Bransoletka, legenda dziewiętnastego wieku (Norwid, 1863)


Rozmowa umarłych Bransoletka, legenda dziewiętnastego wieku • z tomu Poezye Cypriana Norwida • Cyprian Kamil Norwid Krakus książe nieznany
Rozmowa umarłych Bransoletka, legenda dziewiętnastego wieku
z tomu Poezye Cypriana Norwida
Cyprian Kamil Norwid
Krakus książe nieznany

BRANSOLETKA,
LEGENDA DZIEWIĘTNASTEGO WIEKU.




DO A. Z. — DEDYKACYA.




Ileż to razy? dobry mój Antoni
Z mężem poważnym chodziłem pod ramię,
W mieście, którego lew i lilja broni,
A Danta szukasz czy nie spotkasz w bramie:
Sztuka tam, pomnisz od Religii idzie,
Jako posłane na przechadzkę dziecko,
A pospolita rzecz — o! czasów wstydzie —
Z murów wygląda święcie i szlachecko!

Ileż to razy więc, w Florencyi onej
Pamiętasz, szliśmy, rzeczy mówiąc pewne,
Które nie mają treści naznaczonej,
A jednak cale są i długo rzewne.
Nie zapodziewa ich wola człowieka
Ni czas — lecz owszem odpomnień są skłonne
I myśl dosnuwa je, lub dosnuć czeka,
I brzmią w powietrzu jak znane podzwonne.

Takim to treściom na pamiątkę szlę ci
Dziewiętnastego wieku tę legendę;
Starszych niech zbudzi, ukołysze dzieci,
A szczęśliw będę — — — — — — —
C. N.




I.

