Charles Dickens (Chesterton, 1929)/XII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Charles Dickens |
Wydawca | Wydawnictwo „Alfa” |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Stołeczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Godlewska |
Tytuł orygin. | Charles Dickens |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Rozmyślając o czasach współczesnych najtrudniej jest sobie uprzytomnić, że są to czasy, które przeminą; instynktownie myślimy o nich jak o dniach sądu ostatecznego. A przecież wszystkie rzeczy, które stanowią ich charakterystyczną cechę, będą prawdopodobnie szybko zupełnie zmienione, wszystkie rzeczy przemijające — przeminą. Nietylko jest prawdą, że wszelkie dawne rzeczy są już umarłe, ale jest również prawdą, że wszelkie nowe rzeczy są nieżywe, gdyż nieśmiertelnemi są tylko te rzeczy, które nie są ani nowe ani stare. Im więcej się kto stosuje do mody tegorocznej, tem bardziej (w pewnym kierunku) odchyla się od mody przyszłego roku. To też jeśli się chce rozstrzygnąć czy dany autor będzie, jak to mówią w sposób pompatyczny — żyć wiecznie, trzeba mieć bardzo pewne zdanie o tem jakie cechy u człowieka nie ulegają zmianie (o ile wogóle cośkolwiek w człowieku może pozostać niezmiennem). A takie przekonanie bardzo trudno sobie wyrobić, jeśli się nie wyznaje jakiejś religji, lub też conajmniej jakiejś dogmatycznej filozofji.
Ideę równości ludzi różnych epok powinno się propagować tak samo jak się propaguje równość klas społecznych. Poczucie wyższości nad człowiekiem z dwunastego wieku jest zupełnie takim samym snobizmem, jak poczucie wyższości nad człowiekiem z Old Kent Road. Istnieją różnice między tymi ludźmi a nami, może nawet w niektórych rzeczach jesteśmy od nich wyżsi, lecz w obu wypadkach popełniamy ten sam grzech: mamy wciąż na myśli małe sprawy, w których się różnimy, podczas kiedy powinniśmy być złączeni i upojeni straszliwemi i radosnemi sprawami, w których stanowimy jedno. I tu znowu trudność pochodzi zawsze z rzeczy blisko nas stojących, które wydają się nam większemi niż w rzeczywistości, i dla tego bierzemy je za niezmienną część ludzkości, kiedy naprawdę są tylko przemijającym jej wyrazem. Mało ludzi naprzykład uprzytamnia sobie że łatwo może nastąpić chwila, w której na wielki rozkwit nauki w dziewiętnastym wieku, patrzeć będziemy jak na coś równie wspaniałego, krótkiego, wyjątkowego, i ostatecznie porzuconego jak rozkwit sztuki w epoce odrodzenia. Mało ludzi zdaje sobie sprawę, że ogólnie rozpowszechniony zwyczaj pisania powieści i opowiadań prozą może zaniknąć, jak zaniknął chwilowo ogólny zwyczaj tworzenia ballad i opowiadań wierszowanych. Mało ludzi uprzytamnia sobie, że czytanie i pisanie są to nauki dowolne, które mogą przeminąć jak heraldyka.
Ale umysł ludzki, który jest nieśmiertelny pozostanie i osądzi w sposób niezawodny pisarzy takich jak Dickens. Niema już chyba zarozumialca, któryby śmiał zaprzeczyć że Dickens otrzyma wysokie miejsce w nieprzemijającej literaturze. Lecz choć wszelkie przepowiednie robi się zwykle na oślep, chciałbym w tym rozdziale dowieść że miejsce, które Dickens zajmie w literaturze angielskiej dziewiętnastego stulecia będzie nietylko wysokie, lecz najwyższe ze wszystkich. W pewnym momencie sławy Dickensa, przeciętny Anglik byłby wynalazł w Anglji pięciu czy sześciu równie zdolnych powieściopisarzy. Gdyby zrobił spis, byłby wymienił Dickensa, Bulwer Lyttona, Thackeraya, Karolinę Brontë, George Eliot, może jeszcze i innego autora. Minęło przeszło czterdzieści lat i kilku z tych autorów zeszło na niższe miejsca. Obecnie niektórzy uznają, że najwyższa platforma należy się Thackerayowi i Dickensowi, inni, że Dickensowi, Thackerayowi i George Eliot, jeszcze inni, że Dickensowi, Thackerayowi, i Karolinie Brontë. Ośmielam się twierdzić, że skoro więcej lat przeminie i więcej jeszcze przetrzebią się szeregi, Dickens zapanuje nad całą Anglją dziewiętnastego stulecia; pozostanie sam na wzniesieniu.
