Bracia Dalcz i S-ka/Tom drugi/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Bracia Dalcz i S-ka
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1937
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII


Clervaux jest to małe miasteczko przy bocznej jednotorowej linji, łączącej Verviers ze stolicą księstewka Luksemburgiem. Pociągi pośpieszne nie zatrzymują się w Clervaux nigdy, a pocztę wyrzuca się z nich w zielonych brezentowych workach do specjalnego, drucianego kosza, umieszczonego na słupie. Poczta z Paryża i wogóle z Południa przychodzi luksemburskim pociągiem o dziesiątej rano, poczta zaś z Belgji o ósmej z minutami wieczorem. Odkąd z wiosną zaczyna się robić ciepło, szef urzędu pocztowego miasta Clervaux osobiście wysiaduje na peronie w oczekiwaniu pośpiesznych i albo rozmawia z żoną kierownika stacji, panią Woulffi, albo zadowala się towarzystwem jej kota, drzemiącego obok na ławce z podwiniętemi łapami i z jednem półotwartem okiem. Kot jest żółty, a gdy tak leży nieruchomo, dziwnie przypomina panu pocztmistrzowi pieczonego królika, którego na każdą niedzielę z takiem znawstwem przyrządza pani Nagelmann, jego od lat dwudziestu trzech prawowita małżonka.
Z pocztą jest rozmaicie: część jej pan Nagelmann osobiście roznosi bardziej szanownym obywatelom miasta, część pozostaje w pokoiku, noszącym tytuł urzędu, po resztę zgłaszają się sami adresaci, dowiedziawszy się przez znajomych o nadejściu listu. Listów zresztą przychodzi niewiele, a dzienników jeszcze mniej. Mieszkańcy Clervaux nie utrzymują zbyt ścisłego kontaktu z resztą świata, tak, jak i właściciele sąsiednich folwarczków, czy tu i ówdzie rozrzuconych letnich willi, stojących zresztą przeważnie pustkami. Kiedyś, gdy były lepsze czasy, przyjeżdżali tu na wakacje zamożni kupcy z Liège i wówczas na parę miesięcy ożywiała się cała okolica. Obecnie tylko w najodleglejszem Passel, położonem na samej granicy niemieckiej, o dobrych dziewięć kilometrów od miasta, mieszkało jedno bogate małżeństwo belgijskie, państwo Duval, bardzo solidna chociaż dość młoda para.
Pan pocztmistrz Nagelmann znał wszystkich, o wszystkich wiedział wszystko, bo popierwsze należało to niejako do jego obowiązków, a podrugie było to jego przyjemnością. Pan Nagelmann lubił znać dokładnie zwyczaje i obyczaje swojej klijenteli, lubił wiedzieć zgóry czego po kim należy się spodziewać. Dlatego też to, co go z początku irytowało u nowonabywców willi Passel, z chwilą gdy się stało nieodmiennym zwyczajem — zajęło uświęcone miejsce w porządku dnia i tem samem przestało być przykre. A przykrym był dla pana pocztmistrza każdy niepotrzebny pośpiech. To też z początku krzywił się i gwałtownie ruszał swemi siwemi wąsami za każdym razem, gdy pani Duval niemal jednocześnie z przejazdem pociągu zjawiała się przed dworcem w swojej granatowej maszynie, i to tylko poto, aby odebrać dzienniki, gdyż żadnej korespondencji państwo Duval nie otrzymywali. Jeździć dużym samochodem, spalającym Bóg wie ile benzyny, dwa razy dziennie dla marnych gazet aż dziewięć kilometrów, to wynosi równo trzydzieści sześć kilometrów niepotrzebnie odbytej drogi.
Z biegiem czasu jednak pan Nagelmann do tego stopnia pogodził się z tym stanem rzeczy, że ilekroć zdarzyło się zobaczyć pióropusz dymu pośpiesznego, a jednocześnie nie dostrzec na przeciwległem wzgórzu połysków pędzącego auta, czuł się zdziwiony, niezadowolony, lub nawet zaniepokojony. I nic dziwnego. Na wirażach o wypadek nietrudno, szczególnie, jeżeli ktoś pędzi temi djabelskiemi maszynami po warjacku. Jeżeli zaś tak punktualna osoba, jak pani Duval, nie przybywa na czas, mogło stać się coś złego.
Na szczęście wszystko szło pomyślnie, a pani Duval była dzielną kobietą, która doskonale umiała sobie dawać radę, nietylko z samochodem, lecz i z niedomagającym mężem, i z interesami. Sama przecie załatwiła kupno posiadłości Passel, sama urządziła dom, sama dyrygowała służbą.
