Capreä i Roma/Księga I-sza/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Capreä i Roma |
Podtytuł | Obrazy z piérwszego wieku |
Wydawca | Józef Zawadzki |
Data wyd. | 1860 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cała księga Isza |
Indeks stron |
Była to właśnie chwila, w któréj wieszcze proroctwo Mantuańskiego łabędzia ziszczało się nad światem; Oktawiusz Augustus zmarł, zostawując z uśmiechem władzę Tyberyuszowi, do zgonu artysta, przewidując, że po świetnych dniach jego panowania, następne złowrogie, uwydatnią jeszcze wielkość, któréj chciał pamięć uwiecznić. Szukał w następcy nie pana dla Rzymu, ale dla dziejów kontrastu, dla siebie większego blasku... chciał, by noc była czarną, a wspomnienie dnia przy niéj jaśniejsze.
Dziwny zaprawdę był stan społeczeństwa w téj chwili wielkiego przełomu, kończącego jedną epokę, rozpoczynającego nową. Nikt wymowniéj i silniéj nie skreślił jéj obrazu nad Tacyta, którego oburzenie maluje na co zszedł Rzym w tych czasach rozpusty i spodlenia.
A jednak był to wiek co do wykształcenia i cywilizacyi jeden z najświetniejszych w dziejach, wiek, w którym Rzym najszerzéj i najsamowładniéj panował, chłonął i jednoczył w sobie wszystkie żywioły ludzkości, przyswajał mądrość Grecyi i Wschodu; wiek, w którym społeczność doszła do form najwyszukańszych, do życia najwykwintniejszego, a umysły, wyćwiczone sztuką, filozofowały najsubtelniéj o wszystkiém, dobierając słów jak pereł, jak dźwięków dla ucha, i myśli szerokie otwierając przestrzenie.
Cały świat, po za granicami téj cywilizacyi, strojnéj jak dworka zalotna i rozpieszczonéj we wszystkiém, zwał się barbarzyńskim (choć Grek jeszcze i Rzymianina po cichu tém imieniem piętnował) — uprawa umysłowa stała wysoko, ale wiara dawna ledwie się w formach zużytych trzymała, a filozofija wszystko już zburzywszy, nic jeszcze na to miejsce wznieść nie mogła, jako najwyższy szczebel wiedzy uznając skeptycyzm, a za najwyższą moralność chłodny i samolubny stoicyzm.
Świat ten był świetny powierzchownie, rozmiłowany w przepychu, wymyślny w upodobaniach — żywot wiódł pełen najwyszukańszych przyjemnostek, ale stał zarazem u granicy, po za którą całą siłą swego rozumu, wiedzy i wykształcenia, przejść nie mógł. Widać to było z tego miotania się szalonego, z tych wyprężeń śmiertelnych, któremi usiłował daremnie przekroczyć granice możliwego i dostać się w jakieś krainy nieznane.
Lecz ani ludzie świata i władzy, ani filozofowie i retory na tę chorobę nieuleczoną poradzić mu nie mogli — skeptycyzm zabijał ducha, stoicyzm nie żywił nic prócz dumy, a konający jeszcze przez wstyd jakiś po starorzymsku bohatérowie, już nawet jak Sokrates koguta Eskulapowi na ofiarę dać nie mogli, bo ni w Eskulapa, ni w ofiarę nie wierzyli.
Bogowie starzy stali wprawdzie na dawnych ołtarzach, ale obok nich, ludzi zszarzanych, niewiasty z nierządów znane, ubóstwiano co chwila i bóstwo poniewierało się w błocie. Wszystkie Bogi całego świata, Egiptu, Grecyi, ludów barbarzyńskich, stawiano na pustych ołtarzach, ale nikt już w nie nie wierzył.... Bóstw było bez liku, a Boga nie było.
Westalki postradały swą świętość i czystość, kapłani swą władzę, zamilkły Sybille, a Rzym jak świat zdawał się oczekiwać nowego porządku, nowéj idei, nowego zbawcy, któryby odrodził przegniłą do głębi społeczność.
Te przeczucia ludzkości, dające się postrzegać w samym nawet Rzymie — nie wiedzieć jak i z czego powstałe, odzywają się po świecie całym. Magowie czują Narodzenie Pańskie w dalekiéj krainie na Wschodzie i idą w długą pielgrzymkę, aby Zbwcę[1] powitać; Herod przeraża się proroctwy, i dzieci, między któremi ma się znajdować przyszły Pan świata, mordować każe; księgi Sybillińskie mówią o przyjściu Syna Bożego, a wieszcz Mantuański, z grobowca nad brzegiem morza, które patrzało na rozpustę i zniewieściałość rzymskich patrycyuszów, woła tajemniczemi wyrazy:
- Nowy przychodzi rzeczy porządek....
- Nowe pokolenie z wysokiego zstępuje nieba [2].