Wiem dobrze, że jest to twierdzenie bardzo śmiałe, i że może doprowadzić do lekceważącego roztrząsanie zasług innych autorów; do czegoś w rodzaju świetnych a ujemnych krytyk, w które zaplątał się Swinburne w swem studjum o Dickensie. Lecz moje lekceważenie innych angielskich powieściopisarzy jest zupełnie względne, ani trochę nie pozytywne. Jestem pewny że ludzie będą zawsze powracali do takiego pisarza jak Thackeray, do jego bogatej i dojrzałej uczuciowości, do jego poczucia że życie jest smutną lecz świetną wizją retrospektywną, w której nie powinniśmy niczego pomijać. Jest mało prawdopodobne aby o nim mądrzy ludzie zapomnieli. Tak samo naprzykład mądrzy i uczeni ludzie wracają od czasu do czasu do francuskich liryków odrodzenia, do subtelnej przenikliwości Du Bellaya; powracać więc będą również do Thackeraya. Lecz twierdzę, że Dickens zapanuje nad naszą epoką w ten sam sposób w jaki wielka postać Rabelais‘go zapanowała nad Du Bellayem, zapanowała nad odrodzeniem i nad światem.
Przedewszystkiem podam negatywny powód mego twierdzenia. Te rzeczy, za które Dickensa — i słusznie — potępiają jego krytycy, są to rzeczy, które nigdy jeszcze nikomu nie przeszkodziły w osiągnięciu nieśmiertelności. Główny zarzut stanowi niezaprzeczalny fakt, że Dickens napisał ogromną ilość rzeczy bezwartościowych. Jest to sprawa, z powodu której współcześni wyznaczają autorowi miejsce niższe niż na to zasługuje, lecz która nie wpływa bynajmniej na jego miejsce wieczne. Naprzykład Szekspir lub Wordsworth, napisali nie tylko ogromną ilość marnych rzeczy, lecz napisali ogromną ilość ogromne marnych rzeczy. Ludzkość sama kieruje wydawnictwami pisarzy tego kalibru. Wirgiljusz niepotrzebnie usuwał gorsze ustępy ze swoich dzieł, bylibyśmy to sami za niego zrobili. A jeśli chodzi o Dickensa wspomniałem już o specjalnych powodach, które sprawiły, że swoje bezwartościowe dzieła stworzył pod wpływem ambicji, nie mającej nic wspólnego z duchem twórczym: ambicji aby stać się ogólnym publicznym dostawcą, hurtowym składem wszelkich ludzkich wzruszeń. Zaprowadził coś w rodzaju literackich dni sądu. Rozdawał jako nagrodę rolę bohaterów dobrych, a za karę wyznaczał rolę złych bohaterów. Przytoczę jeden z wielu przykładów na poparcie mojej myśli. Postać poczciwego starego życia w „Naszym wspólnym przyjacielu“ (niepotrzebna zresztą i nieprzekonywująca), była wprowadzona poprostu dlatego, że jakiś żydowski korespondent uskarżał się iż postać złego starego żyda w Oliverze Twist‘cie może przyczynić się do wniosku, że wszyscy żydzi są źli. Owa zasada jest tak warjacko bezsensowna, że trudno sobie wyobrazić aby mogła choć na chwilę wywrzeć wpływ na autora. Jeśliby jakiś autor stworzył kiedykolwiek postać złego komornika, musiałby natychmiast zrównoważyć ją przez stworzenie