A przytem zawsze była w wyśmienitym humorze. Jej wspaniałe czarne oczy, jak i cała sprężysta a wiotka sylwetka wraz z uśmiechniętą twarzą zdawała się być jednym uśmiechem. Na początku, gdy mąż jej był jeszcze tak osłabiony, że nie opuszczał łóżka, znać było na pani Duval jej troskę, ale już wkrótce pocztmistrz miał możność przekonać się, że jest to jedna z najweselszych młodych mężatek, jakie zdarzyło mu się widzieć. Wprost biło z niej szczęście, radość i humor, gdy wbiegała na peron i zapytywała swoim ciepłym kontraltowym głosem:
— Czy niczego nie brakuje z mojej porcji drukowanej paszy, panie Nagelmann?
— Wszystko w porządku — odpowiadał i wyjmując z torby gazety, powtarzał codziennie pytanie: — a jakże się miewa pan Duval?
Pan Duval miewał się coraz lepiej. Dawno już opuścił łoże boleści i nietylko siadywał na tarasie, lecz pomału zaczął robić krótsze przechadzki, a nawet tem i owem zajmował się w ogrodzie. Pani Duval opowiadała, przeglądając jednocześnie wielkie płachty dzienników i nie dodawała ani słowa o tem, że im mniej z biegiem czasu w tych dziennikach było o śmierci i bankructwie wielkiego miljardera Pawła Dalcza, tem lepiej się miewał jej mąż. Pan Nagelmann nawet nie miał możności zauważyć, by ta skandaliczna afera zbytnio ją interesowała, ilekroć bowiem zaczynał rozmowę na ten temat, który przecie tak żywo obchodził wszystkich, nie wyłączając nawet tej poczciwej pani Woulffi, pani Duval wzruszała tylko ramionami. Zresztą i inne sprawy, mniej może sensacyjne, lecz znacznie ważniejsze, bo dotyczące Clervaux i jego mieszkańców nie zajmowały jej wcale, chociaż wyczerpujących sprawozdań pana Nagelmanna wysłuchiwała z wrodzoną uprzejmością. Zdaje się, że wszystkie zainteresowania zarówno jej, jak i jej męża, obracały się dokoła literatury i muzyki. Co kilka dni przechodziły przez ręce pana pocztmistrza duże paczki książek i nut dla państwa Duval, ludzie to bowiem byli nietylko spokojni i solidni, ale i bardzo wykształceni.
Pana Duval poznał pan Nagelmann dopiero w końcu lata, lecz nadal widywał go bardzo rzadko. Mąż pani Duval był widocznie zaprzysiężonym domatorem, co potwierdzała pozatem i pantoflowa poczta, której centralą na całą okolicę była znowuż pani Nagelmann.
Przez szereg miesięcy, póki jeszcze nowonabywcy Passel stanowili swego rodzaju inowację, z opowiadań ich ogrodnika, a i pozostałej służby, która od czasu do czasu załatwiała swoje sprawunki w Clervaux, można było się dowiedzieć, że są szczęśliwem i zakochanem w sobie małżeństwem. Nie było wypadku, by się pokłócili, a tylko od czasu do czasu pan Duval robił się, prawdopodobnie z powodu choroby, jakiś ponury i wówczas całemi dniami i nocami przesiadywał przy biurku, pisząc coś i rachując. W takich wypadkach i pani Duval stawała się smutna i zaniepokojona. Nie trwało to jednak nigdy zbyt długo. On znowu powracał do robót w ogrodzie i w winnicy, a ona zajmowała się gospodarstwem, uśmiechnięta i wesoła. Wieczorami pan Duval pięknie grał na fortepianie, albo leżąc w hamaku wypoczywał, a ona czytała mu różne książki.
Dworek Passel leżał tak bardzo na uboczu, a jego mieszkańcy nie lubili widocznie życia towarzyskiego, że nikt tu nigdy nie zaglądał. Właściwie jedyną komunikację z miastem utrzymywała tylko pani Duval.
Lecz i jej wizyty w Clervaux wkrótce stały się rzadsze. Znać mężowi nie tak już było pilno do gazet, gdyż pan pocztmistrz Nagelmann nieraz po trzy i cztery dni napróżno wpatrywał się w żółtą taśmę szosy wijącej się pośród winnic na przeciwległem wzgórzu. Pośpieszny po dawnemu dwa razy w ciągu doby huczał na mostku i przelatywał przez stację, zostawiając w drucianym koszu brezentowy worek z pocztą, a granatowe auto coraz rzadziej zatrzymywało się przy stacji.
Staruszek segregował gazety i mrukliwie tłumaczył pani Woulffi, ile to niepotrzebnych wydatków robią ludzie, prenumerując gazety, jeżeli jednocześnie wcale nie dbają o terminowy ich odbiór. Gdy zaś nie było pani Woulffi, zadowalać się musiał towarzystwem jej kota, drzemiącego obok na ławce z podwiniętemi łapami i z jednem półotwartem okiem.
Kot był żółty, a gdy tak leżał nieruchomo, dziwnie przypominał panu pocztmistrzowi pieczonego królika, którego na każdą niedzielę z takiem znawstwem przyrządza pani Nagelmann, jego od lat prawowita małżonka.


Koniec.










Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.