— Poważny ów przyjaciel mój stał przy mnie w oświeconym z lekka, ośmiokątnym salonie, kędy muzykę zdala słychać było i szelest świeżych szat niewieścich.
A do pół widny obraz stary wisiał przed nami, wyobrażający jako Zbawiciel łamie chleb, między dwoma siedząc uczniami w gospodzie przydrożnej. — Podobny temu jest obraz z pod Rembrantowskiego pędzla wyszły — ten wszelako czyli kopią czyli oryginalnym był utworem? nie zastanawiałem się.
Ja milczałem, on mówił, iż życiem znał świat i znał ludzi i znał osoby, a żywotem i wiekiem znał człowieka i prawdę. A mówił mi właśnie o istocie czynu odważnego, który niedawno miejsce miał i ztąd przyszło cieszyć się rozmową o wielkich pięknościach prawdy żywej i jako bogatym jest dramatem życie tego lichego zlepka, który doczesny jest co chwila, a wieczny zawsze.
I kiedy rozmowa tak się miała, usłyszeliśmy po za nami jedwabiów szelest i wstążek wiew, a wachlarz musnął po powietrzu w stronę naszą od rąk pięknej osoby, wieku mniej niż średniego. Ta zaś, jakoby myląc się, wbiegła do mdło oświeconego salonu gdzie z nim mówiłem — za nią inne też damy strojne i mężczyzni zjawili się — i przebiegło to wszystko drzwiami drugiemi jakoby nas nie widząc.
Skoro zaś poglądałem za nią, albowiem była piękną i giest miała wielce szlachetny — on rzekł mi, bynajmniej nie robiąc tajemnicy «to jest Eulalja» a ja czekałem dalszych słów ufając wiadomości jego i dałem to uczuć że czekałem, ciekawym będąc kto jest taka piękna osoba?
«Jest to Barbara herbu strzemię dodał — a ja milczałem jeszcze uporniej — on zaś mówił:
«Imię Barbary świętej wniosła ona była na świat, ale że pod owe czasy romans był sławny do którego Eulalji nazwę Autor przywiązał — ten romans w listach był — romanse w listach pisywano dawniej stylem wybornym.»
To kiedy on mówił i coś więcej, czego dosłyszeć trudno było, muzyka zabrzmiała bardzo hucznie, ja zaś rzuciłem okiem w drzwi gdzie jako piękne fale słońcem zachodniem oświecone widać było tańczących i tańczące.
I nie taiłem wcale, owszem powiedziałem mu: szukam Eulalji, ażeby przypatrzyć się lepiej tak pięknej osobie. — A on jakoby ciągnąc dalej niczem nieprzerwane opowiadanie: «Edgarda, rzecze — «albowiem kiedy bierzmowania przyszedł czas i obchód, wzięła imię Edgardy dla owego Edgarda herbu strzała, który to jest bardzo znanym młodzieńcem — Barbara zatem, rzecze, jest niezawodnie jedną z najpiękniejszych i najmilszych w stolicy osób.»
I dotknąwszy ramienia mego poprowadził mię ku drzwiom a przy ramie ich marmurowej wyginało się złocenie krzesła na którym spoczęła Eulalja, odczepiając więdnący kwiat czerwonego lauru od piersi swoich.
Skoro zaś powiedział jej nazwisko moje, skłoniłem się lekko i mówiliśmy.
A rozmowa była: że tak świetnej i hucznej zabawy zaprawdę przez cały karnawału ciąg nikt nie widział — lecz to właśnie dla tego wydarzyło się iż post się zbliżał. —
Wszakże ile należy w rozmowie pierwszej, mówiłem dosyć z Eulalją, a kiedy Edgar zbliżywszy się dorzucił słowa swoje, doczekałem zamknięcia treści i ustąpiłem.
I nie myśląc nic, wszedłem do onego mdło oświeconego ośmiokątnego salonu — poprawny pisarz nazwał by go komnatą — w salonie tym czy komnacie tej usiadłem, na obraz patrząc Rembrantowskiego stylu i rozmyślałem o udatności światło-cienia, tudzież o tem jako on potoczny że nie powiem gminny; wyraz twarzy pewnego podróżnego, chleby łamiącego, przemienia się i chrystusowieje. — A potem owe rzeczy które właśnie mówiłem z Eulalją przyszły mi na pamięć i że kończy się właśnie karnawał hucznie, gdyż post zbliża się.
Lecz nie zaniedbałem wcale i to w pamięci mieć wkreślone że osoba której przedstawiony byłem zowie się — i tu powielekroć zmięszały się nagle wszystkie wrażenia moje.
Aż wyjaśniłem sobie stanowczo iż przez chrzest święty dla romansu w czasie narodzenia się jej popularnego, jest ona Eulalją a przez sakrament bierzmowania dla Edgarda herbu Strzała Edgardą i że na dzień Barbary świętej na świat ten przyszła osoba tyle piękna, a którąby więc w innym względzie po prostu Barbarą nazywano.
Potem iż post — czyli czas sakramentu pokuty — zbliża się myślałem; tudzież jako karnawał zamyka się — a myśląc tak, było już jakoby dobrze po północy i mieć się zaczynało ku porankowi. —
I patrząc na ów Rembrantowski pendzel, rozważałem o światło-cieniu sztuce, albowiem powiedzieć by można bez wachania się, iż do Rembrandta nikt, nawet i Rafael sam nie znał światła. — Linję znał Rafael jako nikt nigdy nie znał i nie pozna jej — ale światło jego jest światłem wcale bezżywotnem. Rembrandt zaś odkrył i objawił głęboką światła tkliwość i mistyczną logikę.
A to myśląc, było niewiele już do pierwszych zarania chwil, więc wyszedłem i chłód mię objął, na skroniach wrażliwie czuć się dając i otrzeźwiając oczy moje — a ja szedłem. —


II.