zacnego komornika; jeśliby stworzył nieczułego filantropa, musiałby w tej chwili, choćby mu to przychodziło z trudem i umęczeniem, dać postać dobrotliwego filantropa. Owo wymaganie jest warjactwem, a jednak Dickens, który ludzi rozbijał w puch za znacznie słuszniejsze zarzuty, był zadowolony z oskarżenia swego żydowskiego korespondenta. Cieszyła go rola rozjemcy spraw publicznych, podobało mu się, że go proszono aby sprawował sąd nad Izraelem. To wszystko jest sprawa tak daleka od wszelkiej literatury, tak różna od próżności literackiej, że można ją łatwiej niż zwykle oddzielić od poważnego genjusza Dickensa. Nie potrzebuję chyba zaznaczać, że mówiąc o poważnym geniuszu Dickensa mam na myśli jego genjusz humorystyczny. Niewłaściwe ambicje nie stanowią przeszkody, łatwo przejść nad niemi do porządku tak samo jak nad sonetami popełnionemi przez sławnych polityków. Wiemy, że takie rzeczy można łatwo usunąć, równie łatwo jak nieudolne eksperymenta ludzi skądinąd wielkich, jak politykomanję profesora Tyndalla, lub filozofję profesora Haeckla. Dla tego myślę, że potomność nie będzie się zaprzątała bezwartościowemi pracami Dickensa, a będzie wiedziała o jego wielkich dziełach.
Drugi główny zarzut jaki stawiano Dickensowi odnosił się do nieprawdopodobieństwa i przesady jego bohaterów i ich postępowania. Lecz to nie mogło mieć innego znaczenia prócz tego, że byli przesadzeni i niemożliwi w stosunku do współczesnego im świata i do niektórych pisarzy — jak Thackeray lub Trollope — którzy wzorowali się dokładnie na obyczajach współczesnych. Pewne osobistości zawyrokowały w sposób dość nieoczekiwany, że Dickens stracił lub straci skoro zmienią się obyczaje. To zapatrywanie jest mojem zdaniem zupełnie nierozsądne. Twórcom rzeczy niemożebnych czas szkody nie przyniesie; pan Bunsby nie stanie się nigdy niemożliwszym niż był nim w chwili swego urodzenia. Pisarze, którym czas szkodę przyniesie to staranni, realistyczni pisarze, którzy zapisują każdy szczegół przemijającej mody tego świata. Przyznać należy, że niema nic kruchszego od rzeczywistości, rzeczywistość znika prędzej niż urojenie. Marzenie trwać może dwa tysiące lat. Wszyscy naprzykład marzymy o człowieku bezwzględnie nieustraszonym, o bohaterze — i Achilles Homera wciąż trwa. Lecz właśnie o Achillesie nie wiemy jak dalece był rzeczywistym. Realistyczni autorzy ówcześni zostali (dzięki Bogu) zapomniani, nie możemy więc wiedzieć czy Homer trochę przesadził, czy bardzo przesadził, czy też wcale nie przesadził osobistej dzielności myceńskiego wodza podczas bitwy, wyobraźnia przeżyła tu rzeczywistość. Tak samo urojony Podsnap może przeżyć rzeczywistość angielskiego handlu i nikt nie będzie wiedział czy Podsnap był możliwy; ludzie będą tylko wiedzieli, że jest upragniony jak Achilles.