Ten nowy rzeczy ziemskich porządek, to zjawienie się dziewicy, to dziécię niebios wysokich, widzi nie tylko wieszcz co je zwiastuje — czuje najlichszy z ludzi owego czasu, pojmujący, że świat tak dłużéj, bez nadziei, bez stéru, bez życia pozostać nie może. Wszyscy wiedzą, że cóś wielkiego stać się ma światu, wszyscy pragną jakiejś prawdy, jakiegoś życiodawczego słowa... i oczy przeczuciem zwracają na Wschód, jak ku nowemu wnijść mającemu słońcu, które wieszcza poprzedziła jutrzeńka.
Nigdy też może ludzkość ciężéj nie bolała. Stojący na czele ludów Rzym, zamiast im przewodniczyć, ssał ich i korzystał z poddanych dla swych rozkoszy i dziwactw. To, co się zwało naówczas barbarzyńców światem, jeszcze pierwotnych praw Bożych piastowało świadomość, jeszcze cóś kochało, jeszcze czuło godność człowieczą, jeszcze siłą charakteru upadłych napełniało zwyciężców, przypominając sobą starą dzikiego Rzymu dostojność. W tych ludach, z któremi walczono, Tacyt sam widzi cnoty, jakich już próżnoby szukał u siebie, ze wstydem, ale złamany prawdą wyznaje, że się tam uczyć potrzeba czego już Rzymianin zapomniał. Z jego obrazu Romy Cezarów i narodów jéj podległych widoczna, że tam prostota obyczaju stawiła wyżéj charaktery, niż tu cywilizacya pozorna i zniewieściałość wymyślna. Zepsucie dochodziło do najwyższego stopnia, a wśród niego rzadkie przykłady cnót starych świeciły jak zdumiewające wyjątki; rozpusta złamała tych ludzi, poprzerabiała na pochlebców, przeistoczyła w niewolników, zerwała węzły rodziny i najpoczwarniejsze wyradzała codzień postacie, jednéj wielkiéj stworzyć nie mogąc.
Samo pojęcie cnoty i występku zatarło się do tego stopnia, że powodzenie tylko zwało się już cnotą, a upadek sam był winą.
W łonie patrycyatu Cezarowie mieli sługi najposłuszniejsze swym chuciom, Senat szafował dla nich najwymyślniejszemi kadzidły, a wierności i męztwa musiano szukać w gwardyi z barbarzyńców złożonéj, lub z rozkutych więzów wyzwoleńcach.
Brat na brata za grosz lub z trwogi szedł i stawał się donosicielem, syn wstawał przeciw ojcu, a to co było ohydą wprzódy, zrobiło się rzemiosłem, i denuncyatorowie sprawiali niejako urząd zyskowny, bacząc tylko na kogo padł wzrok nieprzychylny, by nań rzucić potwarzą, któréj nikt odeprzeć nie śmiał.
Rzymianin umiał zaledwie jedno jeszcze — umierać mężnie; brał miecz i wbijał go sobie w pierś z uśmiechem; słabe nawet niewiasty zdobywały się na tę przedśmiertną odwagę. Ale i tu już siły codzień mniéj było, a starzy ze zgrozą patrzali na dzieci, co już ni się napić trucizny, ni przebić, ni głodem zamrzéć nie umieli, niewolników o zadanie sobie ostatniego ciosu prosić zmuszeni.
„Od przemiany rządu, powiada Tacyt [3], nie pozostało śladu nawet cnót dawnych, wszyscy z równości się wyzuwszy, czekali rozkazów władzcy.“...
Zaledwie August, wielbiony i śpiewany, strudzone oczy zamknął w Noli, otrzymawszy to od Bogów o co ich zawsze prosił i czego drugim życzył — Euthanazyą (śmierć dobrą i lekką) — pocałunkiem Liwii i szyderskim uśmiechem życie skończywszy pytając: — Czy jako aktor dobrze swą na świecie odegrał rolę? [4] — gdy już dójrzeć było i domyśleć się można, jakie po nim nastąpić mają czasy, w jak dziwną Rzym przerośnie gospodę zbytków, występków i szału.
Za Augusta kryło się jeszcze to wszystko, co po nim bezwstydnie wystąpić miało; już w saméj Oktawiusza rodzinie był zaród tego, co bujnie rozrosnąć się musiało; nurtowała ją rozpusta niepowściągniona, pokryta polorem greckim i pięknemi obwinięta słowy.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Zbawcę.
- ↑ Sicilides Musae, paulo majora canamus.
- Non omnes arbusta juvant, humilesque myricae!
- Si canimus sylvas, sylvae sint consule dignae.
- Ultima Cumaei venit jam carminis aetas:
- Magnus ab integro saeculorum nascitur ordo
- Jam redit et virgo, redeunt Saturnia regna,
- Jam nova progenies coelo demittitur alto.
( Są to słowa Polliona z początku czwartej eklogi Wergiliusza.) - ↑ Tacyt. Lib. I. 4. ( mowa oczywiście o Rocznikach, łac. Annales, tego autora)
- ↑ Swetoniusz. ( niedokładny cytat z Żywotu Oktawiana Augusta (ks. II, 99), fragmentu Żywotów cezarów, łac. De vita Caesarum)