I kiedy tak szedłem to przez schody szerokie tam i owdzie, to znowu przez sień marmurem w czarne i białe słaną kwadraty; pusto było do koła i coraz mniej muzykę słyszeć mogłem a raz poraz niecierpliwego konia stąpanie i poklask podkowy o bruk słyszeć się dawały od dziedzińca.
Gwiazd ostatnich spojrzenia blade zagasały, ale widoczne były jeszcze, gdzie nie przykrył je obłok, długi, szary, bardzo na niebiosach obwiśnięty jako dzikiego gołębia bywają skrzydła. —
Służący jeden przeszedł wolno koło mnie, niosąc świecznik z zagaszonemi świecami, a niektóre złamane były. —
Przekleństwo jedne zniecierpliwionego woźnicy doleciało mię — — szedłem w ulicę. — I idąc, kiedy spojrzeć chciałem na zegarek mój która godzina? — zatrzymałem się, a oto u obuwia mego spostrzegłem leżącą bransoletkę, która złotym kołem świeciła się jak owe koła złote nad skroniami świętych w sztuce bywają używane — więc podnosząc przedmiot, pomyślałem: «któraż święta zgubiła chwałę swoją? —
Poczem zobaczywszy iż była prawie piąta godzina z rana, uważać począłem przedmiot znaleziony.
Dwa złote rogi-obfitości bodźcami swemi na zawiasę związane, czyniły dwa półkola bransoletki, a paszcze rogów onych, jako paszcze potworów dzierżyły djamentowemi zębami tarcze dwie. —
I tarcze te zamykały się i był na jednej Edgar, a na drugiej napis Eulalja. Więc nie miałem uczucia ciekawości czyją znalazłem zgubę i szedłem ulicą pustą a stawało się widno.
Dwukolny wóz jeden ogrodnika na targ jadącego, przeszedł do pół ulicy i obrócił się w stronę przeciwną.
Z gasnącą latarką i długim hakiem w ręku szedł kilkoletni śmieciarz a opodal stał kosz jego niepełny — hak był sporszy od wieku i sił chłopca a chłopiec blade miał oblicze, jako kamienie bruku wapienne po których szedłem.
Ulicę tę całą przemierzyłem krokami memi i zamknięte widząc gospody wszystkie, pomyślałem — oto przejdę na lewo około ogrodu zamożnego jednego obywatela, którego znałem i lubiłem bo był poetą. Będzie mi przyjemnie opodal siedziby miłego człowieka przechadzać się, aż godzina śniadania w mieście się zbliży.
I tak uczyniłem — ale szedłem bez nakreślonego ściśle planu — owszem drogą obłędną i zaułkami mało uczęszczanemi.
A tam gdzie murów starych resztki z niepodokończanych uroszczeń współczesnej architektury wyglądają — a tam gdzie uliczka wązka ma być na szerszą przemieniona, usłyszałem dzwonek raz po razu odzywający się i zobaczyłem dwie służebne z koszami w ręku podążające w stronę, zkąd dzwonek brzmiał. I zobaczyłem po chwili purpurowy niegdyś baldahim w kształcie kardynalskiego parasola resztką złocenia świecący — pod nim szedł w komży białej proboszcz i niósł Eucharystię do chorego — parę osób uklękło i ja uklękłem — szliśmy w stronę Bożą. —
A pod onym niegdyś purpurowym baldahimem najświętsza z dotykalnych i niedotykalnych na świecie rzeczy i istot, kruszyna obecności Bożej, szła w gwiaździe srebrnej, płótnem obwiniętej czystem, jakoby tam był pochód króla wygnanego i ostatniego jakiego z panujących — albowiem purpury resztka i złoceń resztka i poczet idących lichy był.
I tak idąc niewiele drogi, weszliśmy do bardzo nizkiej sieni gdzie niewiasta z gminu, silna acz wieku podeszłego, wyszedłszy na spotkanie, klękła — potem obnażoną po łokieć ręką otarła łzy i wychyliła się z nami do izdebki, mającej podziemia podobieństwo ale utrzymanej czysto. A było to jak poznałem zaraz mieszkanie śmieciarza miejskiego i ojca onego pacholęcia, które spotkałem był niewiele czasu przed tem z za wielkim hakiem i koszem na lata jego. —
Tedy uwielbiwszy Boga i domówiwszy litanii, miejsce miał obrzęd Sakramentu ostatniego olejem świętym namaszczenia, poczem zbliżyłem się do łoża chorego, który zwątpił dla Boga, bo jakoby myślał iż wstanie z łoża swego i widziałem że mówić chciał, ale sił nie mając, uśmiechnął się i zasnął. — Żona onego wyszła za mną a kiedy około jałmużny coś nadpowiedziałem, mówiła mi że rzemiosło zaprawdę nizkie jest, wszelako przy zdrowiu i pracy wcale im starczy. I było mi przykro, iż jakkolwiek zręcznie do onej jałmużny brałem się, uprzedzono mię i pomyślałem. —
A dobywszy z kieszeni bransoletkę w nocy znalezioną, rzekłem: «oto mąż wasz znalazłby był dziś rano tę rzecz złotą, gdyby był zdrów, więc dowiedzcie się w mieście czyjaby była? i oddajcie.» Poczem wyszedłem.
Ale o czem myślałem! Bóg to wie! a kroki niosły mię po bruku ozłacanym gdzieniegdzie wynurzającemi się z chmur promieniami słońca rannego. Zwolna zwolna, znalazłem się potem i w miejscu zkąd zboczyłem był za księdzem, wszakże poszedłem dalej.
Ogród był po mojej prawej ręce, a chodnik kamieniem równym słany szedł przy kratach tego ogrodu i kończył się u niewielkiej furty; tam gdy dochodziłem, znajomy mój miły zawołał na mnie po imieniu i obróciłem się, bardzo zadowolony!
On zaś w rannem ubraniu swoim stał u furty jak, gdyby przechadzał się w ogrodzie i powracał śniadać do domu; miał w ręku kartki zapisane notatkami, bo był poetą.
Tedy poszedłem śniadać z nim, błogosławiąc kraj gdzie o tej roku porze tak jeszcze pięknie bywa i tłomaczyłem się iż w ubraniu balowym o tak rannej dobie widzi mię, dodając iż niemniej rano czuwać zaczyna. — Ale on pokazał mi karteczki i o Jutrzence piękne wyrazy dodał — a potem kilka smutnych słów uronił iż sen nie służy mu — a potem rzekł — «poetą nie jesteś — więc nie wiesz tego» a ja piłem herbatę mówiąc: jest że się poetą czyli raczej tylko bywa się? —
On zaś począł mi dziwnie piękne wiersze czytać, których słuchałem upojony, tem więcej iż były o miłości kobiety płochej; a skoro zachwycenie prawdziwe w oczach mych spostrzegł, zgniótł one karteczki i już cóś miał dopowiedzieć — gdy w liberyi sutej jeden z służących jego wszedł.
Ale skoro wyszedł napowrót sługa ów, poeta skinął ku karteczkom w fotel rzuconym i chrapliwie zawołał, «Eulalja!»
I po chwili nauczony byłem, że Edgar herbu strzała podarunki szlubne posłał już, że okowy złote miały być wzięte.
To wszelako słysząc, powiedziałem, nie taiłem, owszem wskazałem który śmieciarz dziś zgubioną okowę taką znalazł, a przyjaciel mój porwał się z miejsca swego, bardzo stając się podobnym do Hamleta i zawołał: «złotem go osypię!» — a ja wyszedłem. —