Pozytywny argument na korzyść niezniszczalności Dickensa sprowadza się do rzeczy, którą trzeba poprostu stwierdzić i nad którą nie można dyskutować — do twórczości. Dickens robił rzeczy, których nikt inny nie mógł zrobić. Stworzył Dicka Swivellera w sposób zupełnie różny od tego w jaki Thackeray zrobił pułkownika Newcome‘a. Thackeray swą twórczość opierał na obserwacji. Dickens na poezji, dlatego twórczość Dickensa jest wieczną. Możemy zastosować jeszcze jedną próbę. Według mego rozumienia, pisarzem nieśmiertelnym jest zwykle ten, który stwarza coś powszechnego, coś co jest wspólne wszystkim ludziom, w sposób właściwy tylko sobie, to znaczy, że tworzy coś co obchodzi wszystkich ludzi, w sposób w jaki zrobić to może tylko jeden jedyny człowiek albo jeden jedyny kraj. Inni mieszkańcy danego kraju, którzy tworzą w sposób w jaki mogą tworzyć równie dobrze ludzie innej narodowości zyskują wielką sławę u współczesnych, a potem zwolna spadają na drugie, trzecie, lub czwarte miejsce. Porównanie z czasów wojny wyjaśni moje dowodzenie. Każdy, prawdopodobnie, zdaje sobie sprawę że chociaż Wellington i Nelson uzupełniali się wzajemnie, sława Nelsona będzie stale wzrastać, a Wellington będzie spadał coraz niżej. Gdyż Wellington zawdzięcza temu swą sławę, że był dobrym żołnierzem w służbie Anglji, zupełnie takim samym jak dwudziestu innych dobrych żołnierzy w służbie Austrji, Prus lub Francji. Nelson zaś jest symbolem pewnego sposobu atakowania używanego powszechnie, a który jednak jest specjalnie angielskim: Nelson jest symbolem wojny morskiej. Dickens jest równie powszechny jak morze i równie angielski jak Nelson. Thackeraya, George Eliot, i inne wielkie postacie ówczesnej wielkiej Anglji, można porównać do Wellingtona, dlatego że rodzaj, który uprawiali — realizm, bystra obserwacja rzeczy umysłowych — uprawiany był równie dobrze albo lepiej, przez wielu pisarzy w Niemczech, Francji i Włoszech. Dickens tworzył rzeczy powszechne, a jednak takie, które jedynie Anglik mógł stworzyć. Dlatego też Dickens i Byron rzucają się w oczy obcym jako najwyższe szczyty angielskiej literatury. Dokładne rozpatrywanie przyczyn tego faktu zajęłoby nam zbyt dużo czasu, lecz na ich wskazanie wystarczy chwila. Jedynie Anglik mógł wypełniać swe książki gwałtowną karykaturą, i równie gwałtowną dobrocią. W krajach położonych bliżej centrum, w krajach, które przeżywają smutne wspomnienia zmian politycznych, karykatura jest zawsze okrutna. Tylko Anglik mógł opisać demokrację składającą się z ludzi wolnych a jednak zabawnych. W innych krajach, gdzie o tryumf demokratyzmu staczano krwawsze walki, istnieje zakorzenione poczucie że postać, której pisarz nie nada cechy godności, robić będzie zawsze wrażenie niewolnika. Jedynie prawdziwie wielki człowiek może stworzyć dla całego świata to czego ów świat dla siebie stworzyć nie potrafił. Dickens, w mojem przekonaniu, tego właśnie dokonał.
Godzina absyntu minęła. Nie będą już nas niepokoić mali artyści, którzy uważali Dickensa za zbyt trzeźwego dla swych strapień, i zbyt czystego dla swych rozkoszy. Musimy jeszcze przebyć długą drogę, zanim zrozumiemy na nowo co Dickens miał na myśli; a droga prowadzi przez angielski gościniec, przez wijący się trakt, podobny do traktu po którym wędrował pan Pickwick. W każdym razie Dickens jedno miał na myśli: że koleżeństwo i głęboka radość nie stanowią przerw w naszej podróży, raczej nasze podróże są przerwami w koleżeństwie i radości, które — za sprawą Boga — trwać będą wiecznie. Nie gospoda wskazuje na trakt, lecz trakt prowadzi do gospody. Wszystkie zaś drogi dochodzą w końcu do ostatniej gospody, gdzie spotkamy Dickensa i jego bohaterów, a skoro puhary nasze zechcemy napełnić na nowo, napełnimy je z wielkich dzbanów w gospodzie na końcu świata.