebie jest mową,
Boś ty przyczyną rozpust jego początkową.
Micyon. Nic niesprawiedliwszego nad człeka bez zdania,
Bo czego sam nie zrobił, wszystkiemu przygania.
Demeasz. Do kogóż-to?...
Micyon. Do ciebie... bo w tem sądzisz krzywo;
Bo nie jest, wierz mi, nie jest błędem jako żywo
(Wyjąwszy to, co słyszę, co chcę poznać wprzody),
Że się bawi uczciwie czasem człowiek młody.
Bo jeśliśmy się i ty i ja nie bawili,
Tośmy nie mieli na to, gdyśmy młodzi byli.
Coś z niedostatku robił, niesłusznie zwiesz cnotą;
[252]
I mybyśmy hulali, gdyby było złoto!
I tybyś dziś nie łajał synowi twojemu,
Wolałbyś, że się bawi, kiedy wiek po temu,
Niż gdyby (późno ojca zbywszy się z gospody)
Szalał stary dlatego, że nie szalał młody.
Demeasz. Jowiszu! ja przez niego dziś w szaleństwo wpadnę.
Też nie są jeszcze błędem czyny tak szkaradne?
Micyon. Słuchaj! nie nudź mnie proszę dłużej w tym sposobie.
Chciałeś, bym syna twego przysposobił sobie,
Przez ten układ już jest mój... jest w nim jaka wada.
Mnie gorzej, bo największa część jej na mnie spada.
Je? — z mego. Pije? — z mego. Stroi się? — za moje.
Umizga się? — i na to dam, póki obstoję;
Jak braknie... któż wie? może wypchnięty zostanie.
Wybił drzwi? zapłacę je. Zdarł suknie? dam na nie.
Jest, dzięki bogom, z czego i dawać uczciwie,
I przecie się, choć daję, dotychczas, nie krzywię.
Wreszcie lub przestań, lub weź kogo chcesz na zgodę,
A ja ci, że ty bardziej błądzisz w tem, dowiodę.
Demeasz. Ucz się być ojcem od tych, co są w rzeczy niemi.
Micyon. Tyś mu naturą ojciec, ja — radami memi.
Demeasz. Radami?...
Micyon. Nie chcesz przestać? otóż ja przestanę...
Demeasz. ......I nareszcie, gdy ci się tak zdaje,
Niech traci, hula, ginie... jego obyczaje
Nie do mnie... ani pisnę.
Micyon. Już znowu z zapałem?...
Demeasz. Bo czyż mi nie dowierzasz? czy ja go brać chciałem?
Boli mnie, bo mój!... ale jeśli się sprzeciwię
Odtąd kiedy, bodajem!... lecz zmilczę cierpliwie,
Chcesz, bym dbał o jednego, dbam, i bogom dzięki,
Że jest takim, jakim być powinien z mej ręki.
Lecz ten twój pieszczoch... uzna... po swej słodkiej szkole
Kiedyż-tedyż później!... ach!... ale zmilczeć wolę.
Przekonawszy się jednak, że ten syn, któremu tak ufał i którym się szczycił, nie jest bynajmniej lepszym od owego pieszczocha, zmienia Demeasz zdanie, mówiąc:
Nikt nie był w trybie życia tak wyrachowany,
By majątek, wiek, moda, nie wniosły weń zmiany
I nie szepły mu w ucho, że złe dobrem sądzi
I co ma za najlepsze, w tem najbardziej błądzi.
Doświadczam tego, gdyż to ostre obchodzenie,
Którem tak lubił, w schyłku od dziś dnia już mienię.
A to czemu? spyta kto. Doświadczyłem zblizka,
Że przez dobroć i słodycz najwięcej człek zyska.
Dowód tej prawdy z brata mojego i ze mnie.
On żył zawsze bez troski, wesoło, przyjemnie;
[253]
Cichy, łagodny, słodki w pożycia sposobie,
Żył sobie podług woli, nie żałował sobie,
Nigdy nie znał, co jest gniew, zżymanie i focha.
Każdy go też wspomina i każdy go kocha...
Ja, wieśniak nieotarty, straszącej postury,
Srogi, zrzędny, łakomy, uparty, ponury;
Wziąłem żonę... źle! Przyszły na świat dziatki?...
Jeszcze gorzej! A chcąc im zostawić dostatki,
Straciłem na zbieranie całe moje lata.
Dziś na starość za pracę jakaż mi zapłata?
Oto mnie nienawidzą... On, bez żadnej prace
Ma całą korzyść ojca, ja ją całą tracę;
Jego kochają czule, mnie się tylko boją;
Jemu każdy powierza każdą skrytość swoją,
Jego lubią... I teraz bawi się z obiema.
Ja sam tylko, wedle mnie żadnego z nich niema.
Gdy jemu życzą, by żył dla nich w późnej porze,
Mojego zgonu tylko wyglądają może!
Jam ich chował, co ujął małą rzeczą, proszę!
Mnie się sam trud zostaje, a jemu rozkosze.
Doświadczę też przeciwnie, czy i ja być mogę
Słodkim i dobroczynnym, jak brat wskazał drogę?
I ja też być od swoich kochanym mam żądzę.
I gdy trzeba pobłażać i sypać pieniądze,
Nie zostanę się w tyle... A gdy nie wystanie?
Alem też starszy! krótsze będzie szafowanie...
(K. Tyminiecki).
I rzeczywiście pobłażliwością i hojnością zyskuje sobie Demeasz miłość synów; sztuka kończy się weselem.
|