III.

I wiele, wiele dni gdy przeszło, rozmyślałem raz o nocy onej, ranku, i o osobach którym za tło ta noc służyła i ranek ów, zwłaszcza iż ubiegło mówię wiele czasu, a nie widywałem nikogo bo chory byłem.
Aż gdy miałem się już nieco lepiej poważny mój przyjaciel pewny przyszedł do mnie i ten mówił mi różne rzeczy, których słuchałem.
Był to zaś czas postu kiedy nie tańczą i kiedy kaznodzieje mówią w kościołach, a wiele dam po kweście chadza w ubraniach czarnych. Takie damy weszły już były i do mnie, przedtem niż przyjaciel mój nawiedział mię.
Ale kiedy mówiliśmi, zamiar robiąc słuchania słynnego kaznodziei którego głos właśnie brzmiał co wieczór, wiele zbudowań szczerych czyniąc, i myślałem że pójdę ówdzie pod gotyckim stanąć filarem, i stawał mi już w oczach filar ów wytryskający rzeźb kwiatami na podobieństwo onego Sacramenten-haüschen w Norymberdze, który jest litanią płaczu — i wstępnie już byłem rozrzewniony wspomnieniem rzeczy tyle pięknej — otworzyły się naraz drzwi z hałasem, a poeta wbiegając rzucił mi się w obięcia i zawołał: «Omen — Omen!» —
Potem mówił: «Edgar jest odrzuconym; podarunek przedślubny skoro ginie, ginie niepróżno!»
A ja milcząc słuchałem i poważny przyjaciel mój, na którego poeta nie uważał, milczał także.
«Omen — Omen» powtórzył — «któż wie ku jakim celom dramy służyć może kobiety płochość?»
I dodawał głosem bardzo mocnym: «płochość, która wszelako dojrzałym owocem kwiat swój zastępuje, jestże bo płochością? — i co raz mniej określone sensem wołał słowa: «płochość! koketerja! Eulalja! — a tych wyrazów ostatnich gdy domawiał, ona weszła:
Weszła bardzo po cichu w sukni czarnej jedwabnej, która szeroko łamała się gdzieniegdzie, a niejaki bankier miejski — bardzo szanowny człowiek — towarzyszył tej damie, tacę śrebrną trzymając.
Więc ja wstałem i dobywszy pieniądz srebrny położyłem — goście moi także dali na składkę.
Lecz Edgara nie było przy damie kwestę zbierającej — wieść albowiem krążyła iż z gniewu mnichem chciał zostać!

—  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —
—  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —  —

Potem, wszyscy poszliśmy na kazanie — a te było: O sakramentach w ogólności.
— P. S. — Eulalja poszła za Bankiera i są szczęśliwi. —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cyprian Kamil Norwid.